Wieś w ogniu. Dramat mieszkańców Nowej Białej
- To moment był, wiało i ogień strasznie szybko się rozproszył. Nie zdążyli strażacy węży nawet jeszcze rozłożyć, jak już cztery gospodarstwa były zajęte – opowiada pan Sylwester, jeden z mieszkańców Nowej Białej. Spaliło się kilkadziesiąt budynków, cudem nikt nie zginął, ale wielu ludzi stracili dorobek życia.
Pożar wybuchł w ostatnią sobotę, w miejscowości Nowa Biała na Podhalu około godziny 18:30. Ogień pojawił się w jednym z gospodarstw, ale ze względu na silny wiatr oraz bardzo gęstą, drewnianą zabudowę rozprzestrzenił się błyskawicznie na inne budynki.
- Gdzieś koło wpół do siódmej syn przybiegł i mówi, że się pali tam. Mój dom, to ten z dużym kominem. Tam jeszcze był dach. Szopa stoi też rozebrana. Straciłem sprzętu trochę, ale najgorsza ta chałupa – zalana (wodą podczas gaszenia ognia – red.). Nie wiem też, co z tym stropem na górze, bo jest popękany. Jakby nie chałupa, to by jeszcze szło jakoś szybciej to wyprostować – przyznaje pan Józef, mieszkaniec Nowej Białej.
Babcia miała molestować swoje wnuczki
- Mi spaliła się cała obora. Zwierzęta były, aleśmy wyprowadzili. A tu koledze się spaliło 8 krów i 5 cieląt. Wszystko się mu spaliło, nic nie uratował. Została tylko reklamówka – opowiada pan Sylwester.
Gdy wybuchł pożar jedna z rodzin uczestniczyła w weselu. Ogień, zabrał jej wszystko.
- Oni tu chyba nic nie uratowali. Nawet pieniądze im się spaliły prawdopodobnie. Mają dwoje dzieci w wieku 2 i 4 lat. Starsze cały czas narzeka: gdzie jest mój pokój? Gdzie ja będę miał? Bo to takie dziecko, 4 latka i ma swoje zabawki: nie ma zabawek, nie ma – opowiadają nam mieszkańcy Nowej Białej.
Po 31 latach opłacania składek nic mu się nie należy!
- Do mnie dotarło to i ja wybiegłem, żeby zabierać dokumenty, jakieś tam pieniądze, później wypuszczałem krowy. Cały czas w biegu, to nawet człowiek przestał myśleć. Moja mama leży 3 lata, ma Parkinsona, to taka roślinka. Trzeba było ją ratować, a później reszta – relacjonuje pan Józef.
Wszyscy mieszkańcy Nowej Białej solidarnie zaangażowali się w pomoc poszkodowanym.
- Ja widzę, że tu jest strasznie zniszczone – wskazuje na jeden z budynków pan Józef. - Wiem z opowiadania, że to nie jest najbogatszy gospodarz. Ja bym chętnie poszedł dzisiaj, zakasałbym ręce i pomagał, tylko że ja już mam nogi po operacji i nie dam rady. Chętnie bym poszedł. Tu jest taka mobilizacja, że to się nie da opisać.
„Trują nas”. Fabryka peletu za oknami
Mimo ogromnej pomocy płynącej do Nowej Białej z całego kraju, wielu poszkodowanych będzie musiało zaczynać wszystko od początku. Części domów niestety nie da się uratować.
- Tak się może wydaje, bo to emocje są cały czas, ale mówię jak jest. Nie ma co płakać, już było płakane, była rozpacz. Po prostu trzeba stanąć na nogi. Nie ma wyjścia. No co? Gdzie pójdziesz? – mówi pan Józef.