Mają problem z prądem. Narzekają na… sąsiadów
Awarie prądu w Brzeźnikach koło Koszalina urastają do znacznie poważniejszych rozmiarów niż w innych częściach kraju. Wszystko przez utrudniony dostęp do transformatora. Znajduje się on na prywatnej posesji. Każda naprawa wymaga zgody właścicieli terenu, a o to - jak wskazują okoliczni mieszkańcy - nie jest wcale takie łatwe.
Pani Katarzyna prowadzi w Brzeźnikach pod Koszalinem ośrodek jeździecki. Kiedy otwierała to miejsce sześć lat temu, nie spodziewała się, że sen z powiek będą spędzały jej awarie prądu.
- Głównym problemem jest bark wody, ponieważ nie ma tu wodociągów, wodę pobieram z własnej studni, więc prąd jest mi niezbędny. Konie wypijają w tym ośrodku dziennie ponad 3 tys. litrów - mówi Katarzyna Kokowska.
Jak wszędzie awarie się zdarzają. Jednak w tym przypadku ich usunięcie jest utrudnione. Transformator, do którego muszą dostać się elektromonterzy w celu usunięcia usterki, stoi na ogrodzonej, prywatnej posesji.
- Ci państwo nie zawsze chcą wpuścić pogotowie energetyczne, które przyjeżdża usunąć usterkę. My każdorazowo jak jest awaria, to dzwonimy do tych państwa, nie tylko ja, bo wiem, że sąsiedzi też dzwonią. Ilekroć dzwonimy, to właściciele kręcą nosem: a może będą, a może nie będą. Takich przypadków było wiele. Najgorsza sytuacja miała miejsce dwa lata temu, wtedy prądu nie mieliśmy 14 dni – opowiada Katarzyna Kokowska.
Ostatnia awaria miała miejsce kilka tygodni temu. Usterkę naprawiono dopiero następnego dnia. Dla gospodarstw pani Katarzyny i pana Pawła, który jest rolnikiem, przerwy w dostawie prądu to olbrzymi problem.
ZOBACZ: Pluskwy w szkole z internatem? Młodzież rzuca oskarżenia
- To jest walka, która całe życie toczy się wokół wody, czy ona będzie. Wydzwanianie na 991, wypytywanie, ile potrwa jeszcze ta awaria. Na szczęście na terenie jest staw, ale konie sportowe nie chcą pić takiej wody, poza tym to jest ogromny wysiłek fizyczny, żeby donieść ją do stajni. Brak wody to ogromny stres, ponieważ nienapojenie konia może powodować u niego kolkę. Jej leczenie to koszt nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. A często kończy się ona śmiercią – tłumaczy pani Katarzyna.
- Mamy urządzenia i maszyny, które są trójfazowe, jeśli brakuje jednej fazy, to są bezużyteczne, nie korzystamy z nich i mamy wtedy problem. Musimy jechać do sklepu, kupić gotowe pasze, przez co spada nasza opłacalność – zaznacza rolnik Paweł Różyło.
Problem mają też inni mieszkańcy:
- Nie możemy ogrzać całego domu, jak nie ma światła. Mamy centralne, siedzimy w zimnie. Mój mąż musi jechać kupić paliwo, agregat podłączyć, żebyśmy ogrzali dom – opowiada pani Dorota.
- My natomiast mamy fotowoltaikę i pompę ciepła, mamy wszystko na prąd. Jeżeli nie mamy prądu, chociaż jednej fazy, to tak naprawdę ze wszystkim stoimy - dodaje pani Milena.
ZOBACZ: Sam z dwojgiem dzieci. Na pomoc państwa nie może liczyć
Katarzyna Kokowska tłumaczy, że gdy ona nie ma prądu, to właściciele ziemi, na której ustawiono transformator, z energii korzystają.
- Są podłączeni do innej trafostacji i mają prąd. Może Energa też by ich podłączyła do tej trafostacji, to problem się skończy. Bardzo szybko i bardzo tanio, prawda? – ironizuje właścicielka ośrodka jeździeckiego.
Właściciele nieruchomości, na której stoi transformator, nie zgodzili się na wypowiedź przed kamerą. Mówią, że rozumieją problem sąsiadów. Swoje zachowanie tłumaczą jednak brakiem kontaktu telefonicznego ze strony zakładu energetycznego w celu uzgodnienia terminu naprawy awarii.
- Nie mamy możliwości przesuwania tej infrastruktury na żądanie. Mamy ponad 200 tysięcy kilometrów linii elektroenergetycznych, które biegną po różnych gruntach. Staramy się z tym państwem skontaktować, mamy do nich numer telefonu, wcześniej ich uprzedzić o konieczności dostępu do tej stacji transformatorowej. Chcielibyśmy uzyskać po prostu dostęp do tego terenu. Na zasadzie porozumienia – informuje Grzegorz Baran z Energa Operator.
- Myślę że Energa musi wziąć sprawy w swoje ręce: albo przenieść, albo w jakiś sposób dogadać się z tym państwem, czy obejść, czy przełączyć nas do innej trafostacji, no bo dłużej tak nie może być. Ja się czuję jak zakładnik - mówi Katarzyna Kokowska.