Urzędnicy zlecili mu wycięcie drzew. Były pod ochroną!
Życie policjanta ze Stargardu legło w gruzach przez niekompetencję urzędników gminy Chociwel. Mężczyzna dorabiał prowadząc firmę pielęgnującą zieleń i dostał zlecenie wycięcia trzech drzew. Po wykonaniu zadania okazało się, że były one objęte ochroną. Winą za wszystko obarczono pana Bartłomieja. Zanim zdołał on udowodnić swoją niewinność, musiał pożegnać się ze służbą.
Bartłomiej Gregorczyk mieszka w Stargardzie w województwie zachodniopomorskim. Jeszcze trzy lata temu był policjantem. Z żoną prowadził też firmę zajmującą się pielęgnacją zieleni. Jednym z kontrahentów była gmina Chociwel.
- Zadzwonił do mnie burmistrz gminy Chociwel i poprosił, czy bym nie wykonał tak na szybko podkrzesania trzech drzew. Miałem wziąć z urzędu panią, która się tym zajmuje i jest o tym wszystkim poinformowana. Ona wskazała nam miejsce i drzewa – opowiada.
Zdarzenie miało miejsce w 2020 roku i dotyczyło trzech drzew znajdujących się w pobliżu domku letniskowego włodarza sąsiedniej gminy. Kilka miesięcy wcześniej ułamany fragment jednego z nich uszkodził dom, więc jego właściciel złożył wniosek, aby drzewa podciąć lub zupełnie usunąć.
- Następnego dnia z pracownikiem firmy żony przyjechałem tu na miejsce, pokazałem, które drzewa są do wycięcia. One były oznaczone przez pracownika, któregoś z urzędu. Zrobiłem zdjęcia do protokołu, do obioru, żeby były do faktury. No i wysłałem te zdjęcia na telefon burmistrza. 2 czerwca robiliśmy tę wycinkę, a zawiadomienie było złożone dopiero po trzech miesiącach, dopiero ktoś po prostu się tego dopatrzył, że to zostało zrobione nielegalnie – mówi pan Bartłomiej.
ZOBACZ: Rozstał się z żoną. Twierdzi, że bliźnięta nie są jego
Okazało się, że wycięte drzewa były pod ochroną konserwatora zabytków, a gmina nie miała zgody na ich wycięcie. Urzędnicy sprawę przedstawili tak, jakby nie mieli z wycinką nic wspólnego. Cała wina spadła więc na pana Bartłomieja. To on usłyszał zarzuty, a w ich konsekwencji został zawieszony jako policjant.
- W przepisach policji jest tak, że jak ktoś jest zawieszony dwanaście miesięcy, to zostaje zwolniony administracyjne albo może sam odejść. No i ja postanowiłem sam odejść, bo postępowanie trwało trzy lata, jak się okazało. No to zwolniłem się sam z policji – tłumaczy.
Panu Bartłomiejowi brakowało kilku miesięcy do emerytury.
- Przez wiele lat pracowałem i nagle się okazuje, że nic z tego nie będę miał. Posypało mi się zdrowie, zrzuciłem około 30 kilogramów. Firmy już nie prowadzimy. Ostatecznie sprawa zakończyła się umorzeniem warunkowym, nie zostałem ukarany - dodaje.
ZOBACZ: Ojca uważają za kata. Dzielą z nim podwórko
Sąd nie miał wątpliwości co do tego, że urzędnicy gminy zlecili wycinkę. Co prawda nie została podpisana umowa, ale w przeszłości podobne zadania też zlecano telefonicznie. Zeznania burmistrza uznano za niewiarygodne.
- Podczas postępowania przygotowawczego był konfrontowany z panem Bartłomiejem i tak delikatnie nawiązywał do tego, że nie zrozumieli się, że jemu chodziło o coś innego. Natomiast przed sądem irracjonalnie się zupełnie zachowywał. Kategorycznie zaprzeczył, że cokolwiek wiedział na ten temat, cokolwiek zlecał - nawet jakieś pielęgnacje czy podkrzesanie tych drzew. Tak więc gmina i burmistrz na pewno wiedzieli o tej wycince – mówi Robert Olejnik, prawnik pana Bartłomieja.
Świadczyła o tym m.in. korespondencja między panem Bartłomiejem a burmistrzem. W gminie złożono też stosowny wniosek o wycięcie drzew. Zeznania sąsiada, który był naocznym świadkiem i pomagał posprzątać drzewo, potwierdziły, że na miejscu byli gminni urzędnicy.
- Drzewo, które ja widziałem, było oznakowane. Nie wiem, czy gałęzie miało do usunięcia, czy ono całe. Było oznakowane, napis widziałem na tym – „zaiksowane” – mówi świadek.
ZOBACZ: Sebastian M. zatrzymany. Rodzina ofiar chce surowej kary
Pan Bartłomiej podkreśla też, że nie zapłacono mu za zleconą usługę umówionej kwoty 4900 zł. Razem z nim próbujemy porozmawiać z burmistrzem i pracownikami urzędu. W tym celu pojawiamy się na sesji rady gminy. Burmistrza jednak nie ma.
- Na ten moment nie mamy możliwości wypłacenia administracyjnie tej należności – wyjaśnia przedstawiciel gminy.
- Pan Bartłomiej zamierza dochodzić roszczeń cywilnych za te doznane krzywdy, które mu wyrządzono przez to, że skierowano przeciwko niemu proces karny. Zadośćuczynienie i odszkodowanie wycenia na około 200-300 tysięcy złotych – informuje prawnik mężczyzny.