Szpital w Wejherowie odesłał do domu. "Umierała mi na rękach"
Pani Agnieszka zmarła nagle tuż po powrocie z SOR-u w Wejherowie. Dostała ataku drgawek i nie mogła złapać powietrza. Odeszła na oczach zrozpaczonego męża. Pan Krzysztof domaga się ukarania lekarzy szpitala w Wejherowie, skąd wrócił z żoną zaledwie trzy godziny wcześniej. Na kilka godzin przed śmiercią tamtejsi lekarze uznali, że pani Agnieszka nie wymaga hospitalizacji.
- Serce mnie mocno boli, że opuściła mnie najbardziej kochana osoba na świecie – powiedział pan Krzysztof. 45-letni elektronik z Gniewina koło Wejherowa został nagle sam z 12-letnim synem chorym na Aspergera. Żona odeszła miesiąc temu, w Dzień Matki. Mężczyzna nie chce podawać nazwiska. Na rozmowę przed kamerą zdecydował się, bo chce ostrzec ludzi przed szpitalem w Wejherowie. Jego żona zmarła w domu tuż po powrocie z tego szpitala.
- Najtrudniejszy był moment, gdy umierała mi na rękach, te jej drgawki. Prosiła powietrza, powietrza, nie mogła go pobierać. Po trzecim ataku przestała się ruszać. Położyliśmy ją na podłodze, pogotowie zaczęło reanimację, ale nie dało się uratować żony - opowiadał.
„Trują nas”. Fabryka peletu za oknami
43-letnia pani Agnieszka była chemikiem. Pan Krzysztof poznał ją 13 lat temu przez znajomych. Szybko zaiskrzyło. 27 czerwca para miałaby 12. rocznicę małżeństwa.
Pani Agnieszka pierwszy raz źle się poczuła wieczorem w domu, w połowie maja. Wówczas mąż sam zawiózł ją na SOR w Wejherowie, ale kobiety, jak mówi wdowiec, nie przyjęto na oddział.
- To były takie drgawki, cała się trzęsła, potem na chwilę straciła przytomność. Zawiozłem ją na SOR, dali jej zastrzyk przeciwbólowy i jakąś zawiesinę. Dali jej zastrzyk, syrop i kazali jechać do domu – powiedział.
Kontrowersyjna interwencja policji. Strzelała do schizofrenika
- Ona już dobre dwa tygodnie się tak źle czuła. Mówiła, że jak idzie do ogródka, to jest wykończona, pot się leje i nie może tchu złapać – wspominał Anna Kropidłowska, siostra zmarłej.
Pani Agnieszka trafiła na SOR ponownie przed północą, 25 maja.
- To był wtorek wieczorem. Kolejny atak. Drgawki, białe oczy, zaciśnięte zęby, powietrza nie mogła nabrać. Pogotowie ją zabrało – relacjonował pan Krzysztof.
Po 12 godzinach panią Agnieszkę wypisano do domu, gdzie trzy godziny później zmarła. Rodzina nie rozumie, dlaczego kobiecie nie zrobiono prześwietlenia płuc, nie zostawiono na dłuższą obserwację. Rzeczniczka szpitala odmówiła nam wypowiedzi przed kamerą. Nie chciała rozmawiać także telefonicznie.
Warszawa. Przez awarię spłuczki, ma ogromną opłatę za… śmieci
„Informuję, iż świadczenia SOR służą wykluczeniu aktualnego zagrożenia życia lub udzieleniu świadczeń w przypadku, gdy to zagrożenie zostało stwierdzone. W przypadku Pani Agnieszki, po wnikliwej diagnostyce (…), takie aktualne zagrożenie życia wykluczono” – przekazała Małgorzata Pisarewicz dyrektor ds. Komunikacji Społecznej i Promocji Szpitale Pomorskie Sp. z o.o.
Szpital w Wejherowie należy do spółki Szpitale Pomorskie. Skupia ona największe szpitale w regionie. Tydzień przed naszą wizytą u pana Krzysztofa to właśnie ten szpital odesłał do domu kobietę w zaawansowanej ciąży. Pan Karolina urodziła córeczkę na podłodze własnej łazienki. Do tragedii brakowało niewiele.
- Poczułam skurcze parte i padłam w domu na podłogę. Córka urodziła się w zielonych wodach, była owinięta pępowiną. Miała zalegającą wydzielinę w drogach oddechowych. Moim zdaniem KTG w szpitalu było źle podłączone. Dlatego nie pokazało żadnych skurczy – opowiadała pani Karolina.
Po śmierci żony został sam z małą córeczką
Kobieta w rozmowie z nami zapowiedziała, że złoży skargę na szpital oraz zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Sprawę do prokuratury w Wejherowie zgłosił też pan Krzysztof. Jak ustaliliśmy, śledczy podjęli decyzję o wszczęciu postepowania pod kątem błędu lekarskiego.
- W dzień jej śmierci, po tej reanimacji, lekarz nie wypisał jeszcze aktu zgonu. Kazali nam otworzyć drzwi i okna, i tak jak była rozebrana po tej reanimacji, miała leżeć na podłodze i czekać do rana. W domu był syn i mąż – powiedziała Anna Kropidłowska, siostra zmarłej.
Zrozpaczony pan Krzysztof próbuje żyć i walczyć, dla syna. W ciężkich chwilach wspiera go muzyka, bo wdowiec jest artystą – samoukiem. W tym roku chciał zrobić żonie niespodziankę i wydać płytę z okazji rocznicy ślubu. Na 27 czerwca. W najczarniejszych snach pan Krzysztof nie przypuszczał, że będzie to pośmiertny podarunek.