Wstrząsająca relacja ozdrowieńca. Cała noc w karetce, jęki na oddziałach
To, co przeżył zakażony koronawirusem pan Franciszek ze Śląska, doskonale pokazuje, w jak fatalnym stanie znalazła się służba zdrowia. Ciężko chory mężczyzna spędził całą noc w karetce, bo nie było miejsc w szpitalach. Później poznał rzeczywistość na oddziale. - Człowiek, który tego nie przeszedł, nie uwierzy, jak tam ludzie jęczą, jak kaszlą, jak wołają w nocy o pomoc - mówi.
Pan Franciszek ma 67 lat. Razem z żoną mieszka na Śląsku. Ponad miesiąc temu obydwoje zakazili się koronawirusem. Objawy pani Jadwigi nie były bardzo groźne. Pan Franciszek zaczął mieć poważane problemy z oddychaniem, wtedy wezwał karatekę.
- Źle to znosił. Słaby był, nie mógł wstać z łóżka, nawet do ubikacji nie mógł wstać. Jak chciał się ogolić, to na trzy razy – opowiada pani Maria, żona pana Franciszka.
- Nigdy nie widziałam taty w takim stanie, nie mógł iść, później się dowiedzieliśmy, że miał saturację 75, niedotlenienie całego organizmu – wspomina córka Sylwia.
Zakażenia koronawirusem w szpitalach
- To jest takie uczucie, że przy takim głębszym oddechu człowieka zatyka, jest potworny kaszel i z tego kaszlu nie idzie wyjść – mówi pan Franciszek.
Chorego mężczyznę karetka woziła przez całą noc po Śląsku szukając dla niego miejsca w szpitalu. Zdesperowany ratownik medyczny nagrał film, który wrzucił do internetu.
„Już pod domem dowiedzieliśmy się, że nie ma nigdzie miejsc i dyspozytor nie wie, co ma zrobić. Zapytałem, co mamy zrobić, żeby jakiś cel był naszej podróży. No to jedźcie do Rybnika. Pojechaliśmy i okazało się, że nie ma miejsc” – słychać na nagraniu.
- Wozili mnie całą noc od szpitala do szpitala: Wodzisław, Rybnik, Jastrzębie, wszędzie cicho, nikt mnie nie chciał przyjąć. Dopiero nad ranem miejsce się znalazło. Ratownicy mieli butlę z tlenem i to oni mnie najpierw ratowali. Ja im dziękuję za te pierwsze chwile – wspomina pan Franciszek.
„Jest 2:30, stoimy. W Wodzisławiu, czy gdzieś indziej możliwości pojechania nie ma. Nikt nie wie, co mamy zrobić. Pacjentowi pomagamy, dostaje tlen, leki. Brak słów na to, co się dzieje” – komentował ratownik.
- Oni byli w tych kombinezonach od 11:00 do 6:00. Nie mogli korzystać z ubikacji, nie mogli się napić, nie mogli się podrapać, bo musieli w tych kombinezonach być – relacjonuje pani Sylwia, córka pana Franciszka.
„Propozycja dyspozytora była taka: to jedźcie do Wodzisławia. Pojechaliśmy do Wodzisławia, równie ciemno i pusto, pielęgniarki powiedziały, że izolatki są pełne Covidów, które trzeba gdzieś wywieźć. Ale gdzie, to nie wiadomo, bo nie ma miejsc. Zadzwoniliśmy do dyspozytora, dostaliśmy przykaz, żeby jechać do Jastrzębia. Pojechaliśmy do Jastrzębia, a okazuje się, że Jastrzębie nie ma izolatek” – słychać na nagraniu ratownika.
Pan Franciszek w karetce spędził całą noc. Pomagali mu ratownicy medyczni. Podawali mu tlen i leki. Dopiero nad ranem został przyjęty do szpitala w Wodzisławiu Śląskim. Tam spędził dwa tygodnie.
- Jak wywozili stamtąd ludzi, to miałem świadomość, że mogę być następny, bo dziś jest dobrze, ale nie wiadomo, co będzie jutro. Człowiek był słaby, samopoczucie beznadziejne, gorączka, biegunka, wszystko co najgorsze. Z łóżka jak się wstało, to myślało się tylko o tym, by jak najszybciej na to łóżko wrócić. Smaku żadnego, 7 kg schudłem - mówi pan Franciszek.
Grzyb i pleśń na nowym osiedlu. Kto zawinił?
Po chwili dodaje: człowiek, który tego nie przeszedł, to nie uwierzy, jak tam ludzie jęczą, jak kaszlą, jak wołają o pomoc w nocy, tak to niestety wygląda. A niektórzy w covid nawet nie wierzą…
Pan Franciszek ma żal, że musiał tyle godzin spędzić w karetce. Ale jest wdzięczny ratownikom medycznym. Mówi, że dzięki nim żyje.
- Takich jak ja, to było więcej, to nie był tylko mój przypadek. To było zagrożenie życia, szpital powinien przyjąć i pomóc, a nie zamykać drzwi. Pierwsza pomoc powinna być, bo dla kogo są szpitale? Choć nie znam nazwisk, ale dziękuję ratownikom za to, co zrobili – podsumowuje.