Zagadkowa śmierć na bagnach. Jak zginął pan Janusz?
Ciało Janusza Marcinkowskiego znaleziono w bagnie w Gościeradowie kilkanaście metrów od drogi, którą wracał do domu. Rodzina mężczyzny nie wierzy, że sam się utopił. Jej zdaniem nie dotarłby tam sam po alkoholu, a ślady wskazują, że mógł być wcześniej duszony, jego ciało natomiast wleczone. Biegły nie stwierdził jednak udziału osób trzecich.
Janusz Marcinkowski miał 48 lat. Pochodził z Jędrzejowa w województwie świętokrzyskim. Był kawalerem, nie miał dzieci ani życiowej partnerki. Od kilku lat mieszkał i pracował w Gościeradowie na Lubelszczyźnie.
- Znałem go. Gość spokojniutki, przychodził, wypił piwo, szedł do domu. Nie wiem, co się stało. Jeden raz napomniał mi, że ktoś go zaczepia. Mówił, że to była jakaś młodzież, a powodem miało być to, że nie jest stąd. Większość osób twierdzi, że nie zrobił tego sam. Musiałby mieć wyjątkowego pecha, gdyby to był nieszczęśliwy wypadek. Tej nocy był z nim mój brat, to byli koledzy - opowiada mieszkaniec Gościeradowa.
- Z miesiąc temu coś mówił takiego, że poznał dwóch ludzi takich, których się można bać. Ale kogo? – zastanawia się Ryszard Chmura z Gościeradowa, znajomy pana Janusza.
ZOBACZ: Stracili pieniądze w tartaku. Wielu oszukanych
Jest piątek, 30 września tego roku. Tego dnia pan Janusz ma jechać w swoje rodzinne strony. Nazajutrz czeka go wesele bratanicy. Mężczyzna spóźnia się jednak na busa, który ma go zawieźć do Jędrzejowa. Krótko po tym spotyka kolegę. W jego towarzystwie spędza kilka kolejnych godzin.
- Monitoring zarejestrował go z kolegą w sklepie. Brat miał przy sobie około 3-4 tysięcy, podejrzewam, bo szedł po wypłacie, miał przyjechać do domu. Ze sklepu poszli na boisko, tuż obok – opowiada Jacek Marcinkowski.
- Wzięli Żołądkową, połówkę i jakiś soczek. Byli trzeźwi – słyszymy od pracownicy sklepu.
- Wypiliśmy flaszkę na stadionie i on szedł do domu już. Nie pokłóciliśmy się – mówi mieszkaniec Gościeradowa, znajomy nieżyjącego.
Po jakimś czasie na monitoringu widać, jak mężczyźni wracają z boiska.
- Mój wujek odbił, przeszedł na drugą stronę i szedł do domu, a on poszedł dalej prosto. Nie wierzę jednak, że oni rzeczywiście się tam rozstali – zaznacza Mateusz Marcinkowski, bratanek pana Janusza.
- Poszedłem prosto, ale nie dotarłem do baru, było już zamknięte. Światła się nie świeciły i wróciłem się do domu – zapewnia znajomy nieżyjącego.
ZOBACZ: Kupili nowy dom, woda leje się nawet z kontaktów
Następnego dnia pan Janusz nie pojawia się na weselu. W niedzielę rano jego bliscy zgłaszają na policji zaginięcie. Kilka godzin później przypadkowa osoba natyka się na jego ciało. Leży w pobliskim bagnie – kilkanaście metrów od drogi.
- Nikt nic nie szukał, nikt nic nie próbował znaleźć. Od razu wersja była założona, że po prostu spadł ze skarpy, poleciał tam dziesięć metrów dalej i się utopił. A on miał ręce zaciśnięte blisko brody, tak do siebie, jakby chciał się uwolnić z uścisku na szyi – twierdzi Jacek Marcinkowski, brat nieżyjącego.
- Znaleziono go jakieś piętnaście metrów od drogi. Gdyby się poślizgnął i spadł, to musiałby jeszcze tam dojść. To jest niemożliwe, gdyby spadł, to leżałby zaraz na wierzchu. Myśmy oczekiwali, że przyjedzie tutaj jakaś grupa dochodzeniowa, zabezpieczą ślady, bo nie wydawało nam się prawdopodobne, żeby ten człowiek tak wprost tam wszedł i utonął – zaznacza Jakub Wiśniewski, świadek działań policji.
Mieszkańcy Gościeradowa zwracają też uwagę, że na miejscu znalezienia zwłok zarośla były udeptane, jakby ciało było wleczone. - Jakby ktoś przeciągnął coś o sporej masie – tłumaczy znajomy pana Janusza.
- On miał podrapane ręce i na palcach ślad, jak po jakiejś lince czy po czymś takim cienkim. Jakby ktoś go dusił – mówi Mateusz Marcinkowski, bratanek zmarłego.
ZOBACZ: Niepełnosprawni skazani na izolację Problem dotyczy całej Polski
Rodzina i znajomi pana Janusza mają zastrzeżenia do pracy śledczych.
- Przyjechała policja, straż z Gościeradowa i zaraz: „idziemy wyciągać”. Kompletnie nic, żadnych zdjęć - mówi Ryszard Chmura znajomy zmarłego.
- Ciało zostało wyciągnięte, ułożone za parawanem… I nie zostały żadne działania podjęte, policjant stwierdził, że nie ma żadnych śladów pobicia – dodaje Jakub Wiśniewski, świadek działań policji.
- Technik kryminalistyki podczas oględzin oczywiście wykonywał zdjęcia fotograficzne – zapewnia Paweł Cieliczko z Komendy Powiatowej Policji w Kraśniku.
Czy jednak wykonywał je tam, gdzie zwłoki znaleziono, czy już po wydobyciu ich na ulicę?
- O wszelkich czynnościach, które mają być dalej wykonane, decyduje prokurator będący na miejscu – odpowiada policjant.
- W takich sytuacjach przede wszystkim mamy obowiązek sprawdzać, czy ten człowiek żyje i czy na przykład nie ma podstaw do tego, żeby podjąć czynności resuscytacyjne. I to też trzeba było sprawdzić, stąd to przemieszczanie zwłok – tłumaczy mówi Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
ZOBACZ: Nie brał kredytu, został dłużnikiem
Jak ustaliliśmy, dzień po naszej wizycie bagno przeszukano ponownie. Odnaleziono portfel, który mężczyzna miał przy sobie wychodząc z domu. Biegły podczas sekcji zwłok wstępnie wykluczył udział osób trzecich w jego śmierci. Mimo to, rodzina nieżyjącego jest przekonana, że doszło do zbrodni.
- Na pewno będziemy musieli ustalić, skąd się wzięły obrażenia na ciele ofiary. Natomiast wstępnie lekarz w trakcie sekcji określił przyczynę zgonu jako utonięcie – informuje Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
- Nie dopuszczam możliwości, że to wypadek, ponieważ był w takim miejscu, w które sam by na pewno nie doszedł – podkreśla bratanek Mateusz Marcinkowski.