Oszukani sadownicy. 200 mln zł strat
Przedsiębiorcy oraz sadownicy z całej Polski twierdzą, że zostali oszukani przez firmę należącą do ukraińskiego biznesmena Tarasa B. Koncern zajmujący się przetwórstwem owoców jest im winien ok. 200 mln zł! Ma także dług wobec skarbu państwa. Problem nagłaśnialiśmy w grudniu 2021 roku. Kierownictwo firmy nadal pozostaje bezkarne, a firma działa w Ukrainie.
Pan Miłosz Bis mieszka we wsi Rybitwy w województwie lubelskim. Jest sadownikiem i prowadzi skup jabłek. Przedsiębiorca działa w branży ponad dekadę.
- Jesteśmy teraz w jednym z naszych punktów skupu owoców. Działa to w ten sposób, że rolnicy, sadownicy przywożą tutaj towar, który jest rozładowywany na nasze auta. I te jabłka trafiają już bezpośrednio do przetwórni – opowiada.
ZOBACZ: Niesłusznie zabrali prawo jazdy. Nie ma takiego przepisu
Przetwórnia w Annopolu niedaleko Kraśnika - zakład od kilku miesięcy jest zamknięty, ponieważ firma nie wypłacała dostawcom należnych pieniędzy. Dług przetwórni wobec pana Miłosza wynosi około ćwierć miliona złotych.
- Nie zamknęliśmy działalności, wypłaciliśmy naszym sadownikom pieniądze należycie, podpierając się kredytem i swoimi oszczędnościami. Psychicznie musieliśmy nastawić się na to, żeby dalej pracować, dalej coś robić, wyjść na prostą – mówi pan Miłosz.
Sadownik jest jedną z wielu osób poszkodowanych przez nieuczciwą firmę. Z oszukanymi przedsiębiorcami pierwszy raz spotkaliśmy się w grudniu zeszłego roku.
- Gdyby organy państwowe zadziałały, my byśmy tu nie stali, bo byśmy tu nie wozili owoców. To jest do zamknięcia. Niech ktoś to przejmie i niech powstanie holding państwowy. Do dzieła! Wykazać się! – mówił wówczas Lucjan Zębek, poszkodowany sadownik.
- W ciągu 10 miesięcy spotykaliśmy się trzy razy w Ministerstwie Rolnictwa. Mieliśmy ogromne nadzieje po tych spotkaniach, przedstawiliśmy szczegóły. Wszyscy byli zaskoczeni ogromem procederu, jaki miał miejsce, ale sprawy utknęły w prokuraturach – tłumaczy nam dziś Marcin Gazda, inny poszkodowany sadownik.
ZOBACZ: Awantury i alkohol. Dzicy lokatorzy przejęli mieszkanie
Siedziba przedsiębiorstwa znajduje się w ukraińskim mieście Gródek niedaleko Lwowa. Okazuje się, że za wschodnią granicą zakłady przetwórcze działają pełną parą. Niestety, nikt z kierownictwa firmy nie zgodził się na rozmowę z nami.
- Działalność tej firmy znana jest ukraińskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Na prośbę moich kolegów z Polski przesłałam im wyroki, dotyczące tego przedsiębiorstwa, jakie zapadały w naszych sądach – mówi Ludmiła Semenenko, członek zarządu Związku Adwokatów Ukrainy. Jak zaznacza, firma miała problemy z ukraińskim prawem, „przy czym są to sprawy cywilne, nie karne”.
- Pieniądze całego życia włożyłem w ten interes, a teraz jest choroba żony… To miało być na starość odłożone, a zostaliśmy z niczym. Mam 70 lat, a żeby tak źle było, to nie pamiętam – przyznaje polski sadownik Waldemar Gleń.
- Suma wierzytelności, a więc tych długów firmy wynosi ok. 200 mln złotych. Jest to suma, która przekracza wartość zakładu. Jest ogromne ryzyko, że nikt z wierzycieli nie otrzyma ani złotówki. Bo co się okazało? W 2018 roku pojawiła się hipoteka firmy z wysp na Kajmanach, która wpisała swoją wierzytelność na kwotę 50 mln euro, która przewyższa wartość zakładu. I dopóki będzie to zabezpieczenie, nikt nie utrzyma ani grosza – tłumaczy Lech Obara, pełnomocnik pokrzywdzonych sadowników.
To oświadczenie wierzyciela hipotecznego:
„Wierzyciel hipoteczny udzielił finansowania firmie (…) w 2017 r., następnie zwiększył kwotę finansowania w 2018 r.; w związku z wypłatą ww. finansowania, na rzecz wierzyciela zostały ustanowione zabezpieczenia na jej majątku (...). Są to zabezpieczenia standardowo wymagane w podobnych transakcjach.
Wierzyciel hipoteczny nie jest w żaden sposób powiązany z Tarasem B. bądź jego firmą. Sam fakt, że wierzyciel hipoteczny posiada siedzibę na Kajmanach nie czyni go niewiarygodnym, co zdaje się sugerować w swojej wypowiedzi mec. Obara.
Wierzyciel hipoteczny podjął szereg kroków prawnych, przed polskimi i zagranicznymi sądami i innymi organami, przeciwko Tarasowi B. w celu wyegzekwowania swojej należności (m. in. wszczął postępowanie egzekucyjne i złożył wniosek o ogłoszenie upadłości firmy). Ponadto, wierzyciel hipoteczny złożył pozew o naruszenie dóbr osobistych przeciwko mec. Obarze.
Wierzyciel hipoteczny jest kolejnym podmiotem poszkodowanym przez Tarasa B. i jego firmę, gdyż wartość zabezpieczeń ustanowionych na jego rzecz jest niższa niż wysokość długu firmy względem wierzyciela hipotecznego.
Intencją wierzyciela hipotecznego jest (...) m. in. doprowadzenie do wznowienia działalności zakładów w Annopolu i Dwikozach pod profesjonalnym kierownictwem (...).”
ZOBACZ: Rekord mechanika. Półtora roku naprawia auto!
- Prosiłem o zabezpieczenie, żeby ten zakład nie uciekł! Bo nie będzie potem czym nas zaspakajać. Okazuje się, że nie można, bo nie ma postawionych zarzutów. No to na miłość boską, jeśli 70 tomów akt, oczywistych przestępstw, gdy nie zapłacono ludziom, nie wystarczy na postawienie zarzutu, to ja jestem wręcz zrozpaczony – mówi mec. Lech Obara.
- Na początku wydawało się, że to będzie tak naprawdę tylko kwestia tego oszustwa, które i tak było na wysoką kwotę. Natomiast później, w miarę dołączania poszczególnych śledztw, okazało się, że to nie jest śledztwo, które dotyczy tylko czynności prowadzonych na terenie naszego kraju. W związku z tym, niestety, pewne rzeczy są nie do przeskoczenia – odpowiada Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
- Oni sobie dobierali takich ludzi, którzy nie zwracali na to uwagi, że są firmy na nich otwierane, że są tak naprawdę słupami w spółkach i są pogrążone. Cel był taki, żeby np. wyłudzić dotacje z Unii, żeby pobrać kredyty bankowe i tak naprawdę tylko po to to funkcjonowało – ocenia Monika Bielecka.
ZOBACZ: Fatalny remont komina. Nie mogą palić w piecu
Z panią Moniką spotykamy się w Krakowie. Kobieta twierdzi, że spółki wspólników Tarasa B. były zakładane na niczego nieświadome osoby. Jednym z pokrzywdzonych ma być jej mąż, który przypadkiem dowiedział się, że ma firmę w Anglii, choć nigdy takowej nie zakładał.
- Otwierali pseudomagazyny, gdzie niby towar szedł. Spółka pomiędzy spółką sprzedawała jakąś rzecz, żeby był obrót, wyłudzenie VAT-u, podatków… To jest po prostu zwykła mafia – mówi Monika Bielecka.