Wojują ze spółdzielnią. „Prezes to jest car i Bóg”

W Płocku na Mazowszu od kilku miesięcy toczy się wojna między władzami a członkami jednej ze spółdzielni mieszkaniowych. Jej źródłem są wysokie rachunki i brak komunikacji z przedstawicielami spółdzielni. Mieszkańcy nie rozumieją, dlaczego płacą wyższe czynsze niż sąsiedzi. - Prezes spółdzielni to jest car i Bóg - mówi jeden z nich.

Ignorowani przez spółdzielców mieszkańcy postanowili osobiście wybrać się do ich siedziby.

Reporter: Czy jest pan prezes w ogóle, żebyśmy mogli porozmawiać?

Pracownik spółdzielni: Nie ma pana prezesa, nie ma również pani głównej księgowej.

Mieszkańcy: To najdroższa spółdzielnia w Płocku! Najdroższe są wszystkie składowe i fundusz remontowy jest najdroższy. My nie mówimy „drogi prezesie”, tylko „bardzo drogi prezesie”. Pan ma zero kompetencji, ma pan dla tych ludzi jakąś ofertę? Przyszli tutaj, bo jest telewizja, inaczej pan by się schował i pana by w ogóle nie było.

Pracownik spółdzielni: Nie, proszę pana, ja jestem cały czas dostępny…

Mieszkańcy: Ludzie są tak zdesperowani, tak są wściekli na prezesa. A gdzie on w tej chwili jest?

Inny mieszkaniec: Do księgowej! Żeby powiedziała, gdzie są pieniądze za sprzedaż terenów wszystkich spółdzielni. Żeby pokazała nam, bo my mamy wielkie zadłużenie na wszystkich mieszkaniach.

Reporter: O której można się spodziewać prezesa lub pani księgowej? Ktoś musi odpowiedzieć na te pytania.

Pracownik spółdzielni: Nie mam pojęcia.

ZOBACZ: Spadła na nią piła spalinowa. Winnych brak

Nagle w biurze spółdzielni pojawiło się dwóch zamaskowanych mężczyzn, którzy przedstawili się jako policjanci. Nie chcieli się jednak wylegitymować.  

Jak się później okazało, to pracownicy spółdzielni wezwali policję.  Być może przestraszyli się grupy starszych osób...

Na miejsce przyjechało kilka radiowozów, pojawili się też mediatorzy z zespołu antykonfliktowego. W ich asyście z mieszkańcami rozmawiał członek władz spółdzielni, który nie chce pokazać twarzy.

Mieszkańcy: Dlaczego na prozaiczne pytania do dzisiaj nie otrzymałam odpowiedzi?

Spółdzielnia: Nie jestem w stanie odpowiedzieć, ponieważ nie trafiło do mnie to podanie.

Mieszkańcy: To nie jest pan kompetentny w ogóle.

Policja: Spokojnie. Wiceprezes, z tego co wiem, jest na stanowisku bardzo krótko. Jeśli macie więcej pytań, bardziej skomplikowanych, to do prezesa zapraszamy… Ale dzisiaj go nie ma.

Mieszkańcy: Setki osób, które przychodziły do spółdzielni, niestety odbijały się od ściany. Bo pana prezesa albo nie ma, albo jest na urlopie, albo jest na wycieczce, albo jest na wczasach, albo jest na zakupach, albo na pogrzebie.

Mieszkańcy: Jak my, jako lokatorzy, jesteśmy traktowani? Przyjeżdża telewizja, przychodzą ludzie na spotkanie, stoimy w przeciągu jak jacyś wrogowie spółdzielni, to jest lekceważące. Dzisiaj to, co tu widzimy, to jest papierek lakmusowy zachowania spółdzielni względem nas jako lokatorów.

ZOBACZ: Lampart, pole kukurydzy i zniknięcie 28-latka. Co stało się w Gryfinie?

Ostatecznie mieszkańcy nie dowiedzieli się, dlaczego płacą tak dużo i po raz kolejny odesłano ich z kwitkiem. Nam również, mimo kilku prób, nie udało się porozmawiać przed kamerą z prezesem spółdzielni.

- Ja mam 70,8 m powierzchni mieszkania. 1042 zł płacę bez wody. Woda, wiadomo - ile zużyję. Wychodzi 1312 złotych miesięcznie, dlatego że fundusz remontowy płacę bardzo dużo i koszty eksploatacji. Za te dwie rzeczy płacę 500 złotych – wylicza Małgorzata Szumska, lokatorka.

- Jaki pracownik mu się przeciwstawił, tak każdy został wyrzucony na bruk – uważa Bożena Denisiuk, kolejna mieszkanka.

- Przykro mi jest, bo widzieli, jakim jestem pracownikiem, robiłam nawet ponad to, co powinnam robić. Czuję się pokrzywdzona i wykorzystana – mówi Dorota Kawczyńska.

Pani Dorota w czerwcu tego roku została zwolniona z pracy w spółdzielni, gdzie sprzątała klatki schodowe. Zaczęło się od wypadku, do którego doszło w czasie pracy.

- Mam endoprotezę stawu biodrowego. Jak zamiatałam, to przewróciłam się. Ta proteza mi się przesunęła i pojechałam do lekarza. Dostałam zwolnienie chorobowe. „To pani zastępstwo znajdzie”. Zapytałam, jakie zastępstwo, przecież dziewczyny tam sobie dadzą radę. To następnego dnia dostałam wypowiedzenie w trybie natychmiastowym – opowiada.

ZOBACZ: Giną starsze, samotne kobiety. Ludzie mówią o seryjnym mordercy

Lokatorzy żądają zmiany prezesa, czego może dokonać rada nadzorcza. Ta, ich zdaniem, jest przychylna obecnym władzom spółdzielni. W tej sytuacji mieszkańcy postanowili wybrać nowych członków rady, ale tę możliwość zablokował zarząd.

- Zostało zwołane walne zgromadzenie członków spółdzielni, na którym mieli zostać wybrani nowi członkowie rady nadzorczej. Wtedy okazało się, że prezes, wbrew swoim oczekiwaniom, nie ma większości, popierani przez niego kandydaci ponieśli porażkę. W związku z tym zarząd spółdzielni mieszkaniowej zdecydował się na odwołanie walnego zgromadzenia i zmianę jego formuły. W naszej ocenie już samo odwołanie walnego zgromadzenia nastąpiło z pogwałceniem przepisów. Najgorsze jest to, że całe to głosowanie odbywa się w sposób łamiący podstawowe prawa demokracji. Po prostu prezes usunął z listy kandydatów tych, nazwijmy to, opozycyjnych i pozostawił na listach kandydatów popieranych przez siebie – mówi Konrad Panek, adwokat, pełnomocnik części członków spółdzielni.

- To jest sytuacja naprawdę trudna, bo podejrzewam, że te rządy, ta niegospodarność doprowadzi do tego, że zostaniemy z długami i będziemy spłacać długi prezesa – dodaje Bogusław Mazur, mieszkaniec.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX