Codzienność w cieniu wojny. Byliśmy w ukraińskich miastach
24 lutego nad ranem doszło do ataku wojsk rosyjskich na Ukrainę. Decyzją Władimira Putina uzbrojeni żołnierze wkroczyli na ukraińskie terytorium z kilku stron. Jednocześnie przeprowadzono ataki bombowe na wojskowe i cywilne cele w całym kraju. Nasza ekipa przez tydzień podróżowała po zachodniej i południowej Ukrainie, obserwując sytuację.
Kilkadziesiąt godzin po ataku wojsk rosyjskich na Ukrainę jedziemy na wschód, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja na przejściu granicznym Hrebenne - Rawa Ruska.
- Czwartą dobę stoimy już na granicy. Jesteśmy z Kijowa. Tam jest bardzo ciężka sytuacja. Wspieramy duchowo naszą ukraińską armię - mówi pani Natalia, uchodźczyni.
Jadąc dalej na wschód mijamy cztery punkty kontrolne, gdzie za każdym razem sprawdzane są nasze dokumenty i bagaże. Docieramy do centrum Lwowa tuż przed godziną policyjną.
- Moja chata z kraja, pierwszy wroga spotykam - jest u nas takie przysłowie. I według tej myśli, chociaż jesteśmy z kraja, bo na zachodzie Ukrainy, chcemy tak samo przywitać wroga, jak nasi pobratymcy w środkowej, wschodniej czy południowej Ukrainie. I tak zrobimy - mówi pan Jurij, zawodowy żołnierz.
Katedra Łacińska Najświętszej Maryi Panny we Lwowie jest jedną z najstarszych świątyń w mieście. Tutaj śluby składali polscy królowie i do dzisiaj msze odbywają się w naszym języku.
- Bardzo dobrze, że jest u nas taka katedra i ludzie przychodzą, bo teraz takie ciężkie czasy. Ten Putin to w ogóle… Czy on ma leki, czy on chory psychicznie? On jest jak Hitler - mówi pani Leonia, parafianka.
Trudno też mówić o tym, co czują ludzie stłoczeni na dworcu kolejowym we Lwowie. Mężczyźni stąd jadą na front. Kobiety i dzieci wypatrują pociągów do Polski.
- Zgłosiłem się do armii na ochotnika, oprócz tego pomagam w ramach wolontariatu. Byłem zaskoczony, ale mama mnie pobłogosławiła na wojnę. Powiedziała: takie jest życie, wracaj do domu żywy - mówi pan Arsenij.
- Wolelibyśmy z innego powodu do was jechać. Często jeździmy do Polski, lubimy wasz kraj. Byliśmy nad Morskim Okiem - mówi z kolei pani Oksana.
Mężczyźni z okolic wsi Tarasiwka na zachodzie Ukrainy są w pełni zmobilizowani. Zapewniają, że Putin skończy tak, jak stary pomnik żołnierzy radzieckich stojący w okolicy: postacie nie mają głów.
- Tam na wschodzie Ukrainy to może i chcą wrócić do Związku Radzieckiego. W zachodniej Ukrainie wszyscy chcą do Europy. Tutaj nikt nie chce powrotu ZSRR - mówi pan Bogdan, mieszkaniec wsi.
Pan Bogdan ma 56 lat i jest kierowcą ciężarówki. W jego czteropokoleniowym domu nikt nie ma wątpliwości, kto jest odpowiedzialny za tę wojnę.
- To nie my napadliśmy na Putina tylko on na nas napadł! My go nie ruszamy, niech on tam sobie żyje. Ósmy rok wojna trwa, tam zginęło morze naszych ludzi. I niech sobie Putin tam żyje. Chciał Krym? Zabrał Krym, trudno, niech sobie ma. Ługańsk? Zabrał. Donieck? Zabrał. Bierz, żyj, rozwijaj, buduj, proszę bardzo, ale gdzie się dalej pchasz? My żeśmy tu go nie zapraszali, absolutnie nie. Ale ten szatan tu lezie. To jest demon, nie człowiek. Człowiek by czegoś takiego nigdy by nie zrobił - mówi pani Natalia.
Iwano-Frankiwsk jest jednym z najdalej wysuniętych na zachód miast zaatakowanych przez Rosjan. Tutejsze zbombardowane lotnisko wojskowe obecnie jest pilnie strzeżone.
Miejski dom kultury obecnie funkcjonuje jako punkt zbiórki darów. Spotykamy tu miejscowe kobiety, wolontariuszki, pracujące od rana do nocy.
- Zbieramy dla wojska odzież, jedzenie i wszystko, co jest potrzebne żołnierzom. Przynoszą to mieszkańcy, z własnej woli - mówi pani Weronika, wolontariuszka.
Rozbrzmiewa syrena alarmowa. To sygnał, by uciekać do schronu. Alarm odwołano po niecałej godzinie i mogliśmy opuścić podziemny bunkier. Przebywanie w takich kryjówkach to dla Ukraińców smutna codzienność, tak jak panująca w mieście godzina policyjna.
Pani Julia jest nauczycielką angielskiego. Liczy, że za granicą szybko znajdzie pracę. Jej syn, Timur, myśli o czymś innym.
- On chce do domu. Ma tam szkołę, przyjaciół. Ciągle mnie pyta, kiedy wrócimy do Charkowa, ale ja nie umiem mu szczerze odpowiedzieć na to pytanie. Mąż został w Charkowie. Powiedział, że nie wyjedzie i będzie działać w obronie terytorialnej, będzie walczyć - mówi kobieta.
Pan Aleksiej na granicę z Węgrami przywiózł swoją żonę i dzieci z Kijowa. Po tym, gdy jego rodzina znalazła się już po drugiej stronie, sam zamierza wrócić do stolicy.
- Chciałbym iść na ochotnika, ale nie wiem, czy mnie tam przyjmą. Mają już tylu chętnych, że nie starczy dla wszystkich broni. Więc pozostałoby mi walczyć łopatą albo nosić pociski. Zobaczymy, jak będzie, ale chętnych jest bardzo dużo - mówi.
W przygranicznym mieście Berehowe w tymczasowym ośrodku dla uchodźców będą teraz mieszkać żona Witalija Marija i córka Wika. Dziewczynka ma 11 lat.
- O piątej rano obudził nas wybuch, od razu zabraliśmy rzeczy i wyjechaliśmy z Charkowa. Tam było strasznie - opowiada.
Mimo ciężkich przeżyć ta rodzina nie zamierza opuszczać Ukrainy. Podobnie jak mieszkająca za ścianą pani Ira z mamą i dziećmi. Kobieta na co dzień mieszka w Kijowie, gdzie prowadzi wynajem pokoi.
- Od przedwczoraj mam falę rezerwacji. Kiedy otrzymałam pierwsze zamówienia z przedpłatą, odpisywałam, że nie ma opcji wynajmu, bo w mieście trwa wojna. Wtedy mi odpowiadali, że nie zamierzają przyjeżdżać do Kijowa, tylko chcą mnie, jako Ukrainkę, wesprzeć. Dostałam takie wiadomości z całego świata, dosłownie. Chcę z całego serca podziękować za tę pomoc - mówi kobieta.
Na granicy ukraińsko-węgierskiej pożegnania.
- To był mój chłopak, który teraz jedzie bronić naszego domu i naszego kraju przed okupantami, którzy nas niszczą i wyganiają z naszych domów - mówi pani Tatiana.
Reporter: Kiedy znowu się zobaczycie?
Tatiana: Nie wiem. Nie wiem, czy jeszcze się zobaczymy. Mam nadzieję, że tak i to jak najszybciej...