Udomowione dziki znalazły schronienie. Planowano ich odstrzał
Tadzik i Danutka to udomowione dziki, wychowywane od pierwszych dni życia przez rodzinę z Sępólna Krajeńskiego. Wiosną znalazło się dla nich miejsce w mini zoo w Bydgoszczy, ale zamiast zgody na przewóz, powiatowy lekarz weterynarii zdecydował o ich odstrzeleniu. Nagłośniliśmy sprawę.
W maju prezentowaliśmy w Interwencji historię udomowionych dzików. Rodzina państwa Szydłów z Sępólna Krajeńskiego znalazła w lesie pięć malutkich dzików, którym najprawdopodobniej myśliwy zastrzelił matkę. Zwierzęta udało się schwytać i uratować im życie.
– One były już osłabione, bo ich matka nie żyła od czterech dni. Przywieźliśmy je do siebie z zamiarem, że oddamy je do jakiegoś zoo. No i zaczęliśmy je chować. Od takich malutkich, dosłownie maciupeńkich. Brat w kotłowni zrobił specjalny kojec i tam je chował. Butelkami karmił je mlekiem. One normalnie na rękę wchodziły i zasypiały – opowiadał wówczas Leszek Szydeł.
- Co dwie godziny wstawał w nocy, jak do dziecka, pięć butelek sklejonych razem i jak mama – powiedział Grzegorz Szydeł.
Sąsiad zatruwa im życie. Są bezradni
- Trzy udało nam się do ośrodka niedaleko stąd oddać. Tylko na tyle mieli miejsce. Został problem z dwoma – dodał Leszek Szydeł.
Dla odyńca Tadzika i lochy Danuty również znalazło się miejsce w ogrodzie zoologicznym w Bydgoszczy. Tamtejszy lekarz weterynarii nie widział żadnych przeciwskazań, jednak żeby dziki przetransportować, konieczna była zgoda powiatowego lekarza weterynarii z Sępólna. I wtedy zaczął się problem.
- Usłyszeliśmy, że jest zagrożenie ASF i nie wolno przewozić dzików. Jest jakaś ustawa czy inny akt prawa. My się nie znamy na tym, ale lekarz wydała decyzję o uśpieniu. Wyznaczyła nawet termin uśpienia, które miało polegać na zastrzeleniu – mówił Leszek Szydeł.
Zapomniana przez system? Po złamaniu nogi nie wstaje z łóżka
Nasz reportaż poruszył serca bardzo wielu osób, w tym również wojewódzkiego lekarza weterynarii, który uchylił decyzję lekarza powiatowego. Danusia i Tadzik trafili do ZOO w Bydgoszczy. Zwierzęta są bezpieczne i szczęśliwe.
- Po włączeniu się całej Polski w tę akcję, zmienia się ta decyzja. Weterynarz wojewódzki pozwolił na przewóz tych dzików. Są już w bezpiecznym miejscu, mają naprawdę duży wybieg i żyją, po prostu żyją. To była radocha w naszej całej rodzinie. Przede wszystkim ja z bratem się tam najmocniej udzielaliśmy w tych dzikach i nasza radość była niesamowita – opowiada Leszek Szydeł.
- Byłem ostatnio może z dwa tygodnie temu z moją mamą u nich. Poznają nas. Zawołałem: Danusia, Tadzik. Były przy korycie, akurat jadły, to zostawiły jedzenie, a przybiegły do płotu – opowiadał wzruszony Bogdan Szydeł.
Urzędniczy absurd. Mieszkanie położone przy dwóch ulicach
- Dziki żyją, a miały nie żyć. To faktycznie dzięki programowi Interwencja Polsatu. No i przez Polsat się rozdmuchało to na całą Polskę – dodaje pan Leszek.