Śmierci Bohdana Gadomskiego. Zarzuty dla tenora
Znany łódzki dziennikarz muzyczny Bohdan Gadomski zmarł w wieku 70 lat po otrzymaniu zbyt dużej dawki insuliny. W sprawę zamieszany jest śpiewak operowy Borys Ł. Mężczyzna otrzymał cały spadek po dziennikarzu, który tuż przed śmiercią całkowicie zmienił treść testamentu.
Bohdan Gadomski miał 70 lat. Mieszkał w Łodzi. Był znanym dziennikarzem showbiznesowym. Pracował dla wielu ogólnopolskich pism. Specjalizował się w wywiadach z czołowymi postaciami ze świata muzyki, kina oraz teatru.
Mężczyzna nie miał bliskiej rodziny. Nigdy się nie ożenił. Nie miał też dzieci. Żył samotnie. Opiekowała się nim Maria M. - wieloletnia znajoma. W zamian za pomoc, Gadomski zapisał jej w testamencie swój cały majątek.
- Posiadał dwupokojowe mieszkanie w Łodzi, tam były wielkie zbiory płyt, nagrań, białych kruków - mówi Artur Gotz, aktor i przyjaciel Bohdana Gadomskiego.
Sam z trojgiem niepełnosprawnych dzieci. Wielki odzew po reportażu
Według przyjaciół Gadomskiego, jego kolekcja mogła być warta setki tysięcy złotych.
Pod koniec 2019 roku, pan Bohdan zaczął podupadać na zdrowiu. Przeszedł zawał serca. Pojawiły się też problemy z cukrzycą. Mężczyzna trafił do szpitala. Z krótkimi przerwami spędził tam dwa miesiące. W lutym 2020 roku przy jego łóżku pojawił się Borys Ł. - pochodzący z Ukrainy śpiewak operowy.
Niedługo później pojawił się również drugi testament, w którym pan Bohdan wszystko przepisał właśnie na niego. Przyjaciele Gadomskiego mają jednak wątpliwości, czy dziennikarz faktycznie zrobił to dobrowolnie. I czy był do końca świadomy tego, co robi.
- Jeśli zmienił testament, to na pewno nie był świadom tego, co robi. To był człowiek leżący, który ledwo chodził. Myślę, że absolutnie nie był w stanie podejmować racjonalnych decyzji dotyczących swojego majątku - uważa Oktawia Dubert, przyjaciółka Bohdana Gadomskiego.
- Mógł to przepisać, komu chciał. Tylko zastanawiam się, czy on nie był do tego w jakiś sposób przymuszony - mówi Emilian Kamiński, właściciel Teatru Kamienica i przyjaciel Gadomskiego.
Samotna matka poszła do pracy, państwo obcięło pomoc na dziecko
Szóstego marca 2020 roku, Bohdan Gadomski wypisał się ze szpitala. Od tej pory opiekę nad nim miał sprawować Borys Ł. Już dwa dni później stan dziennikarza gwałtownie się jednak pogorszył. Trafił na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Tam 24 marca zmarł.
- Ta śmierć była ukrywana przed nami prawie dwa tygodnie. Widocznie Borys miał jakiś powód - tłumaczy Artur Gotz, aktor, piosenkarz i przyjaciel Gadomskiego.
- Prawdę znają tylko ten Borys i jego żona. Ale oni nam prawdy nigdy nie powiedzą. Bo im się to nie opłaca - dodaje Emilian Kamiński.
Sprawą śmierci Bohdana Gadomskiego po raz pierwszy zajęliśmy się prawie dwa lata temu. Próbowaliśmy wówczas porozmawiać z Borysem Ł. i jego żoną. Niestety, nie udało nam się namówić ich na rozmowę przed kamerą. Interweniować musiała nawet policja.
Nagła śmierć Gadomskiego wzbudziła podejrzenia lekarzy. O swoich wątpliwościach powiadomili oni prokuraturę. Śledztwo trwało półtora roku. Kilka dni temu śledczy skierowali przeciwko Borysowi i jego żonie akt oskarżenia. Ich zdaniem podali oni Gadomskiemu zbyt dużą dawkę leków, w wyniku czego mężczyzna zmarł.
- Doszło do przedawkowania insuliny i to nawet kilkudziesięciokrotnie. Konsekwencją tego była głęboka hipoglikemia, a następnie zgon pokrzywdzonego - powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania.
Zapomniana przez system? Po złamaniu nogi nie wstaje z łóżka
- Insulina została podana celowo. W zbyt dużej dawce. Bez odpowiedniego pena, czyli tego urządzenia, którym się ją podaje - wyjaśnia Oktawia Dubert.
- Jak można to nazwać przypadkiem? Mam nadzieję, że jeżeli Borys Ł. jest winien, to się będzie smażył w piekle - dodaje Katarzyna Śmiechowicz, aktorka i przyjaciółka Gadomskiego.
Prokurator przedstawił Borysowi Ł. zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego skutkiem była śmierć pana Bohdana. Jego żona odpowie za narażenie go na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Teoretycznie Borysowi Ł. grozi kara dożywotniego więzienia. Ani on, ani jego żona nie przyznają się jednak do winy.
- Przemycacie półprawdy, mówicie tylko to, co wam pasuje, a sprawa wygląda troszeczkę inaczej. Jesteście nieobiektywni, w tej sytuacji nie mamy o czym rozmawiać - powiedział Borys Ł. Jego zdaniem nieobiektywna w tej sprawie jest również prokuratura.
- Uważam, że to było zabójstwo. Z premedytacją, dla majątku odebrali życie człowiekowi. Chciałabym, żeby Borys Ł. się przyznał, żeby przestał kłamać. Żeby chociaż raz w życiu zrobił coś szczerze. Naprawdę szczerze - apeluje Oktawia Dubert.