Porzuceni przez miasto. Za kilka dni trafią na ulicę
Gdy inspektor nadzoru budowlanego nakazał ewakuację ze zrujnowanej kamienicy przy ulicy Wólczańskiej w Łodzi, miasto przeniosło rodziny do hostelu deklarując, że znajdzie dla nich nowe mieszkania. Rzeczywistość okazała się inna. Z końcem maja magistrat przestanie płacić za hostel, zostawiając część rodzin na pastwę losu.
Jeszcze w październiku 2019 roku w kamienicy przy ulicy Wólczańskiej w Łodzi mieszkało ponad 20 rodzin. Przed laty budynek był administrowany przez miasto, ale w 2009 roku oddano go w prywatne ręce… I zaczął popadać w ruinę. Dziś to sąd sprawdza, czy przekazano go właściwej osobie.
- Dochodziło do pęknięć ścian. Z mojego pokoju było widać ulicę Wólczańską. Nie przez okno, tylko pod parapetem przez ścianę nośną, która miała grubość 80 centymetrów – wspomina Dorota Majkowska, była mieszkanka kamienicy.
- Katastrofalny jest tak naprawdę stan zarówno więźby dachowej, jak i belek stropowych – mówił w 2019 r. Bohdan Wielanek, powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego w Łodzi.
W nocy z 26 na 27 października 2019 roku w jednej z oficyn zawalił się strop. To wtedy inspektor budowlany nakazał ewakuację mieszkańców. Ludzie, którzy w ciągu godziny musieli spakować się i opuścić mieszkania, trafili do hostelu opłacanego przez miasto.
Szokująca zbrodnia na 23-latce. Oprawca interesował się okultyzmem, kanibalizmem
- W hostelu to my możemy mieszkać dzień, dwa, góra trzy, a nie przez rok czy pół roku – mówili w październiku 2019 roku mieszkańcy kamienicy.
Urzędnicy miejscy, którzy przez lata nie reagowali na apele o pomoc, zaczęli działać. W mediach deklarowali, że wszyscy mieszkańcy ul. Wólczańskiej w ciągu paru miesięcy będą w nowych mieszkaniach. Część z nich w hostelu jest do dziś.
- Zostałam ewakuowana przez Centrum Zarządzania Kryzysowego. Można tutaj przebywać dobę, dwie, ale nie tak długo, z rodzinami, z dziećmi, ze zwierzętami. Jestem tu od grudnia, czyli prawie pół roku – mówi Dorota Majkowska, była mieszkanka Wólczańskiej 43.
Mieszkańcy hostelu wskazują, że w małych pokojach, przy kilku osobach, trudno im oddychać. Mają jedną wspólną toaletę i jedną niewielką płytę grzewczą.
Ci, których nie udało się przeprowadzić do nowych mieszkań, od czerwca sami będą opłacać hostel. Koszt pobytu jednej osoby to 30 złotych dziennie. Rodzina z jednym dzieckiem zapłaci prawie 3000 zł miesięcznie. Mieszkańcy boją się, że jeśli wynajmą mieszkania na własny koszt i się wyprowadzą, utracą prawo do lokalu od miasta.
Wyjątkowa mama w potrzebie. Ruszyliśmy z pomocą
- Mieszkałam na pierwszym piętrze. Tam, gdzie wisi plakat: „Gdzie są władze miasta, gdy się wali kamienica”. Mieć 10 minut na opuszczenie mieszkania, to człowiek po prostu nie myślał, co wziąć. Ja wyszłam z jedną reklamówką stamtąd. Zostawiłam cały dorobek swojego życia – wspomina.
Jolanta Baranowska z Urzędu Miasta Łodzi tłumaczy, że obecnie kamienica jest prywatną nieruchomością, administrowaną przez prywatną administrację. Przypominamy jej, iż władze miasta deklarowały pomoc dla wszystkich mieszkańców budynku, a w hostelu nadal żyją lokatorzy, np. Dorota Majkowska.
- Dwa razy pytaliśmy radnych, czy zgodzą się, żeby tej pani przyznać mieszkanie komunalne. I radni dwukrotnie stwierdzili, że nie mają prawa przyznać tej pani lokalu komunalnego – odpowiada Baranowska.
Policyjne psy nie dają im spać. „Jakbyśmy z nimi mieszkali”
Na lokale w Łodzi oczekuje ponad 10 tysięcy osób. Ale jak twierdzą mieszkańcy kamienicy sąsiadującej z rozpadającym się budynkiem z Wólczańskiej, nawet u nich od lat stoją puste lokale, które mogłyby zostać zasiedlone.
- Tu obok od 15 lat stoi puste mieszkanie, prawie 90-metrowe. Miasto nie może mówić, że o nim nie wie, bo dawny właściciel zdał mieszkanie w zamian za lokal troszkę mniejszy w kamienicy zrewitalizowanej – słyszymy.
- Ja przez całe życie pracowałam w tym mieście, przez całe życie odprowadzałam podatki, a teraz na stare lata gdzie mam pójść? Czy jest w Polsce takie prawo, żeby lokatora wyrzucać na ulicę? – pyta Dorota Majkowska.