Całe mieszkanie zalane fekaliami. Kto zapłaci za remont?
Gdy Maja Kowalska obudziła się w swoim mieszkaniu, było ono całe zalane fekaliami. Stało się to po naprawie pionu u sąsiada z góry. Administracja przyznała się do winy i skierowała sprawę do ubezpieczyciela. Nie oznacza to jednak, że problem został rozwiązany. Kilka lat wcześniej panią Maję spotkała podobna sytuacja. Wówczas, choć wygrała w sądzie, dostała… 1000 zł odszkodowania. Remont kosztował ją kilkanaście razy więcej.
- U mnie to jest kawalerka, więc wszystko: przedpokój, kuchnia, łazienka, pokój, wszystko było zalane. Półtora roku nie mogłam mieszkać przy pierwszym zalaniu, teraz też nie wiadomo, ile nie będę mogła mieszkać i nikogo te koszty nie interesują – mówi pani Maja.
Pani Maja Kowalska mieszka w Łodzi. Kilka lat temu kupiła niewielkie mieszkanie niedaleko centrum. W nocy z 31 maja na 1 czerwca tego roku doszło do awarii. Zaczęło się od sąsiada mieszkającego na drugim piętrze.
- U niego coś tam przeciekało. Miał wymieniany później pion. Przyjechało pogotowie hydrauliczne do sąsiada, wojowali z tym. Rano jak wstałam, to już wszystko pływało, miałam w pokoju zalane wszystko nieczystościami, że to tak ładnie określę – opowiada Maja Kowalska.
- Była naprawa pionu w mieszkaniu nr 8. Prawdopodobnie odłamał się kawałek kamienia, który był w rurze, zleciał niżej i pokłosiem tego, że pion został zepchnięty do poziomu, jest to, co mamy teraz – mówili pracownicy administracji na miejscu zdarzenia.
- Spisali te wszystkie zniszczone rzeczy. Podpisali też, że odpowiedzialność za to bierze Łódzka Spółdzielnia Mieszkaniowa – dodaje Maja Kowalska.
Problem w tym, że już raz zarządca budynku brał odpowiedzialność za awarię w mieszkaniu pani Mai. Kilka lat temu doszło do podobnej sytuacji, a skalę zniszczeń widać na archiwalnych zdjęciach.
- Pięć lat temu miałam taką sytuację, że u mnie też te rury w pionie były stare, żeliwne, one też przeciekały, więc zgłosiłam to do administracji, żeby oni te rury wymienili. Zrobili to w taki sposób, że zdemolowali mi całą łazienkę, wszystkie nieczystości miałam na ścianach, one były po prostu brązowe. Połamali mi zlew na pół – wspomina pani Maja.
Jak dodaje, „w pierwszej chwili powiedzieli, że to nie oni, że ja sobie sama to zrobiłam, więc wypierali się tego.”
- Mało tego, jeszcze przez trzy miesiące po tej wymianie, byłam cały czas zalewana, woda ciekła ciurkiem, na co administracja też nie reagowała. Jak pokazywałam im filmiki, jak to cieknie, administracja prosto w twarz mówiła: pani się wydaje. Nie mogłam mieszkać, bo wszystko było w nieczystościach. Musiałam się tułać po rodzinie, żeby ktokolwiek mnie przygarnął. I jeździć codziennie, wycierać, kontrolować, bo cały czas to wszystko zalewało. Ja dostałam za to około 400 złotych od ubezpieczyciela, więc też musiałam iść z tą sprawą do sądu – relacjonuje właścicielka mieszkania.
I dopiero na koniec procesu, który trwał cztery lata, pani Maja otrzymała dodatkowe odszkodowanie. Wysokość? Tysiąc złotych. Za remont zapłaciła kilkanaście tysięcy z własnej kieszeni. Dlatego tym razem kobieta chciałaby, żeby to zarządca ponosił koszty, a później dochodził roszczeń od ubezpieczyciela.
Udało nam się porozmawiać z przedstawicielem administracji.
Reporter: Dostałem od pani Mai protokół, w którym państwa pracownik stwierdza, że podmiotem odpowiedzialnym za to zalanie jest spółdzielnia, ale ci ludzie twierdzą, że nie mają z państwa strony żadnej pomocy: ani w posprzątaniu tego mieszkania, ani w pokryciu kosztów dezynfekcji.
Pracownik: Powiem tak: nie mam za bardzo nic do komentowania. Sprawa została zgłoszona do ubezpieczyciela. Pani Maja powinna wziąć sobie fakturę za dezynfekcje i ta faktura będzie zrefundowana z ubezpieczenia.
Reporter: To tak łatwo powiedzieć: pani sobie zdezynfekuje, pani wyremontuje, a ubezpieczyciel zwróci. Tylko co w sytuacji, jak ktoś nie ma takich środków, nie ma 3500 na dezynfekcje, to ma nie dezynfekować?
Pracownik: Nie wiem za bardzo, jak to się odbywa, bo to jest pierwsza moja taka sytuacja w tej pracy.
- Jak dla mnie to poza tym, że oni „zrobili” ten papier, to nie chcą nic więcej zrobić, tak jakby temat ich nie interesuje. Aktualnie tutaj nie mieszkam, to raczej dla zdrowia nie jest dobre. Mimo posprzątania tego, ale to nie jest zdezynfekowane. Wiadomo, że ja też nie jestem w stanie tego doczyścić i środki, które się kupuje w sklepie, nie służą do dezynfekcji – podkreśla Maja Kowalska.
O sprawę zapytaliśmy ubezpieczyciela. Niestety ta wciąż jest analizowana i nie wiadomo, które koszty będą mogły zostać zwrócone. Na razie za samą dezynfekcję będzie trzeba zapłacić 3,5 tysiąca złotych, remont pochłonie kolejnych kilkanaście tysięcy. Pani Maja o pomoc zwróciła się też do sanepidu.
- Takie nieczystości mogą być zakażone jakimiś bakteriami chorobotwórczymi. Wirusy, bakterie - wiadomo, że taką powierzchnię trzeba wydezynfekować. Takie zalecenia jakiekolwiek na uprzątnięcie i przeprowadzenie dezynfekcji ciążą na właścicielu lub zarządcy. W tym przypadku, jeżeli zarządca usunął usterkę, to już między zarządcą a właścicielem tego pomieszczenia, które zostało zalane, jest ustalenie, kto ewentualnie za co ponosi koszty – słyszymy w sanepidzie.
- Oni robią problem z każdą rzeczą, od najmniejszej drobnostki, ze wszystkim jest problem. Jakiekolwiek telefony, to jest: tak, tak, jest nam przykro, nie wiemy, co zrobić, bo nie mieliśmy takiej sytuacji. Chociaż była pięć lat temu, to oni nie wiedzą – podsumowuje pani Maja.