Cała wieś stłoczona w piwnicy. Na ścianach kalendarz i nazwiska ofiar
Rosjanie stłoczyli ich w ciemnej, wilgotnej piwnicy szkoły i na długi czas zamknęli drzwi. Na jej ścianach widać kalendarz i nazwiska osób, które nie przeżyły. Kamery Polsatu dotarły do niemal zrównanej z ziemią przez okupantów miejscowości Jahidne. W podziemiach szkoły zamknięto niemal wszystkich mieszkańców wsi: od maleńkich dzieci po seniorów.
Jahidne leży około 130 km od Kijowa i 50 kilometrów od granicy z Białorusią. Niedawno to miejsce opuściły rosyjskie wojska. Stacjonowały na terenie miejscowej szkoły. Do jej piwnicy Rosjanie zapędzili miejscową ludność. W sumie w budynku przez kilkadziesiąt dni nocowało ponad 300 osób.
Kocha kłamstwa i pieniądze. Zdobywał i okradał kobiety
Jak relacjonuje reporter Leszek Dawidowicz, warunki w piwnicy są naprawdę ciężkie: bardzo wilgotno, duszno.
W niedużym pomieszczeniu, które stało się domem dla wszystkich mieszkańców wsi, nocowały dzieci, kobiety, starsi ludzie. Zmarło w nim 11 osób.
- Nie było wentylacji, a przecież były z nami maleńkie dzieci. Najmłodsze miało dopiero miesiąc, inne – dwa, trzy latka. Nie wiem, jak my tam przeżyliśmy. Światła nie było, miałam tylko starą latarkę… Przepraszam, nie jestem w stanie już o tym mówić. Bardzo ciężko mi to wszystko wspominać – mówi pani Walentina, mieszkanka wsi Jahidne.
Miasto zajmuje część ich domu. „Nikt z nami nie rozmawia”
W podziemiach szkoły mieszkańcy stworzyli kalendarz. Wpisywali dni, a także nazwiska osób, które tam umierały. Zaczęli 3 marca, w 28. dniu pojawiło się nazwisko ostatniej, jedenastej ofiary. W kalendarzu jest jeszcze jedna, bardzo ważna informacja: „nasi przyszli!”
- Trzystu ludzi było w jednym pomieszczeniu. Człowiek na człowieku, jeden przy drugim. Zamykali drzwi do piwnicy i nie wypuszczali nas. Gdy ludzie musieli do toalety, stawialiśmy wiadra. A potem bywało tak, że jak już nas wypuszczali, to biegliśmy przez podwórko do toalety, a oni strzelali – wspomina pani Walentina ze wsi Jahidne.
Rosjanie przyszli do wsi przygotowani. Mieli ze sobą dokładny spis całej miejscowej ludności.
- Myślałam o tym, że w tej piwnicy to może być już mój koniec. Zwłaszcza, że jeszcze przed przyjściem mieli nas wszystkich spisanych: imię, nazwisko, nawet dzieci. Czekaliśmy: albo nas zabiją, albo wywiozą do Rosji – opowiada pani Walentina.
„Żadnych dopłat!”, „Złodzieje”. Ełk protestuje po podwyżkach czynszów
Rosjanie pozostawili po sobie we wsi tylko zgliszcza. Sami tam zginęli, ale wcześniej odebrali ludziom dorobek całego życia - tak jak pani Tatianie, której dom zmietli z powierzchni ziemi.
- Budowaliśmy go we dwoje, z mężem. Nikt nam nie pomagał, to wszystko zrobiliśmy własnymi rękami. Cieszyliśmy się, gdy wreszcie wprowadziliśmy się, ciężko było go zostawić... – opowiada wzruszona.
Emerytury na Ukrainie są bardzo niskie, ludzie dostają 300-400 zł miesięcznie. Przy takich dochodach ciężko jest myśleć o odbudowie tego, co zniszczyli najeźdźcy.
- Mam 2600 hrywien, to około 90 dolarów, mąż podobnie. Co my za 700 zł odbudujemy? Nic. Po prostu nic nie możemy zrobić.... Co jakiś czas tu przyjdę popatrzeć na te gruzy, popłaczę i pójdę – mówi pani Tatiana i dodaje: Przeklinam was, rosyjski narodzie, z pokolenia na pokolenie! Za to, że zniszczyliście naszą wieś, kiedyś taką piękną. I Ukrainę taką piękną mieliśmy.
Reporter: Leszek Dawidowicz