Południe w ruinie. Powodzianie walczą o powrót do normalności

Trwa wielkie sprzątanie po powodzi na południu kraju. Odwiedziliśmy miejsca najbardziej dotknięte przez żywioł, w których sytuacja jest nadal dramatyczna. Ludzie od kilku dni walczą z usuwaniem szlamu, brudu, osuszaniem domów. Wielu z nich woda zabrała wszystko.

- Bardzo prosimy o pomoc w Radachowie, tam są starsi ludzie. To wszystko jest zalane, wszystko pływa, nie ma dróg. Radochów jest poniżej Lądka-Zdroju. Jesteśmy odcięci! – apelowała Dorota Stoch, mieszkanka Radochowa, gdy pierwszy raz pojawiliśmy się na zalanych terenach.

Cztery dni po tym dramatycznym apelu udało nam się dotrzeć do Radochowa. Zniszczenia, których dokonała woda, są trudne do opisania.

- Już tak tydzień „łopatujemy”, więc jest coraz ciężej. Tak naprawdę już w piątek było wiadomo, że rzeka się nie utrzyma w korytach. W sobotę o godzinie szesnastej rzeka wylała całkowicie – mówi Piotr Sołtyka, mieszkaniec Radochowa.

- Woda była mniej więcej po mój mostek. Płynęła swobodnie, wszystkie te domy pozalewało, auta pozabierało. One wcześniej stały na łące – opowiada Lena Rycaj, mieszkanka Trzebieszowic.

ZOBACZ: Rozpacz działkowców z Warszawy. Inwestor buduje drogę do magazynów

Beata Sołtyka w Radochowie przeżyła kilka powodzi. - Przy każdej: 1997, 2000, 2010 była świadomość, że może się to źle skończyć. Ale nie ma porównania. Nie da się porównać tego, co było teraz do tamtych powodzi – mówi.

- Nikt się nie spodziewał, że aż taka fala będzie. I do końca o tym nie wiedzieliśmy. Nikt nam nawet nic nie powiedział. Tu woda była od lasu do lasu. Ile mogła się rozlać w tej dolinie, to się rozlała. Naprawdę wszystko tu pływało – dodaje Piotr Sołtyka.

Mieszkańcy doliny rzeki Białej Lądeckiej mogli wrócić do swoich domów we wtorek. W wielu przypadkach woda zabrała lub zniszczyła wszystko, co mieli. Tam, gdzie jest jeszcze co ratować, trwa walka o przetrwanie.

- Wróciliśmy tutaj we wtorek. Praktycznie wszystko zniszczone. Jeszcze w poniedziałek podszedłem zobaczyć, czy dom stoi, bo z tego, co widzieliśmy w Trzebieszowicach, woda się podniosła prawie dwa metry w ciągu piętnastu minut. Nie wiedzieliśmy, czy cokolwiek zostało – tłumaczy Piotr Sołtyka, mieszkaniec Radochowa.

- Tylko weszłam do wioski, to już... No nie da się opisać i opowiedzieć tego, co człowiek przeżywa w takim momencie. Traci wszystko. Całe życie pracował na to i nie ma nic. Koło domu pobojowisko. Nie ma nic. W domu na parterze wszystko poszło do wyrzucenia – dodaje Beata Sołtyka.

ZOBACZ: Horror powodzian. Zalewało domy pod sam sufit

Alina Rycaj z Trzebieszowic prowadzi sklep spożywczy. Mówi, że po powrocie przeżyła szok.

- W sobotę jeszcze wszystko dałam na regały wyżej, cały towar, bo myślałam, że wleci tej wody, nie wiem, po kolana, może trochę wyżej. A jak przyjechałam w poniedziałek, otworzyliśmy sklep, nie dało się go otworzyć, trzeba było wyważyć drzwi w sumie, wszystko pływało. Sklepu już nie uruchomię. Może jakaś inna działalność – przyznaje.

- Żyjemy spokojnie, dorabiamy się, robimy, każdy chce jak najlepiej koło domu, ładnie, żeby wszystko było. A przychodzi chwila i nie mamy znowu nic. Tak co jakiś czas jest, no to jak tak można żyć? Za każdym razem jak tylko troch popada, to już człowiek patrzy... W 1997 też tak było. Człowiek miał takie odruchy. Deszcz padał, a my się pakowaliśmy. Pierwsze to w torby coś tam napchać i do samochodu, żeby wsadzić w razie czego, żeby zdążyć jeszcze gdzieś uciec – tłumaczy Beata Sołtyka.

ZOBACZ: Niewidomy nie wahał się ani chwili. Heroiczna walka z powodzią

Pomoc materialna trafiła do poszkodowanych powodzią w ilościach tak dużych, że aż ciężko było ją dystrybuować. To, czego jednak w tej chwili potrzeba najbardziej to ręce do pracy.

- To już trwa tydzień. W sumie cały czas łopata. Trzeba było to jakoś odgruzować, podłogi pozrywać, wiadomo. Teraz będzie kucie ścian. Rano wstajemy i do pracy… Na początku to było do wieczora, teraz już troszkę odpuszczamy, bo sił brakuje. Cały tydzień robota i robota. Tyle dobrze, że właśnie znaleźli się dobrzy ludzie, którzy nam pomogli. Z całej Polski, mnóstwo wolontariuszy, od samego rana nawet po dziesięć osób przychodziło i pytało, czy w czymś pomóc – opowiada Piotr Sołtyka.

- No ciekawa sprawa, że ktoś ma taki odruch serca, że przyjeżdżają zewsząd. Przyjechali do nas np. z Oławy, z Milicza - dodaje Daniel Rycaj, mieszkaniec Trzebieszowic.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX