Pił i groził. W końcu brutalnie zaatakował siekierą
O przemocy w domu państwa Jarzębskich organy ścigania wiedziały od prawie 20 lat, a biegli psychiatrzy wskazywali, że uzależniony od alkoholu Tadeusz Jarzębski powinien trafić do szpitala psychiatrycznego. Tak się jednak nie stało. 4 lutego 82-latek zaatakował siekierą synową. Kobieta do dziś walczy o życie.
Dramat rozegrał się w domu państwa Jarzębskich w Łowiczu.
- Byłem w pracy, gdy około 14:30 żona zadzwoniła, że ojciec zaatakował ją siekierą. Znalazłem ją leżącą w garażu, przy samochodzie. Była cała we krwi, głowa cała zakrwawiona, zasiniaczona. Siedziała przy samochodzie i tylko mi powiedziała, że ojciec ją zaatakował. Była już policja i zaczęli szukać ojca. Okazało się, że powiesił się w garażu – wspomina Tomasz Jarzębski.
Ogromne rachunki. Ochrona przed podwyżkami cen gazu ich nie objęła
Ofiara szaleńca przeżyła atak, jednak do tej pory jest w szpitalu w ciężkim stanie. Te dramatyczne wydarzenia były finałem trwającego ponad pół wieku koszmaru. Przez tyle lat Tadeusz Jarzębski znęcał się nad swoją rodziną.
- Pobraliśmy się w 1965 roku. Z początku było bardzo dobrze, a później coraz gorzej i gorzej, dlatego że mąż zaczął sobie popijać. Trzeźwy do domu nie przychodził i była od razu awantura o byle co. Jak dzieci zaczęły płakać, bo się bały ojca, to byłam ja winna. Ciągle była moja wina. Ja i w nocy się go bałam. Jak coś pukało albo coś, to patrzyłam, czy idzie, bo odgrażał się, że wszystkich pozabija – mówi Barbara Jarzębska, matka pana Tomasza.
- Były awantury, było nadużywanie alkoholu, wyganianie nas z domu. Zostałem, by pomagać mamie - mówi Tomasz Jarzębski.
Tadeusz Jarzębski znęcał się nad swoją żoną, dwoma niepełnosprawnymi synami oraz panem Tomaszem. Dopiero w 2005 mężczyzna po raz pierwszy stanął za to przed sądem.
Są niemal jak rodzina. Oni zostali w Ukrainie
- Zdecydowałam się w końcu iść do sądu, bo syn Tomek nalegał, żebym coś wreszcie z tym zrobiła, bo i dzieci tak samo się boją ojca. Napisałam skargę, ale sąd nic nie poradził – mówi Barbara Jarzębska.
- Skończyło się to w jakimś sensie warunkowym umorzeniem postępowania i została zawarta ugoda przed mediatorem. Czyli nastąpiło pojednanie. Z relacji mojego klienta wynika, że ta agresja jednak narastała i coraz częściej dochodziło do bardzo niepokojących zdarzeń – relacjonuje Anna Jędrysiak-Morycz, pełnomocnik pana Tomasza.
Rozstrzygnięcie sądu niczego nie zmieniło w życiu rodziny Jarzębskich. Sprawa trafiła ponownie trafiła na wokandę dopiero w 2017 roku.
- Po pierwszym badaniu biegłych sądowych, które zlecił Sąd Rejonowy w Łowiczu, biegli stwierdzili wyraźnie, że ojciec może mieć jeszcze w przyszłości zaburzenia, jego zachowanie może się powtórzyć i powinien być leczony w zakładzie zamkniętym – podkreśla Tomasz Jarzębski.
Mimo opinii biegłych, sąd nie podjął decyzji o skierowaniu na leczenie zamknięte. O przemocy w domu Jarzębskich organy ścigania wiedziały od prawie 20 lat. Niestety nie udało się zapobiec tragedii. Żona pana Tomasza będzie najprawdopodobniej trwale okaleczona.
Wstrząsająca zbrodnia w Płocku. Ciała trojga dzieci w mieszkaniu
- W sprawie były kierowane wnioski o umorzenie postępowania z powodu niepoczytalności sprawcy oraz o zastosowanie internacji. Sąd istotnie procedował w tej sprawie długo. Wynikły wątpliwości co do stosowania izolacyjnego środka zapobiegawczego, w związku z tym sąd dopuszczał opinię innych biegłych – mówi Iwona Konopka z Sądu Okręgowego w Łodzi.
- Stan żony jest ciężki, ale stabilny. Powoli dochodzi do zdrowia po obrażeniach, tłuczenia siekierą i młotkiem. Jak zobaczyłem te jej rany, to psychicznie nieraz nie wytrzymuję. Nie dopuszczam sobie nawet tej myśli, że mogła zginąć – opowiada pan Tomasz.