Przyjmowali uchodźców z Donbasu. Dziś sami potrzebują pomocy
Pan Olek Szatałow jest pastorem z Chersonia. Gdy wybuchła wojna, sześcioosobowa rodzina wyjechała z kraju. Otrzymała zaproszenie od chrześcijańskiego ośrodka Proem nieopodal Tomaszowa Mazowieckiego. Tutaj otrzymała pomoc. Kiedy Rosja zajęła Donbas, rodzina przyjmowała uchodźców pod swoim dachem i w swoim kościele. Dziś sami potrzebują pomocy i doceniają trud Polaków.
Pan Olek Szatałow jest pastorem z Chersonia. 24 lutego nad ranem on i jego rodzina zostali obudzeni przez rosyjską artylerię.
- Całą drogę jechaliśmy i płakaliśmy. Opłakiwaliśmy nasz kościół, bliskich, którzy zostali i Ukrainę - mówi pani Marina, żona pastora.
- Kiedy zaczęła się wojna w Donbasie w 2014 roku, za bardzo mnie to nie interesowało. Polityka to nie dla mnie. Zaczęłam to wszystko brać na poważnie, kiedy przyjaciółka przysłała zdjęcie mojego kolegi - był martwy. Wracał do domu a okupanci pomyśleli, że on jest z obrony terytorialnej. A on nie miał broni. Zastrzelili go - mówi Anastazja, córka małżeństwa.
Pan Olek otrzymał zaproszenie od chrześcijańskiego ośrodka Proem nieopodal Tomaszowa Mazowieckiego. Tutaj otrzymał wszelką pomoc. Kiedy w 2014 roku trwała wojna w Donbasie, rodzina przyjmowała uchodźców pod swoim dachem i w swoim kościele.
- Bardzo dobrze wiem, że nakarmić i zakwaterować ludzi to ogromny wysiłek. Pamiętam jak w 2014 roku przyjmowaliśmy ludzi z Donbasu w naszym kościele. Zapewniliśmy im nocleg i wyżywienie. To był ogromny wysiłek. Widzę, że Polska robi co może. Ludzie tu odnoszą się do nas ze zrozumieniem, otwierają swoje serca i swoje domy. Starają się pomagać, jak mogą i ja to widzę - mówi pan Olek.
Reporter: Chciałaby pani wrócić do Chersonia?
Pani Marina: Tak, tam zostali nasi bliscy, ojciec, kościół...
- Chciałbym wrócić do ukraińskiego Kijowa, a nie rosyjskiego - mówi Julia, córka małżeństwa.