Zabójstwo 5-letniego przedszkolaka w Poznaniu. Wstrząsające okoliczności
Cała Polska jest wstrząśnięta okrutnym atakiem nożownika na 5-letniego przedszkolaka w Poznaniu. 71-letni Zbysław C. podszedł na ulicy do grupy dzieci, która była na wycieczce i zadał Maurycemu śmiertelne ciosy. Świadkowie mówią, że mężczyzna już wcześniej zachowywał się dziwnie.
Dramat rozegrał się w środę około godziny 10 na ul. Karwowskiego w poznańskiej dzielnicy Łazarz. 71-letni Zbysław C. z niewyjaśnionych przyczyn zaatakował 5-letniego chłopca. Dziecko było na wycieczce z grupą rówieśników z pobliskiego przedszkola.
- Ja z nim rozmawiałam dosłownie trzy minuty przed tragedią. Wyszłam na papierosa, przed sklep, a on stanął na rogu. Widziałam go z daleka, pokiwałam mu głową na dzień dobry, bo znam go z widzenia jako klienta. On mi pokiwał i idzie w moją stronę. Tu dołem szedł, a ja stałam tu u góry. Podszedł do mnie i się śmiał mi prosto w twarz, że mam papierosów nie palić, bo papierosy mnie nie zabiją, ale on przyjdzie i to on mnie zabije. Takie rzeczy mi mówił, ja się zaśmiałam i mówię: „to przyjdź” i weszłam do sklepu. Wyszłam po dwóch minutach i widziałam już, że tam leży dziecko – opowiada ekspedientka w sklepie spożywczym.
- On po mnie zatrzymał. To szczęście, że przeszedłem dalej, bo chciałem iść do Biedronki. Wracając zobaczyłem, co się stało. Dobrze, że żyję. W nocy nie mogłem spać, całą noc – dodaje świadek zdarzenia.
ZOBACZ: Księgowa działała z rozmachem. Wielu poszkodowanych, ogromne straty
W ujęciu mężczyzny pomógł Grzegorz Konopczyński, pracownik firmy odbierającej odpady.
- Widzieliśmy moment, w którym panie przedszkolanki już krzyczały. A z racji, że było ciepło i miałem okno otwarte, zadałem pytanie: co się stało? Mówią, że dźgnął dziecko nożem i wskazali, gdzie biegnie. Wystartowałem do niego i tam była jakaś pani policjantka, która z nim prowadziła rozmowę, bo on miał w ręce nóż. I ona z nim prowadziła rozmowę. Ja go od tyłu zaszedłem i po prostu go uderzyłem w łydkę. W tym momencie on stracił równowagę i się nachylił. Wówczas uderzyłem go jeszcze kolanem w żebro i w tym momencie on ten nóż wypuścił. Potem już ta pani policjantka na nim przysiadła. I w tym momencie jak on już jest unieszkodliwiony, to ja się bardziej przejąłem tym dzieckiem. Poleciałem tam, ponieważ tam była prowadzona reanimacja – opowiada.
- Widziałam po prostu to dziecko, niereagujące, miało zamknięte oczy. Widziałam wszystko, krew oraz jak go reanimowali – mówi pani Jessica, świadek zdarzenia.
ZOBACZ: Wyrok w sprawie śmierci Bohdana Gadomskiego. Przyjaciele nie składają broni
Mimo starań lekarzy, 5-letni Maurycy, po przewiezieniu do szpitala, zmarł na stole operacyjnym.
- Od pogotowia, ratownictwa medycznego, przez wiele zespołów mojego szpitala… Dzisiaj naprawdę byli aniołowie, którzy próbowali ze szponów śmierci wyrwać to małe dziecko. Rany były tak poważne, że dziecko po prostu nie miało szans. To jest mały chłopczyk, który ma bardzo mało krwi i tak duży uraz uszkodził główne naczynia. Spowodował, że po prostu medycyna jest bezsilna – przyznał dr Przemysław Mańkowski, który operował chłopca.
Napastnik, 71-letni Zbysław C., mimo że mieszkał tuż obok miejsca zdarzenia, nie był zbyt dobrze znany, ponieważ bardzo rzadko wychodził z domu. Czasem jednak zdarzało mu się dziwne zachowywać.
- On przychodził nie za często, z trzy razy w tygodniu. Przychodził po prostu po jakieś piwko, tytoń czy chleb. I to było tyle, co on kupował. Nie mam pojęcia, gdzie dokładnie mieszkał, ale dość często się kręcił i chodził cały czas sam. Nigdy go nie widziałam z jakimś psem czy z jakąś siostrą, tak jak ludzie mówią, że jakaś siostra z nim mieszkała. Nie widziałam go nigdy z nikim. Z żadnym kolegą, z nikim. On zawsze chodził w pojedynkę – mówi ekspedientka w sklepie spożywczym.
- Ja tu mieszkam 30 lat i pierwszy raz tego gościa widziałem na zdjęciach, co mi koledzy wysyłali, że on to zrobił… To był jakiś psychopata, który siedział w domu cały czas. Ukrywał się, nie wiem. Chodził wieczorami, nocami. Wyszedł z domu, coś mu odwaliło i… - słyszymy od jednego z sąsiadów Zbysława C.
- Jak od lipca pracuję, to już kiedyś zauważyłam, że coś tam w głowie ma nie tak poukładane. No ogólnie przychodził, gadał sobie pod nosem, mamrotał – dodaje ekspedientka pobliskiego sklepu.
ZOBACZ: Wybudowali dom, ale się nie wprowadzą. Od czterech lat czekają na wodę
Jak dotąd prokuraturze nie udało się przesłuchać Zbysława C., ale przedstawiono mu zarzut zabójstwa. W piątek rano sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu go na trzy miesiące. Na razie mężczyzna będzie izolowany na oddziale szpitalnym jednego z aresztów.
- To jest niewyobrażalne dla osób, które nie mają dzieci… A dla rodziców? Mają zniszczone życie. No nie da się po prostu o tym nie myśleć. Ja wczoraj jak się dowiedziałam, to po prostu pół dnia prawie płakałam bo… Ciężko cokolwiek powiedzieć – przyznaje pani Marta, która przyszła zapalić znicz na miejscu tragedii.