Wypadek radiowozu z nastolatkami. Świadkowie o dwuznacznych żartach policjantów
Nowe fakty o wypadku radiowozu z nastolatkami koło Raszyna. Świadkowie twierdzą, że zanim policjanci zabrali dziewczyny do auta, rzucali dwuznaczne żarty: „Nie tylko takie koguty możemy włączyć”, teksty o „trójkącie” odblaskowym, czy o „przeszukaniu osobistym”. - Ja się chyba cieszę, że się roztrzaskaliśmy o drzewo, bo nie wiem, co oni chcieli zrobić. Nie mieli zamiaru zawracać – powiedziała nastolatka.
Drugiego stycznia wieczorem grupa nastolatków w podwarszawskim Raszynie zauważyła pożar nieużytków i wezwała na miejsce straż pożarną. Oprócz strażaków na miejscu pojawił się również policyjny radiowóz.
- Jak strażacy już skończyli, to przyjechał patrol policji. Jeden z policjantów - ten, który był kierowcą, starszy - poszedł na początku do strażaków, a młodszy podszedł do nas, do naszej grupki. Później dołączył też ten starszy policjant, też zaczął z nami żartować. Dwuznaczne były niektóre te żarty. Takie, że „nie tylko takie koguty możemy włączyć” albo teksty o trójkącie. Niby, że chodziło o trójkąt odblaskowy, czy jest w samochodzie. Albo jak pytali o narkotyki, to w stosunku do jednej z poszkodowanych dziewczyn padło o przeszukaniu osobistym. Po jakichś 10 minutach wsiedli do samochodu, podjechali do nas i otworzyli szyby. Starszy z policjantów, czyli kierowca, krzyknął właśnie do jednej z poszkodowanych: dawaj, wsiadaj! Można było po rozmowie wywnioskować, że jedna z dziewczyn się spodobała policjantowi – relacjonuje jeden z nastolatków.
ZOBACZ: Kolej buduje ogromny mur w Zakopanem. Nawet urzędnicy o nim nie wiedzieli
- Wówczas poprosiła moją siostrę, żeby też wsiadała, bo sama nie chciała, stresowała się. Nie chciała siedzieć w tym radiowozie sama. No i moja siostra z nią weszła. Tam jej chłopak próbował ją jeszcze przytrzymywać, no ale dziewczyny wsiadły. Panowie spisywali jeszcze protokół z tego pożaru i jak skończyli, to odjechali z piskiem opon – opowiada brat jednej z poszkodowanych w wypadku dziewczyn.
- Córka zaczęła krzyczeć, że ona nie chce nigdzie jechać: gdzie wy nas zabieracie? Nie było w ogóle żadnej rozmowy z tymi policjantami, nie odpowiadali na ich pytania. Później córka jak zobaczyła, że oni coraz większą prędkość rozwijają, zaczęła krzyczeć: nie mamy pasów!. No i się rozbili – dodaje matka jednej z pokrzywdzonych.
Policja nie informuje, dlaczego nastolatki znalazły się w radiowozie. Narastają spekulacje.
- Po co te dziewczyny tam były? Po co oni je zaprosili do środka? Jak zobaczyłem miejsce, w którym kierunku się kierowali, te krzaki... O godzinie 22 ta droga jest nieuczęszczana. To co mogli chcieć zrobić, no? Zabierają dwie młode dziewczyny z grupy znajomych, jeszcze rzucają jakieś teksty z podtekstami seksualnymi wcześniej do nich… - komentuje brat jednej z poszkodowanych w wypadku.
- Mi przychodzi tylko jedna myśl do głowy i nie chcę tego wypowiadać, bo to jest po prostu przerażające. To jest to, co moja córka powiedziała, jak już zdążyła troszkę ochłonąć: mamuś, wiesz co – ja chyba się cieszę, że my się roztrzaskaliśmy o to drzewo, bo nie wiem, co oni chcieli zrobić. Oni nie mieli zamiaru zawracać – dodaje matka jednej z nastolatek.
ZOBACZ: Poruszający wpis z prośbą o pomoc. Jak jest naprawdę?
Radiowóz rozbił się o drzewo na skrzyżowaniu ulic Złotych Łanów i Kinetycznej. Siedzące z tyłu 17- i 19-latka nie miały zapiętych pasów i doznały dosyć poważnych obrażeń. Policjanci mimo to nie wezwali karetki.
- Moja córka jak oprzytomniała, to wyszła z tego samochodu, obie usiadły na krawężniku, czuła krew w buzi, głowa ją bolała, niedobrze jej było, chciała wymiotować. I podszedł do nich młodszy policjant, jakby sprawdzał, czy żyją, czy są przytomne. A drugi wyszedł i krzyknął do nich: A teraz sp***! Pokonały odległość jakichś trzech latarni chyba i zadzwoniły po znajomych – mówi matka jednej z nastolatek.
- Zbulwersowało mnie zachowanie tych policjantów. Jak tam podjechałem, oni stali uśmiechnięci, jakby żartowali między sobą. Coś mnie trafiło, jak to zobaczyłem... – wspomina brat jednej z poszkodowanych.
ZOBACZ: Pusta kasa i brak węgla. Mieszkańcy wściekli na zarządcę
Po wypadku młodsza z dziewczyn trafiła do szpitala, w którym wczoraj przeszła operację. Dowódca patrolu został zawieszony. Sprawę wyjaśnia Komenda Stołeczna Policji oraz prokuratura.
- Uważam, że ta sprawa jest olbrzymim sprawdzianem dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Dopuszczenie do tego, by prowadziły ją organy związane z tymi policjantami już stwarza sytuację, że traci się zaufanie do organów wymiaru sprawiedliwości – zaznacza adwokat Jacek Dubois, pełnomocnik jednej z pokrzywdzonych.
- Wspomniałam w pewnym momencie córce, że będzie musiała być przesłuchiwana w szpitalu, że może policja przyjedzie. Rozpłakała się, była przerażona. Powiedziała, że ona nie da rady, tak boi policji… Przerażona jest – mówi matka jednej z pokrzywdzonych.