Nielegalne wyścigi. Przychodzą na nie tłumy
Od tygodni nasi reporterzy obserwują uczestników i organizatorów nocnych, nielegalnych wyścigów. Co sobotę fani motoryzacji spotykają się na zlotach, prezentują samochody, rozmawiają. Ale jest też druga strona medalu tych spotkań - to niebezpieczne przejazdy po mieście i tzw. kreski - wyścigi na ćwierć mili organizowane w nocy. Nam udało się podejrzeć, jak zorganizowane jest nocne ściganie.
Szybkie samochody, tłumy ludzi, nielegalne wyścigi. To nie sceny z amerykańskiego filmu, ale zwyczajna, sobotnia noc pod Warszawą.
Od tygodni nasi reporterzy obserwują grupę ludzi, którzy organizują i uczestniczą w nielegalnych wyścigach na obrzeżach Warszawy.
Jest sobota, 3 lipca. Przyjeżdżamy na zlot fanów motoryzacji. Od tego zaczyna się całe wydarzenie. O 20:00 pojawiają się uczestnicy, oglądają samochody. Dalsza część wieczoru jest zaplanowana: przejazd po mieście, koncert. I coś, o czym nie mówią organizatorzy.
- O 22:00 robimy wyjazd i jedziemy przez centrum, mniej więcej. W jednym, dużym peletonie. Później afterparty, a jeżeli nie chcesz na „after”, to jest kontynuacja WNR-a. To nie będą miejscówki takie, że stoimy, tylko cały czas jazda, jazda, jazda - mówi jeden z uczestników nagrany ukrytą kamerą.
Dwa samochody i ten sam numer VIN
Naszej redakcji udaje się dotrzeć do jednej z osób, która była świadkiem organizowania tego typu wyścigów w województwie lubelskim. Grupa działa w identyczny sposób jak ta z Warszawy.
Marek: Miejsce jest podawane w ostatniej chwili. Czyli nie jest ono znane, powiedzmy przez tydzień. Są to zazwyczaj zloty po 100, 200, czasami 300 pojazdów. Kilkaset osób. Kręcenie bączków, jakieś tam pokazy. Motocykle, palenie gumy.
Reporter: Czyli te osoby policji się nie obawiają?
Marek: Nie. Raczej nie.
Uczestnicy chętnie opowiadają, w jaki sposób dołączyć do wyścigu.
- Po prostu jest tak, np. stoicie na Cargo, ustawiacie się na prostej i jedna osoba tam zawsze stoi, zazwyczaj jakaś kobieta i was startuje. To jest for fun, dla zabawy i tu nie ma żadnych ograniczeń - tłumaczy jeden z nich.
Przed godziną 23:00 odzywa się komunikator, którym posługują się organizatorzy. Dostajemy informację o zmianie miejsca.
- Później, po pewnym czasie, koło północy część osób przejeżdża na umówione miejsce. To miejsce jest podawane przez komunikatory. Tam zaczyna się właściwa zabawa. Czyli tzw. „kreski” - tłumaczy pan Marek.
- Kto ma furę zaj***, to wtedy wchodzi. WNR jest od sześciu lat. Kiedyś to nazywało się „Cargo” - mówi reporterom jeden z organizatorów.
- W czwartki przyjeżdżają samochody 200+ (koni mechanicznych - red.) i robimy taki przejazd bardzo agresywny po Warszawie. Już to jest tylko proca, proca, proca - mówią uczestnicy.
Po zakończonym weekendzie wysyłamy do grupy informację o chęci uczestnictwa w czwartkowym wydarzeniu. Przekazujemy, że mamy samochód o mocy powyżej 200 koni mechanicznych. Parę godzin przed spotkaniem dostajemy lokalizację.
Za grupą pojazdów jedziemy poza Warszawę, w kierunku Białegostoku. To nowa lokalizacja wyścigów na tzw. ćwiartkę, która tej nocy ma zostać przetestowana.
„Uwaga, kierujemy się w nowe miejsce, prosimy parkować z głową. Zobaczymy jak miejscówka i za ile przyjadą bagiety. O ile w ogóle przyjadą” - to fragment wiadomości, którą dostajemy.
- Trzy miesiące temu była taka sytuacja, że tam w Nadarzynie ktoś j*** gościa na pasach, nie? Przeżył, no ale w pięć minut nikogo nie było na spocie - mówi jeden z uczestników.
Obce mandaty i wyrok z Niemiec. "Strach sprzedać samochód"
Ściganie na „ćwiartkę” przerywa przyjazd policji.
- Są to osoby, które to lubią. W większości są to pojazdy dobrze tuningowane. To są mocne silniki, przerobione zawieszenia. Te pojazdy są przygotowane do takiego jednorazowego ścigania - mówi pan Marek.
Jak udało nam się ustalić, grupa ma kilka stałych i sprawdzonych miejsc, gdzie odbywają się wyścigi. To najbardziej znane, w komunikatorze opisywane jest jako C - oznacza Terminal Cargo przy Lotnisku Chopina w Warszawie. C2 - to okolice targów Expo, przy Alei Katowickiej.
Spoty odbywają się regularnie. W kolejną sobotę uczestników spotykamy na warszawskim Targówku.
- Generalnie na kreskach zawsze jest troszkę adrenalinki, tylko trzeba dobrze się złapać. Bo jeżeli samochód, który ma 150 koni załóżmy, będzie się chwytał z Mustangiem, to nie ma funu. Gość odjeżdża na pierwszych 20 metrach - mówi jeden z uczestników.
Po dwudziestej drugiej znów otrzymujemy informacje w komunikatorze. Na wewnętrznej grupie - o lokalizacji, w której będzie wyścig. W mediach społecznościowych organizatorzy wrzucają błędne informacje, żeby zmylić policję.
- Kiedy przyjeżdża policja, oni zaczynają sobie jeździć. To taka trochę zabawa w kotka i myszkę. Zwijają się i jadą sobie w drugą. Na pewno są świadomi, że nosi to znamiona jakichś wykroczeń. Jednak nie robi na nich większego wrażenia obecność policji - tłumaczy pan Marek.
Reporter: Obserwowaliśmy przez dwa tygodnie wyścigi uliczne w Warszawie. Bardzo niewielu policjantów uczestniczy, zabezpiecza, rozgania tych ludzi, dlaczego takie niewielkie siły kieruje policja?
Robert Opas, Komenda Główna Policji: Jeżeli pan redaktor tak mówi, to znaczy, że czasami udaje się zorganizować tego rodzaju wyścigi. Policjantów jest bardzo wielu. Organizowanie takich skutecznych działań wymaga strategii. Dlatego nie jestem w stanie powiedzieć, czy tam, gdzie państwo byli, część tych kierowców nie została rozliczona.
- Nie boją się. Prawdopodobnie, dopóki nie dojdzie do jakiejś większej tragedii podczas takiego ścigania, to będą to robić dalej - mówi pan Marek.*
*skrót materiału
Reporterzy: Jakub Hnat, Leszek Dawidowicz, Paweł Gregorowicz