Usłyszała, że płód obumarł i konieczna jest aborcja. Lekarze się mylili
Paulina Sikora usłyszała od ginekolog, a później od lekarzy szpitala w Lubartowie, że jej ciąża obumarła i konieczna jest aborcja. Przyniesiono jej nawet tabletkę poronną. Kobieta odmówiła, bo kilka godzin wcześniej inny lekarz placówki w Lubartowie dał jej nadzieję. Ze zleconych przez niego badań wynikało, że ciąża przebiega prawidłowo. Tak jest do dziś. - Wypisali mnie ze szpitala z martwą ciążą – mówi pani Paulina.
Paulina i Tomasz Sikorowie mieszkają niedaleko Lubartowa na Lubelszczyźnie. Małżeństwo od wielu lat starało się o dziecko. Dwa lata temu pani Paulina poroniła. Wtedy była pewna, że to koniec ich marzeń. W październiku ubiegłego roku okazało się, że jest w ciąży. Trafiła pod opiekę lekarki Bożeny K. w jej prywatnym gabinecie.
- Byliśmy pewni tego, że jest w ciąży i pojechaliśmy do dr K. do Radzynia. To był najgorszy błąd w życiu. Wizyta trwała krótko, może 5-7 minut. Żona wyszła z płaczem – wspomina Tomasz Sikora.
- Podczas wizyty ginekolog stwierdziła, że dziecko jest martwe, że to jest ósmy tydzień. Mówiłam jej, że to jest niemożliwe, bo nie miałam żadnych objawów i nic się nie działo. Miałam dokładnie zanotowane, kiedy mogłam zajść w ciążę. Pani doktor nie brała tego pod uwagę. Na podstawie USG stwierdziła, że jest to ciąża 8-tygodniowa. I stwierdziła, że dziecko nie żyje, jest martwe. Skierowała mnie na zabieg aborcji do szpitala w Lubartowie – opowiada Paulina Sikora.
Ginekolog Bożena K. odmówiła nam wyjaśnień.
ZOBACZ: Wciąż nachodzi ją były partner. Siedem lat temu dostał nakaz eksmisji
Załamana pani Paulina trafiła do lubartowskiego szpitala. Tam jeden z lekarzy dał jej nadzieję. Wstrzymał zabieg aborcji do momentu przeprowadzenia dodatkowych badań. Te pokazały, że jest to wczesna ciąża, która rozwija się prawidłowo.
- Pan doktor zlecił badanie. Stwierdził, że odczekamy chwilę, że nie będziemy robić tego zabiegu. Zrobili mi badania. Wieczorem przyszedł wynik, który wskazywał, że jest to bardzo wczesna ciąża – opowiada Paulina Sikora.
- Ten ginekolog nam cały czas tłumaczył, że lekarze w szpitalu źle mierzą wiek ciąży. On im tłumaczył, jak mają to robić, ale nikt nie brał tego pod uwagę. Te badania wzrosły o 200 procent, książkowo. Wskazywały na czwarty tydzień ciąży, że rozwija się ona prawidłowo – mówi Tomasz Sikora.
Udało nam się porozmawiać z lekarzem:
Ginekolog: Pacjentka była w szpitalu, to z krwi chciałem robić badania. Wykazały, że wszystko jest dobrze.
Reporter: Był pan jedyną osoba, która uratowała to dziecko.
Ginekolog: No wie pan, wszystko jest jasne. To komentarz.
ZOBACZ: Licytacje aut. Kupił pojazd zajęty przez komornika
Następnego dnia dwóch kolejnych lekarzy z lubartowskiego szpitala stwierdziło, że ciąża jest obumarła. Pani Paulina twierdzi, że medycy - zgodnie z procedurą - chcieli podać jej tabletkę poronną. Kobieta odmówiła. Dziś nie żałuje swojej decyzji.
- Pan doktor, który był na wizycie, stwierdził, że jedyne, co mogą dla mnie zrobić, to podać tabletkę. Ja już widziałam tę tabletkę, doktor trzymała ją w ręce. Odpowiedziałam, że nie chcę tabletki, że mam mieć czarno na białym napisane, że ciąża jest martwa – wspomina pani Paulina.
- Z „martwą ciążą” została wypisana – mówi Tomasz Sikora.
ZOBACZ: Bloki socjalne w Olsztynku bez dodatku do opału!
Pan Tomasz złożył zawiadomienie do prokuratury. Chce, by szpital poniósł konsekwencje za postawienie niewłaściwej diagnozy. Tymczasem lubartowska placówka najpierw twierdziła, że nic się nie stało. Dopiero po interwencji starosty wszczęto postępowanie wyjaśniające.
- Dyrektor twierdził, że wszystko jest dobrze, że procedury zostały zachowane, że pacjenci zostali potraktowani należycie. Szpital odpowiedział dopiero na nasze prośby i wnioski. Zarząd podjął decyzję o dogłębnej kontroli, która właśnie ma miejsce w szpitalu – tłumaczy Tomasz Marzęda, starosta lubartowski.
- Tutaj jest wiele informacji bardzo sprzecznych. Ja zgodnie z zasadami skierowałem sprawę do izby lekarskiej i do wojewódzkiego konsultanta, by sprawdzić, czy mogło dojść do złamania standardów jakości. Bo do błędu nie doszło, bo nie doszło – słyszymy w dyrekcji szpitala w Lubartowie.
- Z dat wynika, ze szpital dopiero po interwencji starosty poinformował wojewódzkiego konsultanta i lubelską izbę lekarską, więc to była dopiero reakcja na postępowania starosty – zaznacza Tomasz Marzęda, starosta lubartowski.
ZOBACZ: Tragiczny pożar. Dwa lata czekają na remont kamienicy
Sprawa poza prokuraturą trafiła również do izby lekarskiej. Jej wyjaśnianie trwa. Pan Tomasz liczy na pomoc starostwa powiatowego, które zapowiedziało wyciągnięcie konsekwencji wobec władz szpitala. Tymczasem Sikorowie czekają na narodziny swojego dziecka.
- Mamy do nich żal o to, że nie potrafią się przyznać. Twierdzą, że nic się nie stało – mówi pani Paulina.
Bardziej zdecydowany jest jej mąż: - Są bezkarni dzisiaj. Nie ma dzisiaj osoby w szpitalu, która wyciągnie konsekwencje. Usunęliby… to nie byłoby dziecka.