Zastrzelił rodzinę, jest nieuchwytny. Krewni w szoku

52-letni Jacek Jaworek mieszkający w niewielkich Borowcach w województwie śląskim tuż po powrocie ze spotkania ze znajomymi pokłócił się ze swoim bratem. Następnie mężczyzna sięgnął po broń i zastrzelił trzy osoby: brata, bratową oraz ich 17-letniego syna. Nie wiadomo, co mogło być przyczyną tej tragedii. Sprawę wyjaśnia prokuratura, a tymczasem Jacek Jaworek pozostaje nieuchwytny. Mężczyzna, jeżeli wciąż żyje, jest uzbrojony i niebezpieczny.

Około 1 w nocy z piątku na sobotę w niewielkiej miejscowości Borowce w województwie śląskim rozegrał się dramat. 52-letni Jacek Jaworek tuż po powrocie ze spotkania ze znajomymi pokłócił się ze swoim bratem. Następnie sięgnął po broń i zastrzelił 3 osoby: swojego brata, bratową oraz ich 17- letniego syna. Atak przeżył tylko drugi z synów – 13-latek, któremu udało się uciec.

Reporter: Widzieliście się tuż przed tym zdarzeniem?

Tomasz Górnicz, kuzyn poszukiwanego: Myśmy się widzieli – było spotkanie z kolegami.

Reporter: Czy tam był jakiś alkohol w czasie tego spotkania?

Tomasz Górnicz: Tak, tam jakiś drobny był, bo mówię tam – kiełbaski itd. No takie typowe ognisko.

Reporter: On prosto stamtąd poszedł do domu?

Tomasz Górnicz: Do domu i ja również.

Reporter: O której godzinie?

Tomasz Górnicz: Mogło być dwadzieścia minut po północy. Był czas, żeby ta awantura te pół godziny trwała.

"Pobicia, strzały z wiatrówki, groźby". Niespokojnie w Mielcu

- Po pierwszej w nocy przyleciał ten Gianni wystraszony i mówi, że słyszy strzały i że widział krew w domu. Zobaczył krew, uciekł i przyleciał do nas - tłumaczy krewny Jacka Jaworka.

Nie wiadomo, co mogło być przyczyną tej tragedii. Wiadomo jednak, że Jacek Jaworek mieszkał razem ze swoim bratem i jego rodziną od grudnia ubiegłego roku. Między braćmi zdarzały się spory.

- To się wszystko nawarstwiło, bo uważam, że był problem, bo mieszkali wspólnie. W domowych warunkach to każdy jest innym człowiekiem. Jacek był strasznie pedantyczny. On jak coś postawił w tym miejscu, to musiało tak stać - tłumaczy Tomasz Górnicz.

- Ostatnie spotkanie było w dniu zdarzenia, czyli w piątek. Mówił mi, że czuje się osaczony. Nigdy nie używał tego typu słów. Osaczona to jest dla mnie osoba, która jest atakowana z wszystkich stron, czyli jakby nie widzi możliwości ucieczki. Jeżeli spróbuje rozwiązać problem leżący po lewej stronie, to zje go ten z prawej. To jest osoba osaczona i takiego słowa użył - dodaje pan Tomasz.

Reporter: Mówi się o tym, że on (zamordowany 17-latek - red.) mówił coś takiego, że ten pan Jacek ich pozabija?

Kolega 17-latka: Tak, dokładnie tak było.

Reporter: A co twoim zdaniem było przyczyną tego, co się stało?

Kolega 17-latka: Pokłócenie się o majątek, którego rodzice nie przepisali ileś tam lat temu. Pokłócili się po prostu o pieniądze.

- Rozstając się, umówiliśmy się na następny dzień na spotkanie na mecz finałowy Euro. Mówił z takim zapałem, że się spotkamy na ten finał, bo poprzednie mecze też razem oglądaliśmy. Jestem o tym szczerze przekonany – na pewno rozstając się tutaj, nie miał żadnego planu. Coś wynikło później, coś bardzo wstrząsającego, coś, co nie spotyka się na co dzień i jeżeli doprowadza do takiej tragedii, to musi to być coś wielkiego. Plotki mówią, że się kłócili o finanse. Nie kłócili się o finanse. On tam owszem - był uparty. Może się uparł i powiedział, że on nie będzie płacił za prąd. Nieuregulowane sprawy finansowe też nie są powodem do morderstwa, bo nie ma nic straszniejszego. Tam musiał być konflikt na podłożu jakichś ambicji - uważa pan Tomasz Górnicz.

Masakrę przeżył 13-letni chłopiec. Podczas ataku udało mu się ukryć w szafie, a następnie uciec przez okno. Do tej pory jest w szoku.

Zmarłego 17-latka wspomina z kolei jego kolega. - Chodziliśmy do innej klasy, ale znamy się bardzo długo - podstawówka, technikum. O tym, co się stało, dowiedziałem się z samego rana od kolegi, który pracuje w służbach. Ciężka sytuacja. Kto by uwierzył? Rodzina też bardzo fajna, bo znaliśmy rodzinę. Bardzo ciężko to dochodzi - mówi.

- Ten starszy nie żyje, a młodszy zdążył schować się i uciec do mnie. Na razie u mnie zostanie, a co dalej - nie wiem. Na razie jeszcze nie dowierza, ale jak przyjdzie co do czego, to ja go muszę przyjąć jak własnego syna - mówi krewny.

Sprawę wyjaśnia prokuratura, a tymczasem Jacek Jaworek wciąż pozostaje nieuchwytny. Od sobotniej nocy poszukują go ogromne siły policyjne. 52-letni mężczyzna jest uzbrojony i niebezpieczny.

- Każdy, kto będzie mógł chociaż cokolwiek pomóc w tej sprawie, to go namawiam – niech powie cokolwiek, niech nie ukrywa, bo my już nie chcemy tego dłużej przeżywać. Chcemy to już zamknąć, obojętnie, jak to się skończy. Czy on będzie żywy i czy zostanie skazany - dla mnie jest mordercą i będzie już zawsze. Chociaż uważam osobiście, że nie żyje. Zwracajmy uwagę na tego typu drobiazgi, które pozbierane ze sobą jak ziarenka piasku mogą stworzyć nieodwracalną lawinę, bo tego już nie przywrócimy. Zawsze może znaleźć się ktoś, kto znajdzie złoty środek. Może bym coś wymyślił, dlatego może mi nie powiedział. Bo ja bym coś wymyślił, żeby to przerwać - mówi pan Tomasz.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX