Wyjechał do Francji zbierać jabłka. Zaginął pierwszego dnia
![](https://ipla.pluscdn.pl/dituel/cp/iz/iz5s6fumhpvcqf6pbnzcguqw25gwe97c.jpg)
Wiesław Woś ze wsi pod Janowem Lubelskim we wrześniu 2018 roku pojechał do Francji na zbiór jabłek. Zaginął pierwszego dnia pracy. Ostatni raz był widziany ok. godz. 15:00 w sadzie. - Uważamy, że coś się wydarzyło. Dlaczego, jak zrywali te jabłka, to nikt przez trzy godziny nic nie widział? – pyta brat zaginionego.
Pan Wiesław, który jest kawalerem i mieszka z matką, nie wrócił do domu. Jeśli żyje, ma dzisiaj 53 lata.
- On był człowiekiem takim kontaktowym, rodzinnym, nie miał jakiegokolwiek powodu zostawić rodzinę, tak że ten wątek na pewno nie wchodzi w grę. Sprawa chyba najważniejsza: telefon. W sobotę rano, jak jeszcze nie wiedzieliśmy, że Wiesiek zaginął, jego kuzyn dzwonił dokładnie o 9:30 na telefon. Sygnał był, ale nie odbierał, a wieczorem dowiedzieliśmy się, że telefon zginął - mówi Edyta Woś, szwagierka pana Wiesława.
- Uważamy, że na pewno coś się wydarzyło, tylko nikt nie chce powiedzieć, jak tam było. Dlaczego, jak zrywali te jabłka, to nikt przez trzy godziny nic nie widział? Przecież się posuwają do przodu i jedno stanowisko byłoby niezrywane przez trzy godziny? – zastanawia się Sławomir Woś, brat zaginionego.
Ucieka od męża. Prosi o nowe mieszkanie dla siebie i córki
- Z informacji, jakie przekazała nam francuska strona, wynika, że w tym sadzie pozostały jego ubrania robocze, jak i również w kwaterze, w której mieszkał, były rzeczy osobiste, dokumenty, były jego karty płatnicze. Telefonu nie było, można zakładać, że miał telefon przy sobie. Sprawdzano położenie telefonu i nie pojawiły się nowe okoliczności, które mogłyby ustalić miejsce pobytu osoby zaginionej – informuje Barbara Moskal z Komendy Powiatowej Policji w Janowie Lubelskim.
Zbiór jabłek był w miasteczku Arnac-Pompadour. Sad należy do małżeństwa Polki i Francuza. Do prac sezonowych pan Wiesław pojechał m.in. z kolegą, który był tam już pięć razy. To on informował rodzinę o zaginięciu i efektach poszukiwań. Żandarmeria użyła psów, koni, dronów, helikoptera, sprawdzano domy i stawy. Bez skutku.
- Nie wiem, co się stało, nie mogę tego sam sobie wytłumaczyć. Myślę, że on żyje, mógł pójść gdzieś, nie wiem – mówi przyjaciel pana Wiesława.
Gdy pytamy, dlaczego nikt od razu nie zauważył zniknięcia mężczyzny, odpowiada, że „była ulewa”. - Zerwaliśmy te jabłuszka, każdy przemókł. W przeciwdeszczówce wszystko przesiąka. Każdy z rzędu wychodzi. Są rzędy, masz 200, 300 metrów, żeby wyjść - opowiada.
Kierowca TIR-a wywalczył 62 tys. zł. Został bankrutem
Do zbierania jabłek wyjechało piętnastu Polaków, ale policja nie przesłuchała wszystkich.
- Tylko te, do których było im najłatwiej dotrzeć – twierdzi Edyta Woś, szwagierka zaginionego.
Po dwóch latach od zaginięcia rodzina odzyskała dokumenty pana Wiesława. Z internetu dowiedziała się, że lokalna społeczność we Francji była przekonana, że wrócił on do Polski. W rozmowie z właścicielką sadów pojawił się nowy trop, dotychczas nieznany polskiej policji i rodzinie zaginionego.
- Jakiś chłopak odczytał gdzieś na Facebooku, że dalej go szukamy i był zaszokowany tym. Zadzwonił do właściciela i uzyskał od niego informację, że Wiesiek pojechał do Polski tirem. Wszyscy we Francji byli przekonani, że on wrócił do Polski, że się znalazł – mówi Edyta Woś.
Bój o trzy miliony odszkodowania. W szpitalu w Poznaniu stracił żonę i dziecko
- Też słyszałam takie coś, nawet policja we Francji mnie o to pytała – przyznaje właścicielka sadu we Francji. - W ogóle w tym okresie w okolicy było dużo zaginięć ludzi. Kobieta w Objat, która miała dwójkę dzieci i normalne życie, nagle: bum… zaginęła. Objat jest 30 minut samochodem – dodaje.
- Nie mamy wglądu w akta, nie wiemy, jakie były ustalenia, jakie były hipotezy stawiane – przyznaje Barbara Moskal z policji w Janowie Lubelskim.