Samotnie wychowuje dzieci. Jego gospodarstwo spłonęło
Pan Tomasz z dnia na dzień stracił prawie cały dorobek życia. Pożar, który wybuchł w niewielkiej wsi w województwie podkarpackim, strawił rolnikowi budynki, maszyny i pasze. Cudem przeżyły krowy, uratowane przez sąsiadów. Pan Tomasz utrzymuje się ze sprzedaży mleka, samotnie wychowuje dwoje dzieci i stara się, by niczego im nie zabrakło. Teraz obawia się o ich przyszłość.
Dla Pana Tomasza Surgoty z niewielkiej wsi w województwie podkarpackim 29 czerwca to dzień, w którym stracił prawie cały dorobek życia. Pożar strawił rolnikowi budynki, chłodnie na mleko, maszyny i pasze. Cudem przeżyły krowy, ratowane przez sąsiadów pana Tomasza.
- Przed piętnastą dostałem telefon od sąsiadów. Gdy wróciłem, wszystko było w ogniu - mówi pan Tomasz.
- Świata nie było widać. Ponad 100 strażaków, rozpacz, strażaków, sąsiadów. Nie życzyłabym nikomu takiego widoku - mówią bliscy pana Tomasza.
Spór o działkę. Zarząd kontra rodzina
- W pierwszej kolejności ratowaliśmy zwierzęta, żeby krowy wyprowadzić ze stajni, żeby nie było jeszcze większych strat. Człowiek nie patrzy, czy jest ogień. Ratowaliśmy to, co najważniejsze - mówi pan Daniel Brzuska, sąsiad pana Tomasza.
- Garaże były, zostały same zgliszcza. Był kurnik, chłodnia - nie ma nic. Chciałem się rozwijać i nadal chcę się rozwijać. Tylko mi bez przerwy podcina się skrzydła, mam cały czas pod górkę - dodaje pan Tomasz.
Pan Tomasz utrzymuje się ze sprzedaży mleka. Z żoną jest w separacji, samotnie wychowuje dwoje dzieci: 9-letniego syna i 15-letnia córkę. Mężczyzna stara się, żeby dzieciom niczego nie zabrakło. Teraz obawia się o ich przyszłość.
- Sąd ustalił, żeby dzieci były przy ojcu. Staram się, jak mogę i dzieciom daje tyle, ile mam. Też mam u nich duże wsparcie, człowiek się cieszy, że są. Syn to nawet nie uśnie, jak się do mnie nie przytuli - mówi pan Tomasz.
Los nie jest dla pana Tomasza łaskawy. W grudniu ubiegłego roku mężczyzna stracił 5-letniego synka. Bartuś od urodzenia był niepełnosprawny. Miał ciężką wadę serca. Umarł w szpitalu.
- Miał dwa procent szansy na przeżycie, ale chłopak chciał żyć i żył. Lekarze chcieli mu polepszyć komfort życia, a tak bez operacji długo nie pożył - mówi pan Tomasz.
- Lekarze z Rzeszowa powiedzieli mi, że dziecko ma policzone dni życia. Miałem czas, żeby się pożegnać. Codziennie jeździłem, zleciał tydzień i dziecko zamknęło oczka. Umarł w Mikołajki - mówi pan Tomasz.
Wyrok nie dotarł do urzędników. Nadal ma płacić za ojca
Dziś Pan Tomasz potrzebuje pieniędzy na odbudowanie gospodarstwa. Nie wszystkie sprzęty były ubezpieczone. Najszybciej, bo przed zimą, trzeba zbudować tymczasowy budynek dla 40 krów. Częścią z nich opiekują się teraz sąsiedzi. Pan Tomasz potrzebuje drewna, blachy i materiałów budowlanych.
- Może zdążę im coś przygotować, ocieplić im, żeby ta woda nie zamarzła, żeby to wytrzymało przez zimę, bo przymrozki mogą przyjść, materiału swojego nie mam, drzewa nie mam, będę musiał pożyczać, prosić kogoś o pomoc - mówi pan Tomasz.
- Zawsze pomagamy tym, którym spali się dobytek. Tu była taka tragedia. Pomyślałem, że przeprowadzimy zbiórkę ze strażakami. Nie przypuszczałem, że mieszkańcy wsi Adamówka tak zareagują. Niektórzy stali przy bramkach i mieli przygotowane pieniądze w kieszeni. Chciałbym podziękować naszym mieszkańcom - mówi nam Tadeusz Stącel, sołtys wsi Adamówka.
- Nie daj Boże, żeby się cokolwiek jeszcze wydarzyło. Teraz parę lat trzeba czekać, by cokolwiek odbudować - mówi pani Stanisława Surgota, matka pana Tomasza.*
*skrót materiału