Wojna Rosja-Ukraina. Ukraińcy utknęli w korkach przed polską granicą

Ukraińcy w obawie o zdrowie i życie uciekają z kraju na zachód, głównie do Polski. Na przejściach granicznych tworzą się kilometrowe kolejki. Sytuacja jest coraz bardziej napięta, panika przeplata się z niepewnością i rozpaczą. Nasza ekipa przemierzyła trasę z przejścia granicznego w Hrebennem do Lwowa.

Przejście graniczne Hrebenne-Rawa Ruska jest obecnie jednym z najbardziej obleganych miejsc na naszej wschodniej granicy. Tysiące uchodźców próbują przedostać się do Polski, która w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę, jest dla nich oazą bezpieczeństwa.

- Czwartą dobę stoimy już na granicy. Jesteśmy z Kijowa. Tam jest bardzo ciężka sytuacja. My wspieramy naszą ukraińską armię duchowo i fizycznie - jak mój mąż, który jest w wojskach obrony terytorialnej i zostaje w kraju, by bronić naszej ziemi – mówi pani Natalia

- Czas oczekiwania zależy od przejść, od pracy celników – mówi koordynator ruchu na przejściu.

Gdy pytamy, czy spodziewał się, że coś takiego zobaczy, zaprzecza.: - To jest straszne, masakra po prostu.

- Jesteśmy bardzo wdzięczni polskim władzom za ułatwienie procedur związanych z przekroczeniem granicy. I cieszymy się niezmiernie, że mnóstwo dzieci z Ukrainy trafiło teraz do Polski. Polska jest w NATO i tam jest bezpiecznie. I bardzo wierzymy w wasz kraj, bo uzyskaliśmy od was ogromne wsparcie - dodaje pani Natalia.

Kontrowersyjna interwencja policjantów

Chociaż my sami jedziemy w drugą stronę, to chaos na drodze jest tak ogromny, że także nasza ekipa ma problem z przejazdem. Dlatego ruchem kierują wolontariusze, którzy wspomagają miejscową policję.

- Zaczekajcie, bo tam ludzie zablokowali drogę na trzech pasach. Musicie trochę zaczekać, nie wiem ile, póki policja tego nie zorganizuje – mówi nam organizator ruchu.

Chcą wrócić na Ukrainę. "Obrona ojczyzny to mój obowiązek"

Czas oczekiwania w kolejce jest tak długi, że co kilka kilometrów rozbijane są obozowiska. Oczekujący na wjazd do Polski mogą liczyć w nich na gorącą herbatę i suchy prowiant. Wśród uchodźców spotykamy Walerija.

- Moje miasto jest okrążone, tam spadają bomby. Jestem z Chersonia na wschodzie Ukrainy. Dom zniszczony, wszystko zniszczone. Przyjechałem z żoną i dwojgiem dzieci. Jedno ma cztery lata, a drugie siedem. Ja mam 59 lat. Sam nie wiem: wyjadę czy nie wyjadę – mówi.

Walerij ma wątpliwości, bo mężczyznom w wieku od 18 do 60 lat nie wolno obecnie opuszczać kraju. Dlatego jego żona, Ira, przygotowuje ich dzieci na to, że rodzinę na granicy mogą rozdzielić.

- Mnie się wydaję, że ja śnię, że to wszystko mi się śni. Dzieci bardzo się boją, ja sama nie wiem, jak my to przeżyjemy. Starszy syn rozumie, a młodsza córka nie do końca. Ale starszy wie, że tatę zawrócą z granicy, że nas przepuszczą, a taty nie. Syn to bardzo przeżywa, już drugi dzień przez to płacze – przyznaje Ira, żona Walerija.

Tragiczny finał poszukiwań. Zwłoki matki i córki były zakopane w lesie

Nasza ekipa na odcinku kilkudziesięciu kilometrów jest sprawdzana przez służby cztery razy. Pytani jesteśmy między innymi o cel podróży.

Po pokonaniu ostatniego punktu kontrolnego możemy wjechać do Lwowa. Udaje nam się dostać do miasta tuż przed godziną policyjną. W centrum Lwowa przyjezdnych wita neon z napisem po ukraińsku, rosyjsku i angielsku: "Rosjo p*** się."

Reporterzy: IGOR SOKOŁOWSKI, LESZEK DAWIDOWICZ