Są niemal jak rodzina. Oni zostali w Ukrainie

Ojciec Renaty Terleckiej przez większą część swojego życia przyjaźnił się z Edwardem Peczynicynem, którym mieszka w obwodzie charkowskim. Obie rodziny są sobie bliskie, jak krewni. Teraz, gdy wybuchła wojna, są w stałym kontakcie. Pan Edward opowiada o trudach wojny, ale uciekać nie zamierza. Jego syn również został pomagać. Co dzień wozi rodaków do Polski.

39-letnia Renata Terlecka kilka razy była już na granicy polsko ukraińskiej. Wraz ze znajomymi pomaga osobom uciekającym do Polski.

- Wiem, że nie pomogę jakoś globalnie, dlatego próbuję jakoś lokalnie chociaż wspomóc – mówi.

Nieżyjący ojciec pani Renaty przez wiele lat przyjaźnił się z panem Edwardem. Obie rodziny spotykały się kilka razy w roku. Raz w Polsce, kolejny raz w Ukrainie.

 - Tworzymy taką rodzinę, ale nie z krwi. Byłam jeszcze dzieckiem, jak on zaczął przyjeżdżać do nas. Był na moim ślubie, mojej siostry, na pogrzebie taty. Potrafił przyjechać z drugiego końca Ukrainy, by nas wspierać w każdej trudnej chwili – opowiada o panu Edwardzie.

Wstrząsająca zbrodnia w Płocku. Ciała trojga dzieci w mieszkaniu

Gdy wybuchła wojna, pani Renata za wszelka cenę chciała sprowadzić do Polski swoich ukraińskich przyjaciół. Niestety ucieczka spod Charkowa jest śmiertelnie niebezpieczna. Obie strony pozostają w bliskim kontakcie.

- W tej chwili nie ma co ruszać z miejsca. Nie płacz dziecko. Nie płacz, wszystko w porządku będzie – mówi Edward Peczynicyn, gdy rozmawia z panią Renatą.

- Dużo ludzi wyjechało stąd, bomby są w zwykłych budynkach. Tam gdzie ludzie żyją. Gdzie trafiła bomba, tam już nikogo nie ma – przyznaje syn mężczyzny, Igor Peczynicyn.

Kiedyś dawał pracę, dziś schronienie. Pan Witold przyjął osiemdziesięciu uchodźców

Pani Renata obawia się o bezpieczeństwo swoich bliskich na Ukrainie. Pan Edward mieszka w niewielkiej miejscowości w obwodzie charkowskim. Od kilku dni jesteśmy z nim w kontakcie. Jego syn Igor zajmuje się transportowaniem matek i dzieci ze Lwowa na polskie przejścia graniczne.

- Teraz moje chłopaki wywożą ludzi z Dniepropietrowska, z Kijowa oraz ze Lwowa. A ja też już zabieram i coś kombinujemy. Samochód z żołnierzami nas prowadzi, jedziemy na Kijów prosto – opowiada nam Igor Peczynicyn.

Jak tłumaczy, nie ucieka z kraju, bo nie chce zostawić rodziców.

- Daj Boże, co by oni nie weszli do naszego miasta. U nich na razie jest spokojnie, nic się nie dzieje, ale wszystko możliwe, bo to jest od Charkowa 150 km - dodaje.

Ciężko chore dzieci uciekają z Ukrainy. Polacy pomagają

Zarówno pan Edward, jak i jego syn Igor nie mogą przyjechać do Polski. Pani Renata ma nadzieję, że obaj będą jak najdłużej bezpieczni. Na razie może ich wspierać jedynie na odległość.

- Boję się bardzo. Oni nas pocieszają, natomiast są w kleszczach. Mieszkają w takim rejonie, że w każdej chwili mogą zostać zdmuchnięci z powierzchni ziemi – podsumowuje pani Renata.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX