Są bez pensji i możliwości podjęcia pracy

Po miesiącu ciężkiej pracy dowiedzieli się, że wypłat nie będzie. Pracownicy stołówki w fabryce Toyoty w Wałbrzychu zostali przejęci przez inną firmę cateringową, a gdy przyszło do wypłat, nowa firma zaproponowała im jedynie umowy zlecenie. Ludzie są oburzeni i zrozpaczeni. Zostali bez pieniędzy i nie mogą podjąć innej pracy.

Od kilkunastu lat pracownicy fabryki Toyoty w Wałbrzychu korzystają z usług firmy cateringowej. Ta z kolei daje pracę kilkudziesięciu osobom pracującym w stołówce. 1 marca tego roku doszło do zmiany cateringu.

- Dostaliśmy informację, że zostaliśmy przejęci tak jakby z firmą i świadczymy te same usługi, w tych samych miejscach, na tych samych stanowiskach. I tak naprawdę z takim samym wynagrodzeniem, jakie mieliśmy do tej pory umowę. Dla nas jedyne co się zmieniło, to tylko logo firmy. My robiliśmy dalej to samo – opowiada Gabriela Sadowska, pracownica kantyny.

ZOBACZ: Emeryt chciał dorobić przy produkcji mebli. Został bez pieniędzy

Pracownicy mieli przejść do nowej firmy na podstawie przepisów Kodeksu Pracy zakładające, że regulacje chronią ich i gwarantują taką samą formę zatrudnienia oraz zarobki. I rzeczywiście, w marcu nasi rozmówcy podjęli pracę pod nowym szyldem.

- Problemy się pojawiły tak naprawdę w przeddzień wypłaty, kiedy oznajmiono nam, że do wchłonięcia przez firmę nie doszło. Zaczęto nam podsuwać umowy-zlecenia, tłumacząc, że chcą nam wypłacić wynagrodzenie za pracę. Nikt z nas nie podpisywał takich rzeczy, nie chciał nawet. Bo my cały czas byliśmy przekonani, że takie przekazanie nastąpiło – mówi Artur Nowacki.

- Skończyło się to tak, że nie zostaliśmy już dopuszczeni do pracy. Zostaliśmy zablokowani na bramie. Nie możemy wejść na zakład i zostaliśmy bez jakichkolwiek środków do życia. Za cały miesiąc przepracowany nie dostaliśmy ani złotówki – zaznacza Gabriela Sadowska.

- Cały marzec świadczyliśmy normalnie pracę i to nie po osiem godzin. Mamy wypracowane po 230 godzin, za które nie mamy wynagrodzenia – dodaje kolejna pracownica Agnieszka Szostak.

ZOBACZ: Wypadek kuriera. Został bez wsparcia firmy i ZUS

15 kwietnia pod bramą fabryki pojawili się pracownicy i lokalni dziennikarze. Pomoc pracownikom zadeklarowali przedstawiciele Toyoty. Szukają nowych miejsc pracy i udostępniają prawników, mimo że nasi rozmówcy nie mieli z nimi żadnej umowy.

- Ale byli z nami od 17 lat. Wiele osób rozpoczęło swoją pierwszą pracę tutaj u nas w fabryce i przez kilkanaście lat pracowali u nas, na co dzień byli z nami. Traktowaliśmy ich jak naszych przyjaciół, naszych kolegów. To nie jest pierwszy raz, gdy pomagamy w takich sytuacjach. Z firmą, która miała ich przejąć, nie współpracujemy już – tłumaczy Grzegorz Górski, rzecznik prasowy Toyoty w Wałbrzychu.

- To wygląda tak, że co rano piszemy SMS-a do naszego kierownika, że jesteśmy gotowi do podjęcia pracy i czekamy na jego odpowiedź, czy mamy się stawić czy nie. Niestety, pan Łukasz nie odpowiada, z tego co wiemy, to zablokował nasze numery jako spam i nawet ich nie dostaje. Aktualnie nasza sytuacja finansowa jest tragiczna – podkreśla Gabriela Sadowska.

Sytuacja jest o tyle trudna, że w świetle prawa pracownicy nie mogą podjąć innej, legalnej pracy, bo nie zostali zwolnieni. Nie mają świadectw pracy. Przedstawiciele firmy, która miała ich przejąć, nadal twierdzą, że do takiego przejęcia nie doszło. Skontaktowaliśmy się ze wspomnianym przez naszych rozmówców kierownikiem – panem Łukaszem.

- To trzeba dzwonić do centrali. To już są kwestie takie, które prawnicy rozstrzygają, dlaczego to się dzieje. Ja nie mam pojęcia o tym. Pewnie powiedzą, jak to jest – mówi kierownik.

ZOBACZ: Walczy z niezidentyfikowaną chorobą. „Nie mogę chodzić”

Zapytaliśmy centralę firmy, na jakiej podstawie nasi rozmówcy świadczyli pracę, skoro firma twierdzi, że ich nie przejęła. Do dziś nie otrzymaliśmy oficjalnej odpowiedzi. Przedstawiciele cateringu, który poprzednio świadczył usługi w fabryce, twierdzą, że przekazali ich zgodnie z prawem.

- Wydaje mi się, że ewidentnie zostaliśmy potraktowani jak taki gorący ziemniak, który był przerzucany z rąk do rąk i tak naprawdę nie ma osoby odpowiedzialnej. Wydaje mi się, że doszło tutaj do próby przestępstwa, liczymy na to, że sąd szybko zajmie się naszą sprawą i po prostu zdecyduje, kto zawinił. Zostaliśmy bez środków do życia, bez ubezpieczenia chorobowego – ocenia Katarzyna Gruszczyńska, pracownica kantyny.

- W tym miesiącu swój budżet dociągnąłem, ale nie wiem, czy w przyszłym zapłacę czynsz, nie wiem, czy będę miał za co nakarmić dzieci. Mam ich troje. Jesteśmy w krytycznej sytuacji – mówi Artur Nowacki.

 

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX