Świat zachwyca się ich wyrobami. Przez pandemię, to może być ich koniec
Henryk Rysz z Rymanowa na Podkarpaciu to hutnik z krwi i kości, pasjonat którego dzieła zyskały uznanie na całym świecie, m.in. u członków rodziny królewskiej w Arabii Saudyjskiej. 64-letek od wielu lat prowadzi własną hutę, nigdy nikogo nie zwolnił. Teraz przez pandemię koronawirusa jego biznes stoi na skraju bankructwa.
Henryk Rysz od 50 lat jest hutnikiem, a od 24 prowadzi własną pracownię szkła artystycznego. To jedyne takie miejsce w Polsce. Niestety przez pandemię rodzinna firma musiała wstrzymać produkcję, a jej byt jest zagrożony. Pracę może stracić ponad 30 pracowników.
- Robię głównie twarze, ojciec robi dużo zwierząt, ale też eksperymentujemy ze szkłem. Wysyłamy prace na cały świat, więc jak świat stoi, to my też. Od dwóch miesięcy stoimy z produkcją. Mamy przygotowane szkło do wysyłki, ale klient nie chce go odebrać, bo się po prostu boi – opowiada Rafał Rysz, syn pana Henryka.
- Uznałem, że lepiej będzie jak pracownicy zostaną w domu. My, hutnicy bierzemy piszczel z rąk do rąk, ustnik z ust do ust, bo trzeba to szkło rozdmuchać. To jest najlepsza droga do zarażanie się wzajemnie. Podjąłem decyzję o wygaszeniu pieca. Mam informacje od moich znajomych, że zwalniają 50 procent załogi, ja nie zwolniłem ani jednego pracownika – mówi Henryk Rysz.
Pan Henryk nie miał łatwego życia. Ćwierć wieku temu zrezygnował z pracy w krościeńskiej hucie szkła. Zaczął spełniać swoje marzenia. Niestety w 2008 roku przyszedł kryzys, a firma otarła się o bankructwo. Upór 64-latka sprawił, że huta wyszła na prostą. Wtedy rodzinę spotkała kolejna tragedia. Zmarła żona pana Henryka, a kilka lat później on sam także zachorował. Mężczyzna po raz kolejny musiał walczyć.
- Diagnoza była rak złośliwy, ale to jest wszystko do przezwyciężenia. Trzeba wierzyć w siebie, wierzyć w los jaki jest nam dany. I można przezwyciężyć nawet najtrudniejsze chwile.
Na początku czułem złość, bezsilność, ale później… jest rodzina, są dzieci, firma, pracownicy. Trzeba było zmobilizować się i dalej pracować – mówi pan Henryk.
Wyroby rymanowskiej huty przez lata obiegły świat. Liczne wystawy prac hutników pana Henryka zyskały uznanie. Na brak pracy w Rymanowie nie narzekano. Jednak pandemia koronawirusa sparaliżowała firmę. Brak nowych zamówień i realizacji już złożonych to dla huty wielki cios.
- Są momenty, gdzie ponad 90 procent tych wyrobów jedzie w świat. Kupują je przede wszystkim kolekcjonerzy z Ameryki, czy krajów arabskich, rodzina królewska w Arabii Saudyjskiej. Dosyć dużo eksportowałem do Chin – przyznaje pan Henryk.
- Szef ogarnia to wszystko, próbuje tym wszystkim zarządzać. To hutnik z krwi i kości. Potrafi wpaść na moment, przyglądnąć się i już pozmienia pewne rzeczy – opowiada Tomasz Penar, szef produkcji.
Rodzina Ryszów ma nadzieję, że niebawem serce huty ponownie zapłonie. Każdy dzień, w którym piec nie pracuje, to straty zbliżające firmę ku bankructwu. Mimo to Henryk Rysz liczy, że uda się utrzymać wszystkie miejsca pracy, a w hucie wszystko wróci do normy.
- Żeby powstała ta firma, pracowałem przez 30 lat po 16 godzin dziennie. Nie można dopuścić do tego, żeby zniknęła – mówi Henryk Rysz.