Ciężko chorzy pacjenci bez opieki? Mocne oskarżenia
Ich rodzice trafili na ten sam oddział przekształconego szpitala w Gdańsku podczas III fali pandemii. To, co opowiadają, mrozi krew w żyłach. Schorowani pacjenci mieli być pozostawiani bez opieki na długie godziny, a nawet obrażani przez pielęgniarki. Jak słyszymy, godzinami leżeli w niezmienionych pampersach lub na podłodze. Wszyscy zmarli, pozostała tylko relacja ich dzieci.
- Niech się nie odzywa do ludzi słowami: „podnieś dupę”, „stara dupo, rusz się”. No jak tak można? Do kobiety, która jest chora, słaba. Przecież oni się psychicznie znęcają nad ludźmi – mówi 47-letni pan Artur Zaniewski.
Mężczyzna do tej pory nie potrafi pogodzić się z wydarzeniami z początku tego roku. Mieszka w Gdańsku. Jest jedynakiem, którego mama wychowywała sama, bo ojciec ich opuścił. W lutym zrobił mamie niespodziankę na 69. urodziny.
- Ona była w pełni sił, przecież pracowała. Mieliśmy małą restaurację, to tam wszystko robiła. Najlepszy pracownik. Nigdy nie trzeba było płacić i miałem posprzątane, pomyte i księgowość zrobioną – wspomina.
Jeden szpital odesłał do domu. W drugim – operacja
Dwa tygodnie później, 22 lutego mama pana Artura trafiła do gdańskiego szpitala. Placówka, decyzją wojewody, jest szpitalem covidowym.
- Mama troszeczkę wody nie piła, siadły jej nerki i przyjechało pogotowie. Wzięli ją do szpitala. Stan był bardzo ciężki, później był stabilny, następnie było już tak dobrze, że kazała mi przynieść jakieś ręcznik, swoją szczotkę i telefon, żeby miała kontakt ze mną. Pani doktor powiedziała, że jest wszystko dobrze z mamą. Cały czas mieliśmy kontakt, po osiem razy dziennie dzwoniliśmy do siebie – opowiada.
Pan Artur twierdzi, że jego mama nie miała należytej opieki na oddziale, a pielęgniarki nie odnosiły się do niej z szacunkiem.
- Mama leżała w swoich odchodach przez sześć godzin, bo nikt nie podszedł do niej, żeby zmienić pieluchę. Wiem, bo mi mama mówiła. Jej tylko zmieniali wtedy, kiedy lekarz robił obchód. O godz. 11 ją zmieniali, a później przez cały dzień bidulka siedziała i o 21. Czasami jeszcze żołnierze pomagali przy następnych. Nikomu nie pozwalano wejść na oddział, bo bym to zrobił. Do tego padały teksty typu: „podnieś tą starą dupę”, „przesuń starą dupę”, „podnieś się, grubasie”, „z kim ty rozmawiasz?”. Czy tak się traktuje ludzi? – pyta.
Udało mu się porozmawiać z oddziałową:
Pan Artur: Ta pani powiedziała, że tak się odzywała do mojej mamy? O to mi tylko chodzi.
Oddziałowa: Znaczy, ja jej zwróciłam uwagę i tak dosyć dosadnie. Tak jak panu przez telefon powiedziałam, że wyciągnę konsekwencję i zrobiłam to od razu.
Pan Artur: Dobrze, ale ta pani tutaj dalej pracuje, tak?
Oddziałowa: Proszę się kontaktować ze Szpitalami Pomorskimi.
Mniej więcej w tym samym czasie, do tego szpitala, na ten sam oddział, trafiła również 80-letnia mama pani Katarzyny i pani Moniki.
- Mama poczuła się źle i siostra wezwała karetkę. Stwierdzono, że niestety będą ją musieli zabrać, bo była bardzo gęsta krew. Nie mogli zrobić podstawowego badania na zawartość cukru.
Mama zeszła sama, sama wsiadła do karetki i ją zawieźli. Miała trafić na zupełnie inny oddział, na pierwsze piętro, a trafiła na to trzecie piętro, piąty oddział – relacjonuje pani Katarzyna.
- Gdy z nią rozmawiałam, bardzo płakała, prosiła, żebyśmy ją stamtąd zabrały, że ona już nie daje rady. Ja byłam w szoku, że osoba, która całe życie była twarda, nie płakała, nagle tak się załamała. To nie jest normalne – mówi pani Monika.
Koronawirus. Czterokrotnie przełożono jej operację guza mózgu
Jedna z sióstr rozmawiając z mamą przez telefon miała okazję usłyszeć, jak pielęgniarka reaguje na potrzeby pacjenta.
- Gdy zapytałam mamę, jak się czuję, odparła, że bardzo chce jej się siusiu. Akurat w tym pokoju była pielęgniarka, więc zasugerowałam, by mama poprosiła ją o pomoc. A ona mówi tak: „Ale co, ja za panią mam się iść wysikać?”. Nie przypuszczałam, że druga osoba może tak się odnieść do starszego. Po paru dniach kontakt telefoniczny całkowicie się urwał. Tłumaczyłam pielęgniarkom, że może mamie spadł telefon, może wypadła bateria. W odpowiedzi padło: jak będę się ubierać w kombinezon i nie zapomnę, to może to zrobię – opowiada pani Katarzyna.
78-letni ojciec pani Bernadety również leżał na tym oddziale. Kiedy dostała od lekarza informację, że ojciec jest umierający, ubłagała personel, by wejść na oddział i się pożegnać. Przeżyła szok widząc wychudzonego tatę. Rodzina wypisała mężczyznę na żądanie.
- Miał ogromnego siniaka i zwichnięty palec. Nie chciał dać się dotknąć na początku, bał się. Daliśmy mu kroplówki, został zbadany, nakarmiliśmy go. Moja mama zrobiła zupę zmiksowaną i on nawet chciał kawę zbożową. Już do siebie doszedł, a następnego dnia opowiadał, że spał dwa dni na ziemi, że go dopiero „jakaś baba podniosła”. Później zadzwonił pan, który leżał z moim tatą. Zapytał jak tam zdrowie. Powiedział, że gdyby nie jego prośby, by podano tacie łyżkę zupy, to on nic by nie jadł – wspomina pani Bernadeta.
Ojciec pani Bernadety po kilkunastu dniach zmarł w domu. Mama pana Artura szykowana była do wypisu ze szpitala. Syn przygotował w mieszkaniu wszystko na jej powrót. Umówił już wizytę u terapeuty, żeby rozpocząć rehabilitację. Pani Monika i Katarzyna też przygotowały się na powrót swojej do domu.
Zabrano jej dziewięcioro dzieci. Decyzji nie rozumieją nawet urzędnicy
- W poniedziałek mieli mamę wypisywać. Dostałem telefon od pani lekarki, że jest gotowa do wypisu, że lekarz nie stwierdził żadnych innych rzeczy, że wyszła z tego i że oni już dla niej nic nie zrobią. Jest gotowa wyjść do domu. Mama już się cieszyła, plany sobie robiła no i co? Skurczybyki zarazili matkę czymś. Sama mama mówiła, że ma wymioty i biegunkę – opowiada pan Artur.
- Była rozmowa z lekarzem prowadzącym, powiedział, że mama może we wtorek wyjdzie, więc szło wszystko ku lepszemu. Pokój był przygotowywany, kondensator był już załatwiony, czekał na nią z tlenem. Wszystko miałyśmy przygotowane, żeby ją tylko odebrać stamtąd, bo wiedziałyśmy, że tam się dzieje coś złego. Byłam w sklepie, gdy zadzwonił telefon. Pan doktor przekazał, że pani Teresa nie żyje, a przecież miała wyjść. A on mi na to, że po prostu nie żyje i się rozłączył – twierdzi pani Katarzyna.
16 marca tego roku pan Artur został poinformowany, że jego mama zmarła w szpitalu. Zrozpaczony postanowił, że tej sprawy tak nie zostawi. Razem z Prezesem Fundacji Godność Pacjenta walczy o wyjaśnienie co działo się na tym oddziale.
Emerytura skromna, ale o 30 zł za wysoka. Pomocy nie będzie
- Tutaj mamy do czynienia z poziomem opieki, który urąga wszelkiej przyzwoitości. Ja od lat mówię i taką tezę podnoszę, że bardzo wielu zgonów w polskich szpitalach dałoby się uniknąć, gdyby poprawić opiekę – podkreśla Piotr Pawłowski, radca prawny, prezes Fundacji Godność Pacjenta, który reprezentuje pana Artura.
- Ja bym zrozumiał: mama jest chora, bardzo chora i faktycznie nie da rady. Ja to zrozumiem. Ale nie, cholera jasna, że kobieta zdrowieje, jest do wypisu, a jest traktowana jak śmieć. Jak można komuś, kto ma biegunkę i wymiotuje, nie podłączyć kroplówki? A gdy zapytałem lekarkę, która prowadziła moją matkę, dlaczego nie miała kroplówki podłączonej, skoro wymiotowała od piątku, to odparła, że mama miała wodę na stoliku i mogła się dowadniać – mówi pan Artur.
- Już wiemy, że faktycznie z tą opieką nie było dobrze. Przecież przyznał to sam szpital. To jest rzadkie, ponieważ polskie szpitale, niechętnie przyznają się do błędów. I do końca się sądzą, do końca nie chcą się przyznać do nieprawidłowości – komentuje Piotr Pawłowski.
Słona dopłata po sprzedaniu mieszkania
O wyjaśnienia poprosiliśmy rzeczniczkę Szpitali Pomorskich. W przysłanym mailu czytamy:
"Informujemy, że potwierdziliśmy zastrzeżenia Pana Artura Zaniewskiego co do zachowania jednej z opiekunek medycznych (nie pielęgniarki), która złożyła wyjaśnienia w sprawie. Wobec tej osoby zostały wyciągnięte konsekwencje służbowe przez jej bezpośredniego przełożonego. Była to pierwsza skarga na tego pracownika. W zakresie opieki pielęgniarskiej oraz lekarskiej przeprowadzone postępowanie wyjaśniające nie wykazało nieprawidłowości".
- Ludzie się boją w ogóle o tym mówić. Niejedna kobieta czy mężczyzna dzwonili, że byli tak samo traktowani, że mu nie dawały tego czy owego. Namawiałem, by o tym głośno mówili, to twierdzili, że się boją, bo mają swoje lata i nie wiadomo, kiedy będzie kolejny raz w szpitalu. To kim one są do cholery? Bogiem tam? – pyta pan Artur.
Aktualizacja 01.07.2021 r.
Poniżej treść sprostowania, które w lepszej jakości dostępne jest tutaj i tutaj.