Dom strachu w podlubelskiej wsi? "Najbardziej tych dziewczyn szkoda"
Dwa miesiące temu w jednej z podlubelskich wsi wybuchł pożar. W domu, w którym pojawił się ogień, mieszkał mężczyzna z czterema, dorosłymi córkami. Zachowanie kobiet wzbudziło podejrzenia ratowników. Sąsiedzi twierdzą, że mężczyzna może krzywdzić córki, a te - mimo dorosłego wieku - są od niego uzależnione.
W połowie kwietnia do naszej redakcji przyszedł anonimowy list. Nadawca pisze w nim, że w jednej z podlubelskich wsi mieszka Czesław P. Prowadzi gospodarstwo, hoduje bydło. Ale mieszkańcy od lat są zaniepokojeni losem jego córek.
12 kwietnia w kotłowni domu Czesława P. wybuchł pożar. Strażacy w komunikacie z tego dnia opisali dziwnie zachowujące się kobiety. Unikały kontaktu z ratownikami, a także wyglądały na przestraszone. Dwa dni później policjanci i ratownicy medyczni weszli do domu mężczyzny. Mieli sprawdzić, w jakim stanie są jego mieszkańcy.
Mężczyzna jednak nie chciał otworzyć wszystkich pomieszczeń. Gdy funkcjonariusze weszli tam siłą, okazało się, że wszystkie cztery kobiety mieszkają w domu.
Mają się wyprowadzić, ale dokąd?
- Ten człowiek nie chciał otworzyć niektórych pomieszczeń w swoim domu. I my mieliśmy je otworzyć. I to zrobiliśmy - mówi strażak biorący udział w akcji.
- W środku były jego córki, w różnym stanie zdrowia - dodał.
- Jedna z córek stała w ogóle jakby bez kontaktu. Na nic nie reagowała. Półnaga, w samej koszulce była tylko - opowiada drugi z funkcjonariuszy.
Kobiety odwieziono do szpitala. Czesława P. aresztowano, ale po 24 godzinach wrócił do domu.
Kim jest hodowca bydła z Wilczopola i co dzieje się w jego domu? Jak udało nam się ustalić, Czesław P. jest wdowcem, ma cztery dorosłe córki. Mieszkańcy wsi twierdzą, że nie byli świadomi, iż wszystkie mieszkają z nim w jednym domu. W czasach szkolnych kobiety uchodziły za osoby kontaktowe, po liceum skończyły studia.
- Dominika była normalną dziewczyną. Każdy mówi, że i ładna, i mądra. Miała wypadek i od tamtej pory praktycznie jej ludzie już nie widzieli. Jak ja powiedziałem koledze, jak ona wyglądała, to był zaskoczony - powiedział jeden ze strażaków biorący udział w akcji.
- Najbardziej tych dziewczyn szkoda. Bo one były w jakimś takim letargu. Dwie to przecież wynieśli nieprzytomne - opowiada sąsiadka Czesława P.
Pierwszy raz zabił, gdy był dzieckiem. Tropem zbrodni Dawida J.
Czesław P. odpiera zarzuty. Twierdzi, ze córkom nie dzieje się krzywda.
- Proszę pana, tam jest oskarżenie, że ja normalnie córki molestuję. Oni za to odpowiedzą, proszę pana. A jak nie odpowiedzą, to pozdychają - mówi Czesław P.
- Jak się przyjechało aresztować P., przestępcę, bandytę, gwałciciela, to trzeba było mieć kamery i to sfilmować, szanowny panie redaktorze. Ja im tego nie podaruję - dodaje mężczyzna.
- Ja jak tam byłem, na tym zatrzymaniu, no to weszliśmy, żeby te jedne drzwi wyważyć. Trzech policjantów go chyba pilnowało. Każdy myślał, że go zatrzymają, jak już taka akcja jest w tym domu, że tym córkom porobią badania, że coś będzie - mówi jeden ze strażaków.
- Prokurator stwierdził, że nie ma podstawy, żeby go trzymać. I podobno prokurator nie chciał przesłuchiwać córek - dodał.
Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie przekazała jednak, że w sprawie trwa śledztwo.
- Toczyły się postępowania dotyczące znęcania się nad córkami - powiedziała.
Emerytura skromna, ale o 30 zł za wysoka. Pomocy nie będzie
Jak jednak wyjaśniła, córki nie chcą zeznawać przeciwko ojcu.
- Nie ukrywam, że jest to postępowanie bardzo trudne, dlatego że nikt nie chce mówić w tej sprawie - dodała.
Strażacy biorący udział w akcji twierdzą, że kobiety od razu broniły swojego ojca. Prosiły, żeby nie zakuwac go w kajdanki.
- Dziewczyny krzyczały, żeby natychmiast tatusia już rozkuć, bo jego ręce będą bolały, on już nic nie będzie złego robił, nie będzie już krzyczał - mówi jeden z nich.
- Kobiety broniły dostępu funkcjonariuszy i ratowników medycznych do tej najmłodszej siostry. Policjanci chcieli je przebadać też ginekologicznie, w szpitalu, na ewentualne jakieś czynności, czy były jakieś kontakty i tak dalej. Natomiast kobiety stanowczo odmówiły - wyjasnił Andrzej Fijołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.
- Być może mamy tu do czynienia z jakimś syndromem sztokholmskim, czyli że osoby bronią swojego kata czy napastnika. Ale my musimy wyjaśnić, czy dochodzi tam do przestępstwa - dodał.
Według naszych rozmówców interwencja z kwietnia nie była pierwszą podejmowaną przez służby. Już pięć lat temu sytuacja rodziny była znana policji. Jednak dorosłe kobiety mają pełne prawa, nie są ubezwłasnowolnione i oficjalnie nie zeznawały przeciwko ojcu.
- Sąsiadka zgłaszała kilka razy na policję, że coś złego dzieje się w domu Czesława P. Było słychać krzyki, tak jakby walenie siekierą w drzwi. No i wołały pomocy, policję, żeby im pomóc - opowiada jedna z sąsiadek.
Tuż po śmierci ktoś wybrał z jego konta wszystkie oszczędności
- Jak przyjechała policja, to dwie te kobiety zeznały, że je gwałcił. No ale jak ruszyła cała machina, to te zeznania zostały cofnięte - powiedziała.
Sprawę rodziny zna również miejscowy proboszcz. - Ta najmłodsza, która była w takim najtragiczniejszym stanie, jeszcze pięc lat temu była taka do życia. Jeszcze wtedy szukała pomocy, również u mnie - powiedział ksiądz.
- Pomogłem jej, ile mogłem. Ile było w moich siłach, pomogłem. Po prostu niedobrze się robi, jak o tym pomyślę - dodał.
- Dochodzenie było prowadzone przez dwa lata, więc naprawdę długi czas. Właśnie w kierunku jakiegoś ewentualnego znęcania się przez ojca nad tymi córkami. Niestety, mimo opinii biegłych, mimo przesłuchania świadków, sąsiadów, nie przełożyło się to na proces. To znaczy te zeznania były, ale one nie dawały żadnego materiału dowodowego - wyjaśnił Andrzej Fiołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.
- Jeżeli ktoś rzuca oskarżenia, to trzeba zapytać, skąd padają te oskarżenia - mówi jedna z córek Czesława P. – To, co się działo, niestety jest po to, żeby przejąć te gospodarstwo - stwierdziła.
- Być może one są zastraszone. Bo nie można stwierdzić, że jest wszystko w porządku. Jest całkowicie nie w porządku. Ale nie możemy się opierać na tym, co one mówią - podsumował jeden ze strażaków.