Złamał sądowy zakaz i pijany wjechał busem rodzinę. Nie trafił za kraty
Sprawca dramatycznego wypadku w Małdytach na Mazurach jest na wolności, mimo że pijany kierował busem. Tymoteusz M. miał dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów. Wsiadł jednak po alkoholu za kierownicę i potrącił spacerującą rodzinę. Te okoliczności nie okazały się dla sądu na tyle wstrząsające, by nakazał areszt.
W wypadku w Małdytach tylko cudem nikt nie zginął. Był 1 kwietnia.
- Było pięknie, słonecznie. Gdy byliśmy już przy sklepie, nastąpił ogromny huk. Sprawca wypadku jechał od strony Małdyt, odbił się od drzewa i wjechał w nas. Mąż zdążył się odwrócić, synek szedł z nim przede mną - krok, dwa. I w pewnym momencie bus zmiótł mi chłopaków z chodnika – wspomina Sandra Borowicka.
- Chciałem synka usunąć z toru jazdy tego pojazdu, ale nie zdążyłem nic zrobić. Zostałem uderzony w bark. Nie wiem, na ile metrów odleciałem, ale na pewno leciałem w powietrzu. Pierwsze co pomyślałem: gdzie jest syn? Widziałem tylko samochodzik - zabawkę przecięty na pół. Syn był przytomny. Położyłem go sobie na klatkę piersiową i czekaliśmy tak na pomoc. Jego krew spływała na moją koszulkę – relacjonuje Krzysztof Borowicki.
Czteroletni Dawid został zabrany do szpitala śmigłowcem. Na szczęście obrażenia nie zagrażały jego życiu. Sprawcą wypadku był Tymoteusz M. 27-latek nigdy nie powinien wsiąść za kierownicę.
- Ten mężczyzna posiada dożywotni zakaz kierowania pojazdami mechanicznymi, który obowiązywał w momencie zdarzenia. Taki zakaz stosowany jest wobec osób, które w przeszłości kierowały pojazdami w stanie nietrzeźwości – wyjaśnia Michał Przybyłek z policji w Ostródzie.
Tymoteusz M. w momencie wypadku miał prawie dwa promile alkoholu we krwi. Nigdy nie ukrywał swoich nałogów. O problemach rapuje w internecie.
ZOBACZ: Tajemnica śmierci dwóch mężczyzn. Byli związani z tą samą kobietą
Od wypadku minęły już dwa miesiące. Poszkodowani cały czas zmagają się z jego skutkami.
- Mam wybite i popękane siedem zębów, kręgosłup mi cały czas doskwiera: lędźwiowa i piersiowa część. Jestem jeszcze skierowany na rezonans magnetyczny. Czasami jak usiądę, to nie mogę wstać. Synek jest cały czas pod opieką psychologów. Jak tylko usłyszy samochód, ściska moją rękę, chowa się za plecy. Pyta, czy go nikt nie rozjedzie – mówi Krzysztof Borowicki.
- Nie przeprosił nas. Nie kontaktował się ani osobiście, ani telefonicznie, rodzina wręcz się zachowuje, jakbyśmy to my wjechali w nich tym busem – uważa Sandra Borowicka.
Sprawcy wypadku nie zastajemy w jego domu.
- To jest chory chłopak, walczy z uzależnieniem tyle lat – mówi jego matka.
Reporter: Chciałem zapytać, czy przeprosi ofiary, bo nie przeprosił.
Matka: On zrobi to w momencie, kiedy oni przestaną go nękać.
Reporter: A nękają go?
Matka: No niestety na Facebooku, na mediach społecznościowych. On próbuje z tego wyjść, on tego nie lekceważy.
Reporter: Nie lekceważy? Wziął nie swój samochód.
Matka: Wiemy. On to też wie. On zdaje sobie sprawę z tego, co zrobił.
Reporter: Ci ludzie mają poczucie niesprawiedliwości, że on nie siedzi w więzieniu, on tyle razy był zatrzymywany po alkoholu, minimum trzy.
Matka: Sprawa dopiero się odbędzie. Przecież sędzia powiedział, że nie ma podstaw do zatrzymania. To ja będę dyskutowała z prawem?
ZOBACZ: Bój o spółdzielnię w Siemianowicach Śląskich. Lokatorzy wyszli na ulice
Po wypadku prokuratora wnioskowała o tymczasowe aresztowanie kierowcy. Sąd odmówił.
- Sąd inaczej ocenił przesłanki, które we wniosku przekazał prokurator, uznając, że nie ma potrzeby stosowania tego najsurowszego środka zapobiegawczego – informuje Ewa Ziębka z Prokuratury Okręgowej w Elblągu.
Poszkodowana rodzina twierdzi, że kierujący szarpał się z policjantami, którzy pojawili się na miejscu wypadku i znieważył ich. O przebieg ich interwencji pytamy Michała Przybyłka z policji w Ostródzie.
- Nie można naruszać nietykalności cielesnej, a do tego właśnie doszło w tej sytuacji – tłumaczy.
Sprawca nie ma nawet dozoru policyjnego. Taka była decyzja sądu. A po wypadku nadal rapuje, że tylko „Bóg może go sądzić”.
- Z tego, co słyszałam, to on się nie boi kary, tak jakby on myślał, że nie dopadnie go konsekwencja –mówi Danuta Skrzypiec, matka pani Sandry
- Są świadkowie, którzy ponownie widzieli go za kierownicą, na portalu społecznościowym ogłaszał też, że chce kupić motor. Chciał coś kupić - twierdzi Sandra Borowicka.
ZOBACZ: Nałogowy zbieracz. Zamienił posesję w wysypisko
Dwa miesiące po wypadku nie zastosowano aresztu, choć Tymoteusz M. ma dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów. Nie ma nawet terminu rozprawy. Poszkodowani mówią, że w śledztwie nic się nie dzieje.
- Człowiek, który ma tyle przewinień, ma przeszłość swoją, dalej chodzi na wolności, nic w sprawie się nie dzieje. My jako osoby poszkodowane nie mamy wglądu do akt. Nikt z nami nie chce rozmawiać – podkreśla Sandra Borowicka.
- Ze względu na dobro postępowania nie chciałabym podawać szczegółów, ale muszę powiedzieć, że postępowanie jest prowadzone z należytą intensywnością. To, że może wizualnie tego nie widać, nie znaczy, że w sprawie się nic nie dzieje. Przesłuchiwani są kolejni świadkowie, gromadzona jest dokumentacja lekarska – zapewnia Ewa Ziębka z Prokuratury Okręgowej w Elblągu.
ZOBACZ: Z zewnątrz wygląda ładnie. W środku wychodzi grzyb i pleśń
Tymoteusz M. z nami się nie spotkał, mimo prośby o rozmowę. Po naszej wizycie nagrał kolejny filmik.
- On świadomie wsiadł w ten samochód. Wiedział, co robi. Przecież potrącił nas. To nie wiem… Musiałby nas zabić, żeby sąd przychylił się w stronę tego aresztu? Teraz chodzi na wolności, to wsiądzie kolejny raz. To nie jest dla niego problem – mówią Sandra i Krzysztof Borowiccy.