17 lat walczą o zwrot ziemi
Pani Krystyna i Halina są siostrami. Od kilku pokoleń ich rodzina zajmowała się rolnictwem. Kobiety twierdzą jednak, że koniec złotej ery gospodarstw zapoczątkował proces scalania gruntów. Choć rodzina do niego nie przystąpiła, to ziemie rodzinnego gospodarstwa zostały podzielone i częściowo rozdane sąsiadom. Po latach okazało się, że cały proces odbył się przy wykorzystaniu podrobionych podpisów i z pogwałceniem procedur. Od siedemnastu lat kobiety walczą przed sądem o zwrot działek.
Pani Krystyna Świątek i Halina Kozik są siostrami. Od kilku pokoleń ich rodzina zajmowała się rolnictwem. Kobiety prowadziły dwa gospodarstwa w Padwi Narodowej na Podkarpaciu. Miały też hodowle i przetwórstwo mięsa. Ale złote czasy gospodarstw minęły i jak twierdzą kobiety - koniec zapoczątkował proces scalania gruntów.
- Byliśmy w cyklu zamkniętym: własna produkcja żywca, własny ubój, własny wyrób i własne sklepy - mówi nam pani Krystyna.
- Było tak, dopóki nie rozpoczęło się scalanie. Nasi rodzice nie składali żadnych wniosków, nie było takiej potrzeby. Zrobiono to siłowo. W scalanie wciągnięto nasze pola, działki budowlane, zabudowane i przylegające, które służyły do obsługi gospodarstwa - dodaje pani Halina.
Uratował życie topiącemu się mężczyźnie. Może trafić do więzienia
Proces scalania gruntów rozpoczął się w 2003 roku. Z założenia ma on polegać na wydzielaniu nowych działek ewidencyjnych, aby uniknąć rozdrobnieniu małych gospodarstw. Ale jak twierdzą kobiety, w ich wypadku doszło właśnie do rozdrobnienia. Z jednej z działek wykrojono niewielki fragment, który oddano innemu rolnikowi. W zamian kobiety otrzymały ziemię dziesięć kilometrów dalej. W drugim gospodarstwie podzielono działkę budowlaną, gdzie rodzina chciała stawiać budynki gospodarcze. Wybudowali się na niej sąsiedzi.
- Prawo scaleniowe mówi dokładnie, że działki budowlane nie mogą być wciągane do scalania, chyba że byśmy się zgodzili. A takiej zgody nigdy nie było - zapewnia Halina Kozik.
Dlatego rodzina bohaterek naszego reportażu, jak wiele innych osób, zaskarżyła decyzje scaleniowe. Te zostały uchylone, ale starostwo nie zmieniło wypisów z ewidencji gruntów. Teraz panie są właścicielkami, ale tylko w księgach wieczystych - nie w ewidencji. Dlatego nie mogą ziemi sprzedać ani przepisać na dzieci.
- Zostaliśmy wszystkiego pozbawieni. Nie możemy budować, przepisać dzieciom, nic z tym nie możemy zrobić. Jesteśmy przez siedemnaście lat uziemieni - dodaje Krystyna Świątek.
Kilka lat temu sprawie zaczęła przyglądać się też prokuratura. Okazało się bowiem, że podrobiono podpisy pod wnioskami o przystąpienie do scalania.
- To scalanie nie mogło się odbyć, nie były spełnione podstawowe warunki. Potrzeba albo 51 procent chętnych ludzi na scalanie, albo 51 procent areału ziemi znajdującego się w Padwi Narodowej. Żaden z tych warunków nie został spełniony. Gdy biegły grafolog badał podpisy i zajmowała się tym prokuratura, to doszli do stu sześćdziesięciu sześciu podrobionych podpisów - mówi pani Krystyna.- Występują tam 9-letnie dzieci, występują osoby zmarłe - dodaje pani Halina.
- To, co starosta zrobił w 2016 roku, jest bulwersujące. W ostatniej decyzji pozbawia nas całej działki przylegającej do zabudowań. Dano nam za nią 65 złotych - dodaje pani Halina.
Został opiekunem niepełnosprawnego. Zasiłek mu nie przysługuje
Przedstawicieli Starostwa Powiatowego w Mielcu pytamy o to, dlaczego nie zmieniono wypisów z ewidencji gruntów. Sądy wszystkich instancji zwracały uwagę na to, że pogwałcono procedury, pod wnioskami podpisywały się osoby zmarłe, do scalania włączano grunty zabudowane, a całą procedurę należy uznać za nieważną.
- W decyzji z 2016 roku jest tam rzeczywiście pokazane uchybienie starosty, że władczo wtedy zarządził. Nie znam przesłanek, dlaczego starosta podjął taką decyzję - mówi Roman Misiąg ze Starostwa Powiatowego w Mielcu.
- Decyzja scaleniowa, pierwsza decyzja, była w obiegu przez cztery lata. Ludzie pozakładali księgi, podzielili działki, dokonywano transakcji sprzedaży, poszły pozwolenia, budują się domy. Ten stan jest nie do wrócenia, to jest niemożliwe - dodaje Roman Misiąg.
- Scalenie zniszczyło nas doszczętnie. Pogrzebało nasze plany. Gratuluję, jeżeli starosta twierdzi, że to było polepszenie gospodarowania. Gratuluję, skoro dwa gospodarstwa zostały zniszczone - podsumowuje pani Krystyna.*
*skrót materiału