Przez decyzję weterynarza mogą stracić ok. 17 mln zł
Niewyobrażalne straty mogą ponieść hodowcy norek z Wisznic w województwie lubelskim. Państwo Kamińscy mają 37 tysięcy norek, którym grozi wybicie ze względu na koronawirusa. Wszystko przez wykrycie zaledwie… kilku zakażonych sztuk. Stado warte jest około 17 mln zł.
Pan Damian ma 34 lata i od dwunastu lat działa w branży futrzarskiej. Współpracuje ze swoim 62-letnim ojcem Adamem, który zajmuje się norkami już od lat osiemdziesiątych. Hodowcy z miejscowości Wisznice w województwie lubelskim łącznie mają 37 tysięcy zwierząt.
- Hodowla jest ciężka. Nie ma świątku, nie ma piątku. Mamy norki, które hodujemy na skóry. Skóry są sprzedawane w domach aukcyjnych w Helsinkach, w Kopenhadze i część tych skór idzie na futra, część idzie na obszycia różne. Gros tego zabierają Chińczycy. Teraz na skóry popyt jest duży – mówi 62-letni Adam Kamiński.
- Tamten rok był bardzo ciężki, dokładaliśmy do interesu przez Covid. Galerie były pozamykane na całym świecie, ludzie nie kupowali żadnych produktów, a szczególnie luksusowych, jakimi są futra, no i po prostu dołożyliśmy. Gdyby ten rok był podobny, to też nie wiem, czy byśmy nie splajtowali – zaznacza Damian Kamiński.
Gazociąg wysokiego ciśnienia tuż obok domów
Ale mimo dobrej koniunktury na rynkach światowych, naszym bohaterom i tak grozi bankructwo. Wszystko przez to, że na terenie ich fermy u kilku sztuk zwierząt wykryto koronawirusa. Teraz mogą przez to stracić około 17 milionów złotych.
- Dostaliśmy pismo o natychmiastowym wybiciu zwierząt pod kontrolą lekarza weterynarii, lecz my się od tego odwołaliśmy, ponieważ nie możemy pozwolić, żeby zostawić nas bez niczego. To jest po prostu coś karygodnego, co się tutaj dzieje. To jest po prostu istne wywłaszczanie obywateli polskich - uważa Damian Kamiński.
- Tyle lat hoduję, no i jak te zwierzęta zdrowe wybić? Nawet ten profesor, co przyjeżdżał badać, to choroby nie widział żadnej. Zgoda - jakby mi zdychały codziennie, sto sztuk, dwieście, to ja bym sam przyjechał do weterynarza prosić, by coś zrobić – argumentuje Adam Kamiński.
- W pierwszym rzucie przebadaliśmy po 20 próbek z każdego stada. W jednym stadzie wyszły dwa wyniki dodatnie, w drugim jeden wynik. Na tej podstawie została wydana decyzja, tak jak mówią przepisy. Na to wpływu żadnego nie mamy. Przepis nakazuje w takim przypadku zabicie, likwidację stada – informuje Paweł Piotrowski z Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Lublinie.
- U mnie jest jedna norka dodatnia, a jedna wątpliwa. Ja to nie wiem, jak może być wątpliwa? – mówi Adam Kamiński.
- Inne kraje - to stan na sierpień - podchodzą do tego w inny sposób. Wszystkie kraje kierują te zwierzęta na kwarantannę. Praktycznie żaden kraj nie decyduje się na to, aby w takiej sytuacji zwierzęta wybijać. To pokazuje, że alternatywa jest – podkreśla Monika Przeworska z Instytutu Gospodarki Rolnej.
Bój o drogę dojazdową. Dokumenty to jedno, a racja sąsiada drugie
Zwróciliśmy się z prośbą o komentarz do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, lecz odmówiono nam spotkania przed kamerą. Zamiast tego otrzymaliśmy oświadczenie, oto jego fragment:
„Uprzejmie informujemy (…), że ze środków budżetowych przeznaczonych na zwalczanie chorób zakaźnych zwierząt, aktualnie przyznawane są odszkodowania za zniszczoną paszę oraz – ewentualnie – za zniszczony sprzęt, który nie może być poddany odkażaniu. Pokrywane są także koszty: zabicia norek, unieszkodliwienia ich zwłok, unieszkodliwienia paszy, oczyszczania i dezynfekcji gospodarstwa”.
- Przepisy ustawy nie przewidują odszkodowania i głównie to jest powodem całego takiego przedłużania tej sprawy. To idzie tokiem administracyjnym. Jest odwołanie złożone, prawdopodobnie nie będziemy mieli wyjścia i będzie musiała być podtrzymana decyzja powiatowego lekarza weterynarii. No i prawdopodobnie sprawa trafi do sądu – tłumaczy z kolei Paweł Piotrowski z Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Lublinie.
- Czeka nas bankructwo, bo nie dostanę za to żadnego odszkodowania. Kiedyś tato zaczynał od zera, tak samo praktycznie trzeba będzie zacząć od zera. Bo zwierzęta są bardzo drogie teraz, praktycznie ich nie ma w dobrej jakości. Pracowało się kilkanaście lat, żeby mieć taką jakość, jaką teraz mamy. Bardzo ciężko będzie to odbudować. Nikt nic nie wie, co mamy robić. Pracownicy też pytają, martwią się, co będzie. No ale ja nie mogę nic im powiedzieć, bo nic nie wiemy – zaznacza pan Damian.
Jest więźniem własnego ciała. Pomóc może kosztowna terapia
Chociaż decyzja o wybiciu tego stada już zapadła, to weterynarze przeprowadzają kolejne badania na norkach. Obecnie hodowcy czekają na ich wyniki i wciąż mają nadzieję na uratowanie swojego majątku.
- Mamy Ministerstwo Rolnictwa, mamy Główny Inspektorat Weterynarii, mam nadzieję, że decyzje, które tam zapadną, wpłyną na to, że to gospodarstwo jednak zostanie ocalone. Może jeśli nie zostanie im wypłacone odszkodowanie, to nagroda, która też może zostać przyznana w tak kryzysowej sytuacji - mówi Monika Przeworska z Instytutu Gospodarki Rolnej.
- Mamy kredyty… Ale na górze chyba nie wiedzą, że co miesiąc coś trzeba zapłacić. Mi na konto nie przychodzi co miesiąc wypłata, czy stoję, czy leżę. Muszę pracować, rano wstawać, jeździć do pracy, czy mi się chce, czy nie chce – podsumowuje pan Damian.