Przez 23 lata był zmuszany do niewolniczej pracy
Mikołaj Jerofiejew przez ostatnie 23 lata pracował jak niewolnik u państwa Ś. na fermie drobiu pod Lubinem. Rosjanin bał się komukolwiek powiedzieć o swoim losie, bo w Polsce przebywa nielegalnie. Gdy zabrano go z fermy, był wychudzony, przestraszony, miał wzrok wbity w ziemię, nie znał wartości pieniądza. Teraz uczy się życia na nowo.
Mikołaj Jerofiejew ma 59 lat. Przyjechał do Polski w 1989 roku do obsługi Armii Czerwonej, która stacjonowała pod Bolesławcem. Był pracownikiem cywilnym. Kiedy w latach 90. wojska radzieckie wyjechały, pan Mikołaj postanowił zostać w Polsce.
- Pracowałem na fermie, gospodarz był bardzo zadowolony, ale poszła taka plotka, że niby będą wyłapywać tych, co nielegalnie pracują, wystraszył się i przywiózł mnie do Ś. Pracy oczywiście nie brakowało, non stop. Do roboty, do roboty, ale wtedy byłem młody i silny – opowiada Mikołaj Jerofiejew, zastrzegając, że nikt mu nie płacił.
- Jak tak można wykorzystywać człowieka, o głodzie żeby pracował? A jak już dała jedzenie to... Boże zachowaj! Spleśniały pasztet. Potrafił przychodzić godzina 23:00 i pytał się, czy nie mam coś do chleba – mówi Jolanta Matejko, która pomogła panu Mikołajowi uciec z fermy.
Wypadek na hulajnodze. Firma unika kontaktu
Mężczyzna opowiada, że nie pozwalano mu wychodzić do miasta.
- Nawet jak próbowałem, to on za mną jeździli, szukali, gdzie ja, co ja. Z nikim nie można było pogadać. Dokumenty moje mieli, ja nawet nie miałem pojęcia, gdzie miałbym się stamtąd wyrwać, nikogo nie znam. Ludzie ogólnie się ich bali, nikt nie chciał z nimi zadzierać. Wyzwisk to ja się nasłuchałem, aż na następne życie mi wystarczy, naprawdę – twierdzi.
- Ś. wyzywał go, bił, bił po twarzy. Wychodząc z kurnika, gdzie Kola mieszkał, widziałam, co ten Ś. Wyprawia. Klepał go po twarzy jak piłkę, jeszcze się odezwałam, mówię: panie Ś. co pan robi, to jest człowiek – relacjonuje Jolanta Matejko.
Kiedy pani Jolanta przyjechała zabrać pana Mikołaja, okazało się, że został wywieziony do kurników w innej wsi. Dlatego obyło się bez awantury. Rosjanina przygarnęło młode małżeństwo – Ewa i Krzysztof Tyszkiewiczowie. Zapewnili mieszkanie, obiecali pracę, znaleźli adwokata. Wzięli mu też psa ze schroniska, by nie czuł się samotny.
- W krótkich spodenkach, klapkach, podartej koszulce, wsiadł do auta i powiedział, że to jest tylko to, co ma... Wrak człowieka, wychudzony, zapadnięte policzki – wspomina Krzysztof Tyszkiewicz.
Kradzież danych nową plagą. Wystarczy numer PESEL
- Nie jest przyzwyczajony do jedzenia, miał tak zaciśnięty żołądek, że jakby zaczął nagle jeść, dostałby skrętu żołądka. Uczy się tu spędzać czas wolny. Uczy się normalnie jeść – dodaje Ewa Tyszkiewicz.
Mikołaj Jerofiejew wciąż ma nawyki z lat spędzonych na kurzej fermie.
- Cały czas szuka sobie jakieś pracy, po prostu myśli, że ja oczekuję od niego, że ma cały czas coś robić, pracować – tłumaczy Krzysztof Tyszkiewicz.
- Teraz przypomniałem sobie, że ja byłem kiedyś człowiekiem i znowu się nim staję – przyznaje Mikołaj Jerofiejew.
Mimo krzywd Mikołaj Jerofiejew chce zostać w Polsce. Mecenas Dominik Góra, który specjalizuje się w pomocy obcokrajowcom, uważa, że ten przypadek podpada pod handel ludźmi i wykorzystywanie do niewolniczej pracy. Zgłosił sprawę do Straży Granicznej i prokuratury.
Uczniowie widmo. Do szkół weszła prokuratura
- Nasza kancelaria zrobi absolutnie wszystko, żeby pan Mikołaj tutaj został, został zalegalizowany, być może nawet w przyszłości stał się naszym obywatelem – mówi Dominik Góra, pełnomocnik Mikołaja Jerofiejewa.
- Wolałbym zostać tu, bo przywykłem i znam ludzi. Do tego z językiem mi łatwiej, łatwiej mi mówić po polsku niż po rosyjsku – przyznaje pan Mikołaj.
- On się interesuje astrofizyką, astronomią, historią, to jest człowiek, jak wyjęty z innego świata – podsumowuje Ewa Tyszkiewicz.
Nie udało nam się uzyskać komentarza od państwa Ś., gdzie Jerofiejew spędził ostatnie lata.