Biją na alarm. Niebezpieczne incydenty przy powrotach ze szkoły specjalnej
Pani Joanna i pani Dorota są matkami samotnie wychowującymi niepełnosprawne intelektualnie dzieci. Amelia i Nikodem chodzą do oddalonej o kilkanaście kilometrów szkoły specjalnej, do której codziennie zawozi ich bus. Podczas powrotu dzieci przeżyły traumę. Pozostawione bez jakiejkolwiek opieki nie potrafiły znaleźć drogi do domu.
– Amelia jest opóźniona w rozwoju, trzeba się nią opiekować właściwie 24 godziny na dobę. Ma 13 lat, a jest na poziomie 7-latki - opowiada Joanna Balcerzak, mama Amelii.
- Syn ma 9 lat, jest opóźniony umysłowo w stopniu umiarkowanym. Ostatnio została zdiagnozowana bardzo rzadka choroba genetyczna, neurotypowa, postępująca - choroba Charcota-Mariego-Tootha. Ma problemy z chodzeniem, z chodzeniem po schodach, z wchodzeniem na wysokości, bardzo bolą go nogi. Teraz jest na poziomie 5-letniego dziecka – zaznacza Dorota Karczyńska, mama Nikodema.
Tragiczny finał poszukiwań. Pani Monika nie żyje
Dzieci chodzą do Szkoły Podstawowej Specjalnej w Warczu. Pod koniec września Amelię i Nikodema spotkała bardzo przykra sytuacja. Gdyby nie szybka reakcja przypadkowych ludzi, mogło dojść do tragedii.
- Amelka wracała normalnie busem spod szkoły o 15:10, a w domu była koło 16:00. Tamtego dnia sąsiadka mnie poinformowała, że moje dziecko biega po drodze, to było około godziny 14:00. Poszłam od razu do sąsiadki, Amelia była bardzo zapłakana, oczywiście zadzwoniłam do szkoły. Nadal nie wiem, jak to się stało, że moje dziecko opuściło szkołę dwie godziny za wcześnie – opowiada Joanna Balcerzak.
- Wtedy płakałam na ulicy i ciocia przyszła po mnie – wspomina Amelia. Przyznaje, że się bała i nie wiedziała, co ma zrobić.
Stracił 120 tysięcy zł w klubie go-go. Sprawę umorzono
Jak mówi pani Joanna, przedstawiciel firmy, która wozi dzieci przyznał się do popełnionego błędu: - Zwolnił tę opiekunkę, ale niestety po dwóch dniach sytuacja się powtórzyła.
Tym razem w niebezpiecznej sytuacji znalazł się Nikodem
- Tak jak zawsze czekałam aż przyjedzie bus, wyglądając co chwilę przez okno. Około 14 byłam już zdenerwowana, że ich jeszcze nie ma, bo zawsze są o 13. Postanowiłam zadzwonić o 14:30 do opiekunki i zapytać, co się stało, czy są korki no i gdzie jest Nikodem? I dostałam informację, że dziecko już dawno zostało odstawione. Nikt jednak nie dzwonił, ani nie pukał do drzwi, że on już jest – wspomina Dorota Karczyńska, mama Nikodema.
Okazało się, że chłopca pozostawiono na klatce schodowej bloku, w którym mieszka.
- Potem pani pojechała i a ja się wydzierałem, płakałem i nagle przyszedł sąsiad – relacjonuje Nikodem.
- Sąsiad usłyszał, że Nikodem płacze na klatce, bo nie wiedział gdzie ma iść. My tam pod tym adresem mieszkaliśmy od dwóch tygodni. Nie znaliśmy sąsiadów, on też nie był w stanie powiedzieć pod jakim adresem mieszka. Nie wiedział gdzie ma iść. Sąsiad go znalazł i zabrał do siebie do domu. Dowiedziałam się o tym, gdy wyszłam spanikowana po rozmowie z panią opiekunką po prostu z domu. Sąsiad usłyszał i otworzył drzwi, a od niego wyszedł mój syn – mówi Dorota Karczyńska.
"Przeżyłam z nim piekło". Nie chce znać syna
Kobiety złożyły zawiadomienia na policji. Wójt gminy nie widzi jednak podstaw do tego, żeby znaleźć innego przewoźnika ponieważ ten zmienił personel odpowiedzialny za opiekę nad dziećmi. Amelka i Nikodem do dziś pamiętają o tym incydencie, a ich mamy cały czas boją się, że może się on powtórzyć.
To reakcja przewoźnika, na próbę umówienia się na dłuższą rozmowę: - Pan teraz mnie przepyta i na czym to wszystko stanie? Ja chcę wiedzieć. Co? Pogadamy sobie? Będziemy sobie gadać, wałkować? Konkretnie – czy mam zapłacić jakąś karę? Czy mam iść do więzienia? A nie po prostu rozmawiać – jak to się stało? A tak to się stało i koniec no!