Zdiagnozowano bardzo rzadką chorobę. Wyskoczyła przez okno szpitala
Tragiczna historia 25-letniej pani Zuzanny z Łodzi, u której zdiagnozowano bardzo rzadką chorobę: autoimmunologiczne zapalenie mózgu. Kobieta była pod opieką szpitala im. Biegańskiego. Tam wyskoczyła prze okno. Jak do tego doszło, wyjaśnia teraz prokuratura w Łodzi.
26-letni pan Damian z Łodzi poznał panią Zuzannę ponad osiem lat temu. Była to miłość od pierwszego spojrzenia. Kiedy trzy lata temu urodził się ich pierwszy syn Aleksander, a półtora roku później Ignacy, wydawało się że nic nie zmąci szczęścia rodzinnego.
- Zuza była, jest, najwspanialszą mamą, jaką można sobie wyobrazić – wspomina narzeczony Damian Tatarski.
Po pewnym czasie kobieta zaczęła się niepokojąco zachowywać.
- Zawieszała się, patrzyła w jeden punkt, nie odpowiadała na pytania, nie wiedziała, która jest godzina, jaka jest data – opowiada pan Damian.
ZOBACZ: Jezioro ogrodzone działkami. Doszło do tragedii
Sytuacja dramatycznie pogorszyła się w maju tego roku.
- Powiedziała, że boli ją głowa, jak nigdy wcześniej. Było jej niedobrze, zaczęło ją mdlić, wymiotowała. Przyjechało pogotowie, ratownicy ją przebadali i powiedzieli, że zabierają ją do szpitala Kopernika z podejrzeniem zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Doktor prowadząca powiedziała, że to nie jest tylko zapalenie opon, wysnuła podejrzenie w kierunku autoimmunologicznego zapalenia mózgu. Jej organizm sam zaczął atakować mózg. Ordynator zdecydowała o przeniesieniu Zuzy do szpitala im. Biegańskiego, ponieważ to zapalenie opon jest chorobą zakaźną – opowiada pan Damian.
Pani Zuzanna 26 maja została przewieziona do łódzkiego szpitala im. Biegańskiego. Umieszczono ją na oddziale Obserwacyjno-Zakaźnym i Chorób Wątroby. Była w jednoosobowej sali podpięta do monitoringu funkcji życiowych.
- Tam miała podawane leki przeciwwirusowe i przeciwbakteryjne. Natomiast ja widziałem, że z każdym dniem jest u niej coraz gorzej. Mówiła, że słyszy głosy, że chcą ją porwać, wywieźć, że się panicznie boi, że chce uciekać – relacjonuje Damian Tatarski.
- Mówiła: mama, przyjedź po mnie, zabierz mnie stąd, bo ja jestem tutaj sama. Tu nikogo nie ma. Miała plan ucieczki. Prosiłam pielęgniarki, by jej pilnowały. Zapewniły, że mogę spać spokojnie, bo ją monitorują, bo co chwila do niej wchodzą – twierdzi Katarzyna Pyszka, matka pani Zuzanny
ZOBACZ: Siostry straciły rodziców. Po reportażu ruszyła fala pomocy
Był bardzo wczesny poranek 1 czerwca tego roku.
- Zadzwonił do mnie lekarz, ten sam, z którym rozmawiałem wieczorem i który powiedział, że Zuza jest w szpitalu i że mam się nie martwić, bo jest bezpieczna. Zadzwonił i powiedział, że Zuza wyskoczyła z okna. Skoczyła z pierwszego piętra, uderzyła kilka centymetrów od kostki. Jak przyjechaliśmy, to była ogromna plama krwi na ziemi – mówi Damian Tatarski.
- Ciężko to opisać, bo tak naprawdę poszła o własnych siłach do szpitala i nikt się tego nie spodziewał. Za zaniedbania jakichś tam osób, znalazła się w tak ciężkiej sytuacji – komentuje Marcin Pyszka, ojciec pani Zuzanny.
- Prokuratura nadzoruje postępowanie w sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu pacjentki szpitala imienia doktora Biegańskiego, która wypadła z okna tego szpitala. Dochodzenie znajduje się w fazie in rem, a zatem aktualnie nikomu nie przedstawiono zarzutów – informuje Tomasz Szczepanek z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Nikt ze szpitala nie zdecydował się na wypowiedź przed kamerą. Otrzymaliśmy jedynie oświadczenie drogą mailową, w którym czytamy m.in.:
ZOBACZ: Sprzedają okna, drzwi, bramy. Polują na zaliczki
„Pacjentka nie leczyła się psychiatrycznie, lekarz psychiatra nie stwierdził zaburzeń. Ze względu na stan zdrowia przebywała na jednoosobowej sali wzmożonego nadzoru. Wyskoczyła przez małe okno w łazience na betonowe podłoże. Pacjentkę zabezpieczono i z powodu podejrzenia wystąpienia urazu wielonarządowego, przewieziono transportem medycznym do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego WAM w Łodzi”.
- Ona wcześniej nie otwierała oczu, nie patrzyła, te oczy nie reagowały na światło. Teraz, jak do niej przychodzę, to na mnie patrzy. Czasami odpowiada mi mrugnięciem, jak o coś pytam, czasami uściśnie mi rękę. Potwierdziło się to, co powiedziała jej pani doktor ze szpitala Kopernika, która od razu podejrzewała autoimmunologię. Ma podawane teraz leki sterydowe bardzo silne – mówi pan Damian.
- Najważniejsze teraz jest dla nas znalezienie dla Zuzi odpowiedniego ośrodka przy jej schorzeniu – podkreśla Katarzyna Pyszka, matka pani Zuzanny.
- Starszy syn codziennie o nią pyta. Mówimy mu, że mama jest chora i po prostu śpi. Że musi wyzdrowieć, że na pewno do nas wróci. Nie wyobrażam sobie, żeby dzieci wychowywały się bez mamy – podsumowuje Damian Tatarski.