„Potraktowali nas jak śmieci”. Bez pensji i świadectw pracy

Dramat pracowników fabryki mebli w Gościcinie. Pod koniec czerwca zakład nagle zakończył działalność pozostawiając ludzi bez pensji. Cześć z nich nie dostała również świadectw pracy, przez co nie mogą zarejestrować się w Urzędzie Pracy, otrzymywać świadczeń z ZUS-u ani podjąć nowej pracy.

Gościcino to niewielka miejscowość w województwie pomorskim. Od ponad stu lat działa tu fabryka mebli, która zapewnia miejsca pracy mieszkańcom. W szczytowym momencie firma zatrudniała ponad 1600 osób.

- Robiliśmy meble. Gościcino było nastawione na produkcje krzeseł, w Nowem, z którym byliśmy połączeni od grudnia, robili stoły i komody. W okolicach 20 czerwca produkcja stanęła. Do tego czasu jeszcze ludzie pracowali i wykonywali ostatnie zamówienia – opowiada pani Lucyna, była pracownica zakładu.

ZOBACZ: Zakład z niebezpiecznymi chemikaliami obok domów. Mieszkańcy protestują

Gościcińskie zakłady meblowe to tak naprawdę część wielkiego przedsiębiorstwa składającego się z trzech fabryk: w Czersku, Nowem i Gościcinie właśnie. W grudniu ubiegłego roku firma ogłosiła restrukturyzację i poszukiwała nowych inwestorów.

- No i nagle w czerwcu się zamykają. Nie ma inwestorów, ludzie do domu i nie pracujemy. A mieliśmy zakończyć krzesełka na statki. Oni już wiedzieli w grudniu, że nas pozamykają. Tylko abyśmy to zlecenie wykonali i ludzie do widzenia. Oni pieniądze zgarnęli, a my zostaliśmy bez świadectw pracy, bez wynagrodzeń, bez szacunku dla nas. Ja ponad 20 lat pracowałam, a są takie osoby samotne, które nie mają męża, żony i przepracowały tu po 35 lat i nawet nie mają prawa do świadczenia przedemerytalnego, bo nie mają świadectwa pracy. Co takie osoby mają zrobić? – opowiadają pracownicy.

W trudnej sytuacji są też osoby pozostające np. na świadczeniach rehabilitacyjnych. Te wypłacane były przez pracodawcę. Po upadłości mógłby to robić ZUS, ale jak twierdzą pracownicy - jego przedstawiciele nie są wstanie skontaktować się z właścicielami firmy, żeby ci wydali potrzebne dokumenty.

- Moja sytuacja jest tragiczna, bo jestem sama na swoim utrzymaniu. No i nie mam środków już na nic. ZUS też mi przesłał takie pismo, że odmawia wypłaty świadczenia, bo jest brak kontaktu z pracodawcą – mówi jedna z pracownic.

ZOBACZ: Wycięli sprzed domu tuje. Dostali 15 tys. zł kary

W sieci natknęliśmy na wpisy sięgające wielu miesięcy wstecz, gdzie pracownicy anonimowo alarmowali, że firma jest źle zarządzana. Przez lata wyprzedawano ziemie, hale i maszyny do produkcji mebli. Od obecnego właściciela gruntu, na którym stoi zakład, dowiedzieliśmy się, że firma od roku nie płaci za dzierżawę.

- A gdzie są zyski? Tu są osoby, które wiedzą, ile stąd tirów wyjeżdżało z towarem. I meble nie są z najniższej półki, 90 procent to jest eksport do Europy i do Stanów Zjednoczonych. Żeby w fabryce, która operuje opałem, kobiety w czapkach pracowały, że nie ma opału? No to jest śmieszne, żeby fabryka nie miała opału. Tak samo my tutaj jesteśmy na zimę opalani. W tej chwili siedzimy przy samej zimnej wodzie, nie mamy ciepłej wody. Nie wiadomo, co będzie z nami na zimę – mówią pracownicy.

Bo zamknięcie fabryki to problem także dla mieszkańców bloku, który znajduje się w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Kiedyś były tam mieszkania zakładowe, dziś pracownicy są ich właścicielami, ale media dostarczało przedsiębiorstwo.

- Ciepłej wody nie ma od końca czerwca. Radzimy sobie w ten sposób, że każdy sobie podgrzewa czajnikiem lub garnkiem. Myjemy się w miskach. Chyba prywatnie będziemy musieli sobie zrobić bojlery podczepiane pod krany – opowiada pani Anna, była pracownica zakładu

- Ja nie jestem pracownikiem, tylko kooperantem i spółka jest mi w tej chwili winna pół miliona złotych. Firma nie posiada żadnego majątku. Tu, gdzie stoimy, nic nie jest spółki. Spółki nie są maszyny, spółki nie są budynki, nie są grunty. Jedynym sposobem na odzyskanie pieniędzy jest ściganie zarządu tej firmy, żeby udowodnić, że ci, którzy nią zarządzali, wyprowadzili te pieniądze, działali poza prawem – tłumaczy Jacek Wydrowski.

ZOBACZ: Siedem miesięcy w celi. Wzięto go za… przestępcę

Próbowaliśmy skontaktować się z właścicielami firmy. Nikt nie odebrał od nas telefonu. Ostatnim działającym elementem przedsiębiorstwa jest przyfabryczny sklep, który nadal sprzedaje meble.

- Mogę sprzedawać, nabijać na kasę i faktury wystawiam. Komputer mam włączony. Na początku chwilę prądu nie było, ale teraz wszystko się odpaliło, program działa, nabijam na kasę i sprzedaję – słyszymy na miejscu.

Za to udało nam się dodzwonić do przedstawiciela firmy, która przeprowadza restrukturyzację, czyli proces ratowania przedsiębiorstwa. Ten formalnie cały czas jest w toku, choć już wiadomo, że się nie powiedzie.

- Według zapewnień zarządu wszystkie świadectwa pracy wydawane są na bieżąco. Jeżeli chodzi o wypłaty, to temat jest bardziej skomplikowany, bo po prostu nie ma na to środków.

ZOBACZ: Przyjął uchodźców z Ukrainy, skarbówka żąda 40 tys. zł podatku

Te wynagrodzenia pracowników są zaspokajane w pierwszej kolejności w przypadku likwidacji, ale postępowanie restrukturyzacyjne uniemożliwia przeprowadzenie procesu likwidacji – mówi.

- Nie możemy ani się zgłosić do Państwowego Urzędu Pracy, ani do ZUS-u, nigdzie. Potraktowali nas jak śmieci – podsumowują pracownicy.

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX