Biznes nad Odrą umiera. „Jesteśmy jak te śnięte ryby”
Nadodrzańscy przedsiębiorcy biją na alarm. Po katastrofie ekologicznej na rzece ich biznesy w zasadzie przestały funkcjonować, a przyszłość rysuje się w ciemnych barwach. Turyści szybko nie wrócą. Poszkodowani są rozczarowani pomocą ze strony państwa. - Zostaliśmy jak te ryby, wyrzuceni na brzeg - mówią.
Piotr Bugaj od ponad dziesięciu lat prowadzi wypożyczalnię łodzi w miejscowości Widuchowa na Zachodnim Pomorzu. Jego klientami są głównie wędkarze, którzy przyjeżdżają tutaj zarówno z Niemiec, jak i całej Polski.
- Od dzieciństwa wędkowałem, nadarzyła się okazja zakupienia takiej działki przy rzece. Wiedziałem, co z czym się je, jakie są łodzie potrzebne, znałem temat. To powoli zaczęło raczkować, aż w pewnym momencie, gdy została baza noclegowa zrobiona, zaczęło to, mówiąc potocznie, gryźć. No i przestało w jeden dzień - mówi.
Chodzi o dzień, w którym rzeka została zatruta. Chociaż pan Piotr mieszka nad Odrą od urodzenia, to czegoś takiego nigdy wcześniej nie widział.
- To była sobota, godzina gdzieś tak dwunasta w nocy, rzeka się gotowała. Siedząc na tarasie usłyszałem, że ryba zaczyna strasznie szaleć, jakby chciała uciec, a nie wiedziała gdzie. Rano już było wszystko jasne. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tyle małż może być w rzece. Wyskakiwały jak ping-pongi, później obumierały i już tylko brzegi wyłożone są muszlami - opowiada Piotr Bugaj.
ZOBACZ: Kłótnia i zaginięcie. Sześć lat poszukiwań
To oznaczało dla pana Piotra brak klientów, na których mógłby liczyć jeszcze przez kilka miesięcy - łowienie ryb na Odrze trwa nawet do grudnia. Dziś przedsiębiorca nie wie, czy wędkarze liczący na rekordowe okazy wrócą do niego w przyszłym roku.
- W tej chwili zawiesiłem działalność. Patrząc do przodu, w tym roku na pewno nie wrócę. Za rok? Nie wiadomo. Nikt nie wie na razie, jaka jest skala. To, co wypłynęło, to jest tragedia, a nikt nie wie, co się dzieje dalej pod wodą. A żeby ryba urosła na dwa, trzy, cztery kilogramy, potrzeba dziesięciu lat - tłumaczy pan Piotr.
- Te duże ryby, stworzenia, które żyły tam przez kilkanaście, kilkadziesiąt lat, będą musiały poczekać, żeby znowu pojawić się w tej Odrze. I tak samo będzie z ludźmi, skoro ta Odra stała się w ich głowach miejscem niebezpiecznym. Od razu, z dnia na dzień, straciliśmy 80 procent klientów. Zaczęło się okazywać, że to przestało być opłacalne, że nasze koszty zjadają zyski - mówi inny nadodrzański przedsiębiorca Ryszard Matecki.
ZOBACZ: "Wybite zęby, pełno siniaków". 70-latek twierdzi, że bije go syn
Pan Ryszard przez dwa ostatnie sezony z powodzeniem prowadził małą gastronomię na kółkach. Według przedsiębiorcy to katastrofa nie tylko samej rzeki, ale i całej okolicy, której życie skupiało się wokół Odry.
- Tutaj nie chodzi o to, żeby ktoś się nad nami litował. My sobie poradzimy. Obok, za Odrą dosłownie, widzimy Niemcy. I ta oferta rynku pracy niemieckiego jest bardzo szeroka. Ja sam posiadam zawodowe prawo jazdy, mógłbym w tym momencie zatrudnić się tam jako kierowca i dostanę 2,5 tysiąca euro na wejście. A ja się tutaj szarpię, poprzez wiarę w to miejsce, staram się jednak tutaj inwestować - mówi.
Marcin Ważny mieszka we wsi Siadło Dolne niedaleko Szczecina. Mężczyzna prowadzi wypożyczalnię sprzętu wodnego, która jest jego jedynym źródłem dochodu. Miejscowość leżąca w Dolinie Dolnej Odry do tej pory żyła głównie z turystyki. Teraz, poza strażakami, którzy napowietrzają rzekę, nikt tutaj nie przyjeżdża.
ZOBACZ: Ogromne składowisko opon. Sąsiedzi przerażeni, władze bezradne
- Od momentu wysłania pierwszego alertu RCB nie mam w ogóle klientów. Wszystkie łodzie stoją zaplandekowane, nieużywane. Jesteśmy w środku sezonu, niestety. Bardzo potrzebnego sezonu dla mnie, ponieważ ja pracuję tylko trzy miesiące w roku. I muszę w tym okresie zarobić środki, żeby móc cały rok się utrzymywać. Płacić leasingi, kredyty. Szesnaście lat już buduję tę firmę i coś takiego jeszcze mnie nigdy nie spotkało - zaznacza Marcin Ważny.
- Naszym celem było wsparcie pracowników bądź też osób prowadzących działalność gospodarczą na terenach przyległych do Odry. Świadczenie jednorazowe, które byłoby za miesiąc sierpień, w postaci najniższego wynagrodzenia, czyli kwota 3010 zł, od którego nie będzie odprowadzony podatek. Warunkiem oczywiście jest spadek przychodów w stosunku do poprzednich miesięcy - mówił niedawno Stanisław Szwed, sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej.
- Kwota o której nawet nie chciałbym rozmawiać, bo to szkoda wiatru. Niech oni sobie odprawy zrobią po trzy tysiące. I zobaczą, jak to wtedy wygląda - komentuje Piotr Bugaj.
- Nie wiem, co mam zrobić z tymi pieniędzmi, nie mam zielonego pojęcia. To są może na dwa miesiące opłaty ZUS-u. To wszystko. A leasingi trzeba płacić, szczególnie w tej galopującej inflacji, gdzie wszystkie raty poszły znacząco do góry - dodaje Marcin Ważny.
ZOBACZ: Dzicy lokatorzy. Dom zamieniają w ruderę
Powody katastrofy środowiskowej na Odrze wciąż nie są jeszcze do końca znane. Wspólny raport Polski i Niemiec, który wskaże przyczynę śnięcia ryb, ma być gotowy do końca września. Ustawa dotycząca pomocy dla pokrzywdzonych przedsiębiorców ma wkrótce trafić do Sejmu.
- My jesteśmy częścią tego ekosystemu, my - ludzie mieszkający nad Odrą. Ludzie, którzy zaufali i zainwestowali, zostali jak te ryby wyrzuceni na brzeg. Jak śnięte ryby. Bo straciliśmy powietrze, czyli te dochody, dzięki którym mogliśmy tu funkcjonować - podsumowuje Ryszard Matecki, nadodrzański przedsiębiorca.