Stalker wyszedł z więzienia. Nowe ofiary?

Dorota Hałatek jest uznawana za jedną z najlepszych piłkarek w ekstralidze. Prasa pisze również, że to nasza najpiękniejsza zawodniczka w najwyższej klasie rozgrywkowej. W jej życiu nie jest jednak tak kolorowo. 21-latka zmaga się z atakami stalkera. Obraża, wyzywa i szkaluje ją w internecie, wypisuje również do jej rodziny i znajomych.

- Gram już prawie piętnaście lat, od szóstego roku życia, tak że od małego taka pasja się narodziła. Przez to, że brat grał i tata też uprawiał tę dyscyplinę, więc to gdzieś rodzinnie tak wyszło – opowiada.

21-letnia piłkarka ma już na swoim koncie grę w reprezentacji Polski, tytuł mistrza Polski, grała w Lidze Mistrzyń, a także wraz z Czarnymi Sosnowiec sięgnęła po krajowy puchar. Półtora roku temu gwiazda pani Doroty przestała świecić tak mocno.

- Pamiętam ten dzień, kiedy ona schodząc po schodach zwróciła uwagę mnie i żonie, że jakiś dziwny wpis się tam pojawił na Instagramie czy gdzieś, i że ona nie rozumie tego – wspomina Sebastian Hałatek, ojciec piłkarki.

ZOBACZ: Kebab zmorą mieszkańców. Działa 24h na dobę

Pojedynczy wpis okazał się zapowiedzią szkalowania i hejtowania, które trwają do dzisiaj. Blokowany stalker zaczął pisać o pani Dorocie wszędzie, gdzie się tylko dało.

- Bałam się, widziałam, jak szybko jego działalność się rozszerza. To nie jest tylko pisanie komentarzy jednej, drugiej, trzeciej osobie, którą znam. Przechodził już na moją rodzinę, na mojego tatę, na mojego dziadka, brata… Wszystkich, którzy mają to samo nazwisko co ja. Znajdował ich i pisał do nich. Bałam się po prostu o moją rodzinę – tłumaczy Dorota Hałatek.

To tylko jeden z wielu takich wpisów:

„To jest ta Dorota, hau Hałatek, zwykłe ch*** przereklamowane. Lansujesz się jak prima k*** balerina, a piłka idzie na dalszy plan. Brawo!. Polska ma takie lafiryndy, niby to z dobrych domciów, które potrafią tylko ładnie wypiąć d*** do zdjęcia”

- Rozeszło się dalej na wszystkich znajomych, na ludzi, którzy byli w jakikolwiek sposób związani z nią i w jakikolwiek sposób zareagowali na jakiś złośliwy komentarz, czyli na przykład napisali: „uspokój się, człowieku”, „co piszesz”, to wpadali w ten krąg. Nie jestem w stanie tego nawet panu powiedzieć. Od Gdyni, poprzez Wrocław, Kielce, poprzez rodziny, dziadków, wujków, nie da się tej skali określić – opowiada Sebastian Hałatek, ojciec pani Doroty.

- Były takie momenty, że budziłam o 5-6 nad ranem, wchodziłam w telefon i widziałam, że mam 40-50 powiadomień. Nawet zdarzało się tak, że te komentarze były pisane np. od godziny 2 w nocy do 5. Czyli on trzy godziny siedział i trzy godziny pisał cały czas i niczym innym się nie zajmował – dodaje Dorota Hałatek.

ZOBACZ: Zakładowy blok zostanie zburzony. Lokatorzy są przerażeni

Obraźliwe komentarze szybko zaczęły pojawiać się na profilach innych zawodniczek Czarnych Sosnowiec. To nie wystarczało stalkerowi, obrzydliwe wpisy umieszczał także na profilach przyjaciół pani Doroty.

- Widziałam, jak to oddziałuje na moją przyjaciółkę, widziałam, jak ona się z tym zmaga, że musi sięgać po pomoc, że po prostu sobie z tym nie radzi. I właśnie to, że dotyka to moich bliskich, to mnie najbardziej boli – mówi pani Aleksandra, przyjaciółka Doroty Hałatek.

- Nie radziłam sobie z tym problemem, mnie to przytłaczało po prostu. Bo nie dość, że on codziennie mnie zasypywał ilością tych komentarzy, to wszystkie osoby z zewnątrz komunikowały mi: znowu coś napisał, jakby co, to masz screeny, bo znowu mi wczoraj napisał komentarz. W ciągu dnia to było czasem moje jedyne zajęcie, żeby gromadzić te screeny. I byłam tym przytłoczona, nie miałam już głowy i energii do niczego innego poza tym – przyznaje piłkarka.

W sieci czytała m.in. o sobie takie wpisy:

„Mam nadzieje, że jak zajdziesz w ciążę, to pojedziesz do Czech, żeby zeskrobać, aby taka dz*** jak ty się nie rozmnożyła”.

ZOBACZ: Lekarze doradzali aborcję, dziecko żyje. Śledztwo umorzono

Pani Dorota w pewnym momencie chciała w ogóle zrezygnować z gry w piłkę, żeby uwolnić się od prześladowcy. Od tego zamiaru odwiódł ją klubowy psycholog.

- Okazało się, że stalkerem jest osoba, która te przestępstwa popełniała również w sprawie z Uniwersytetu Śląskiego bodajże na kierunku dziennikarstwa. To była głośna sprawa – relacjonuje Marek Bańczyk, pełnomocnik pokrzywdzonych kobiet.

Ponad rok temu sąd skazał Aleksandra P. Prokuratura postawiła mu kilkadziesiąt zarzutów prześladowania swoich koleżanek ze studiów na wydziale dziennikarstwa Uniwersytetu Śląskiego. Poszkodowanych było łącznie aż 20 kobiet.

- Na początku był taki spokojny, ale do tych koleżanek zaczynał potem pisać. Wiem, bo jedna z dziewczyn jest moją sąsiadką. Nie dość, że wypisywał na Instagramie, to na przystankach wypisywał o niej obraźliwe rzeczy, do innych dziewczyn też wypisywał na murach, dzwonił do nich przez domofon, prześladował je. Te studentki nie dość, że bały się wyjść z uczelni, czy ktoś nie będzie za nimi szedł, to bały się wyjść z domu, takie rzeczy był w stanie robić – opowiada pani Katarzyna, studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Śląskim.

Aleksander K. - wtedy jeszcze Aleksander P. - został wyrzucony ze studiów, a także skazany przez sąd na rok więzienia. Podczas procesu zmienił nazwisko. Wyszedł kilkanaście dni temu. Jeszcze zanim wyrok się uprawomocnił, stalker porzucił prześladowanie studentek i rozpoczął hejtowanie piłkarek z Sosnowca. Mężczyzna wszystkiemu zaprzecza.

Reporter: Odsiadka nie nauczyła pana końca z procederem w internecie? Co polskie państwo musi zrobić, żeby pan przestał prześladować ludzi w sieci?

Aleksander K.: Ja nie prześladuję ludzi w sieci.

Reporter: Wie pan doskonale, że to jest nieprawda, siedział pan za to w więzieniu, dopiero pan wyszedł. Przypominam, że jest pan na przedterminowym zwolnieniu, czyli ryzykuje pan bardzo, publikując kolejne komentarze.

Aleksander K.: Ja nie publikuję kolejnych komentarzy.

Reporter: Proszę pana, co państwo może zrobić, żeby pana zatrzymać? Chce pan znowu iść do więzienia?

Aleksander K.: Nie chcę, nic nie publikuję.

Reporter: Dlaczego pan się uwziął na dziewczyny z klubu sportowego?

Aleksander K.: Nie uwziąłem się na żadne dziewczyny.

Reporter: Zastanawiamy się, co można zrobić, żeby pan przestał?

Aleksander K.: Ja jeszcze raz informuję, że nie prześladuję żadnych dziewczyn ani żadnych osób.

Reporter: Wie pan, że to jest nieprawda. Co panu zrobiły te piłkarki?

Aleksander K.: Ja jeszcze raz mówię, że nie prowadziłem żadnych…

Reporter: I w więzieniu też pan był za niewinność i nie boi się pan powrotu do więzienia. Więzienie niczego pana nie nauczyło?

Aleksander K.: To nie jest prawda, ja się zresocjalizowałem. Gdybym się nie zresocjalizował, to nie otrzymałbym tego zwolnienia warunkowego.

ZOBACZ: Zgodnie z umową spłacili dług. Urzędnicy wyrzucają ich z mieszkania

- Ci ludzie stanowią dla nas zagrożenie z tego powodu, że jeżeli taki człowiek myśli obsesyjnie, nie zwraca uwagi na ogólnie przyjęte normy społecznie, to jeśli on obiera sobie jakąś osobę za swojego wroga, to w tym momencie nie ma skrupułów, żeby tego wroga, mówiąc kolokwialnie, zrównać z ziemią. Łącznie z tym, że może temu człowiekowi zrobić krzywdę, może tego człowieka zabić – mówi Łukasz Wroński z Centrum Psychologii Kryminalnej.

- Dziewczyny zaczęły się bać. Nie było dnia, żeby on do nas nie pisał. Pisał do nas w prywatnych wiadomościach, pisał do nas w komentarzach klubowych, pisał do naszych rodzin, czy jechałyśmy na mecz, czy trenowałyśmy. Już się zastanawiałyśmy, czy może w szatni nie mamy jakiegoś mikrofonu, bo rzeczy, które pisał były takie, które mówiłyśmy między sobą. To się nie zmienia, jest wręcz jeszcze gorzej. Zawodniczki, które odeszły z klubu, są dalej nękane, nękane też są w swoich pracach – opowiada Anna Szymańska, trenerka KKS Czarni Sosnowiec.

Piłkarki twierdzą, że kilka dni temu stalker, podobnie jak w poprzedniej sprawie, przestał ograniczać się tylko do internetu. Sportsmenki czują się obserwowane już w realnym świecie.

- Parę dni temu przed siłownią były plakaty i właśnie on, stalker pisał po tych plakatach. I to na pewno był on, bo to były takie same komentarze jak pod moimi postami. Dlatego też tam teraz nie chodzę, bo się boje, że mogę go tam spotkać i nie wiem, co on zrobi w takiej sytuacji – opowiada jedna z przyjaciółek Doroty Hałatek.

- Sam fakt, że on chce jeszcze bardziej je zastraszyć, świadczy o eskalacji jego działań. Wyjście z tego świata wirtualnego, który jest bardziej bezpieczny, do świata rzeczywistego, to jest eskalacja. A następnym etapem może być zgwałcenie którejś z tych osób bądź nawet jej zabójstwo – ostrzega Łukasz Wroński z Centrum Psychologii Kryminalnej.

ZOBACZ: Szczury, insekty i fetor. Żyją obok hałd śmieci

Trzy tygodnie temu Aleksander K., mimo negatywnej opinii dyrektora zakładu karnego, został przez sąd w Częstochowie warunkowo zwolniony na miesiąc przed końcem kary. Według naszych informacji w więzieniu nie chciał korzystać z terapii. Co na to sąd?

Reporter: Przedterminowe zwolnienie to nagroda dla skazanego?

Dominik Bogacz, Sąd Okręgowy w Częstochowie: To jest chyba za duże słowo.

Reporter: Wie pan, panie sędzio, co pierwsze zrobił ten skazany, jak znowu włączył swój komputer?

Sędzia: Nie mam pojęcia, bo tym się sąd nie zajmuje. Od tego jest kurator, żeby nadzorował jego postępowanie.

27-letni mężczyzna mieszka w Tychach ze swoją matką. Podczas rozmowy z nami przez cały czas pilnuje ona mężczyzny, żeby ten nie powiedział nam czegoś, co mogłoby go obciążyć.

Reporter: Był na stadionie Czarnych Sosnowiec?

Matka Aleksandra K.: Na stadion nie chodzi bo mu nie pozwalam.

Reporter: A ile pan ma lat?

Aleksander K.: Znaczy byłem na wycieczce w Sosnowcu, odwiedziłem dwa stadiony, nie wiem jakich drużyn.

Reporter: Czy nocami czasem pisze pan komentarze?

Aleksander K.: Nie.

Reporter: Czyli może mi pan pokazać swojego Facebooka i Instagrama? Otworzymy. Nie będzie tam niczego, co pana obciąża?

Aleksander K.: A co miałoby niby mnie obciążać?

Reporter: Na przykład pisanie komentarzy.

Aleksander K.: Jakich?

Reporter: Wulgarnych, obrażających konkretne zawodniczki. Proszę przynieść telefon, otworzymy i zobaczymy, czy to pan czy nie pan.

Matka Aleksandra K.: My nie wiemy, czy pan jest bezstronny.

ZOBACZ: Zabił matkę, jej ciała nigdy nie znaleziono. Amerykanin skazany

W czasie naszej wizyty to on wezwał policję. Jednak kiedy patrol przyjechał, nie bardzo potrafił powiedzieć, jakie ma do nas konkretne zarzuty.

Śledztwo prowadzi Prokuratura Rejonowa w Tychach, jednak jak do tej pory nie postawiła jeszcze stalkerowi zarzutów. Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że to kwestia najbliższych dni.

- Dziewczyny sobie nie radzą. Jedna w ogóle zrezygnowała z trenowania, jedna się wyniosła z Polski, wiem, że dziewczynom spadły wyniki, morale, nie mogą liczyć na sponsorów, bo kto chce sponsorować osoby, przy których są takie komentarze – zauważa Marek Bańczyk, pełnomocnik pokrzywdzonych kobiet.

Kibice klubu odnaleźli Aleksandra K. Kilka dni temu przyjechali do niego do domu.

- Grozili, że mnie utopią, że mnie ogolą na łyso, że nam wp*** - mnie i mamie. Podejrzewają, że ja te osoby wyzywam w internecie – mówi Aleksander K.

Nad stalkerem zawisła groźba linczu. Policyjny profiler ostrzega, że po ewentualnej napaści na tego człowieka może być tylko gorzej.

- Oczywiście, na moment może przystopować, ale później może zadziałać to ze zwielokrotnioną siłą, bo będzie sfrustrowany, jeżeli chodzi o te relacje społeczne, a po drugie zostanie ukarany poprzez taki lincz i to utwierdzi go jeszcze dodatkowo w przekonaniu, że to społeczeństwo go odrzuciło. Będzie odczuwał jeszcze większą nienawiść do tego społeczeństwa i da sobie takie przyzwolenie, żeby jeszcze bardziej eskalować te swoje działania. Bo ten człowiek myśli w ten sposób: jak jestem ukarany, to nie dlatego, że zasłużyłem na karę. Czy to będzie więzienie, czy to będzie tego typu lincz, tylko wprost przeciwnie: to ja jestem ofiarą i to jeszcze bardziej daje mi przyzwolenie do tego, żeby wyrównywać rachunki – tłumaczy Łukasz Wroński ekspert z Centrum Psychologii Kryminalnej.

I faktycznie, to 27-latek czuje się w tej historii ofiarą. Aleksander K. uważa, że cała sprawa ma charakter… polityczny.

Aleksander K.: Moje poglądy polityczne były nieodpowiednie dla tego ogółu uniwersyteckiego.

Reporter: I dlatego wmanewrowali pana w taką sprawę stalkingu?

Aleksander K.: Tak, tak, tak.

 

* Reporter: Leszek Dawidowicz