Opiekuje się 80-letnią mamą z koronawirusem. Znikąd pomocy

80-letnia mama pana Bogusława Pietrusiewicza przeszła udar, po którym trafiła do szpitala. Tam zakaziła się koronawirusem. Mężczyzna zgodził się nią zaopiekować, bo nie wiedział, czy poradzi sobie sama w izolatorium. Ale gdy mama zaczęła słabnąć, został zdany tylko na siebie. - Ze strony służb, sanepidu, ośrodka zdrowia nie otrzymałem żadnej pomocy - stwierdził mężczyzna. O wizytę lekarza walczył pięć dni.

Pan Bogusław Pietrusiewicz mieszka w miejscowości Ruda Pilczycka w województwie świętokrzyskim. Prowadzi dwa sklepy spożywcze i opiekuje się 80-letnią mamą – panią Iloną. Kobieta dwa miesiące temu przeżyła udar, trafiła do szpitala w Końskich. Ostatnie tygodnie spędziła na oddziale rehabilitacji.

- Dostałem telefon z oddziału rehabilitacji, że mama ma wynik dodatni (testu na koronawirusa – red.) i natychmiast trzeba się decydować, w ciągu godziny, czy zabieram ją do domu, czy mają ją skierować do izolatorium. Rozmowa była prowadzona w ten sposób, żebym jednak zdecydował się zabrać ją do domu – opowiadał Bogusław Pietrusiewicz.

Mężczyzna próbował porozmawiać z mamą, ale żadna z pielęgniarek nie zdecydowała się do niej podejść z telefonem. Pan Bogusław usłyszał, że 80-latka nie poradzi sobie w izolatorium, bo nie wstaje z łóżka. W związku z tym zgodził się na przywiezienie jej do domu.

- Ratownicy wnieśli mamę na wózku inwalidzkim i zostawili. Absolutnie nie dali mi szansy się przygotować. Decyzja, że przyjmę mamę, to jest moja odpowiedzialność, nie mam o to do nikogo pretensji, ale nikt mnie nie instruuje, nie poucza, nie monitoruje kwarantanny pod względem przebiegu sanitarnego – powiedział pan Bogusław.

Tydzień temu stan kobiety zaczął się pogarszać. Coraz mniej jadła i piła, a panu Bogusławowi trudno było ją do tego zmusić. Dlatego zadzwonił na pogotowie.

- Lekarz kazał zbadać parametry, temperaturę, cukier, ciśnienie. Zrobiłem to. Powiedział, że nie ma zagrożenia życia, że mama jest odwodniona i niedożywiona, że potrzebny tu jest lekarz rodzinny. Na drugi dzień zadzwoniłem do ośrodka zdrowia, odebrała pielęgniarka. Pani powiedziała mi, żebym kupił kroplówkę, to mama wężykiem wypije. Na drugi raz zadzwoniła i powiedziała, że od kroplówki można dostać obrzęku mózgu. Czuję się wściekły, zlekceważony – relacjonował Bogusław Pietrusiewicz.

- Ten pan nie ma przygotowania medycznego, w związku z tym nie wie, w jaki sposób ma podawać te leki. Nie dostał żadnych zaleceń od personelu medycznego. Gdyby podał złe dawki leków, mogłoby dojść do tragedii. Pytanie, kto miałby wtedy za tę sytuację odpowiedzieć – zauważył prawnik Piotr Wojtaszak.

W ośrodku zdrowia, gdzie pan Bogusław szukał pomocy, nie zastaliśmy lekarza, gdyż wyjechał na wizytę do innego pacjenta. Nikt inny nie chciał udzielić nam wyjaśnień.

 Zapytaliśmy też szpital w Końskich, dlaczego wypisano zakażoną koronawirusem osobę do domu, narażając zdrowego pana Bogusława. Od tygodnia nie mamy odpowiedzi. Po naszej wizycie w przychodni u pani Ilony pojawił się lekarz.

- Jak pan załatwi kroplówkę dzisiaj, to zadzwoni pan do pielęgniarki i podłączy dzisiaj. Teraz z kroplówkami jest problem, bo teoretycznie nie wolno leczyć nimi w domu. Można leczyć na izbie przyjęć albo w szpitalu. I to jest wyłącznie dobra wola pielęgniarki, która się zgodzi to podłączyć, która się nie będzie bała przyjechać – przekazał.

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX