Droga zamienia się w rwący potok. Mieszkańcy odcięci od świata

Mieszkańcy ulicy Brzozowej we wsi Cisiec nieopodal Żywca mają problem z dojazdem do swoich domów. Stroma droga bardzo często zamienia się w grzęzawisko lub potok, do tego na trasie znajduje się wąski i niski tunel, w którym gromadzą się kamienie. Karetka i straż nie mają szans dojechać do potrzebujących.

- Moja mama była, mój tata chodził do wójta - wójt zawsze miał jedno stwierdzenie: Po co wyście się tu budowali? – opowiada Krzysztof Golec, mieszkaniec ulicy Brzozowej.

Mieszkańcy ulicy Brzozowej we wsi Cisiec nieopodal Żywca zmagają się ze sporym wyzwaniem. Droga do ich domów jest przejezdna tylko przy dobrej pogodzie. Jednak żeby w ogóle się do niej dostać, trzeba najpierw pokonać przepust pod wiaduktem.

- Nie da się czasami przejechać pod wiaduktem, zwłaszcza w okresie zimowym. Płynie tam woda. Jeśli są opady deszczu, to nanosi bardzo dużo skał – mówi Marta Golec.

- Woda jest czasami po kolana. Już kilka razy miałem taką przygodę z samochodem, że albo mi zgasło, albo coś tam w nim zalało. Wszystko się zbiera teraz pod przepustami. Za każdym razem, przykładowo jak przejeżdżam, a wiem, że jest jakaś większa ulewa, staram się zatrzymać samochodem i sprawdzam, czy tam nie ma jakiegoś konaru czy dużego kamienia, żeby nie uszkodzić auta – przyznaje Krzysztof Golec.

ZOBACZ: Niepełnosprawny w urzędzie. Dosłownie odbił się od drzwi

Kiedy mieszkańcom uda się już przedostać pod wiaduktem, to są zmuszeni zmierzyć się ze stromym podjazdem. Droga jest bardzo niebezpieczna, a jesienią i zimą - nieprzejezdna.

- Nie dam rady już wtedy jechać. W zeszłym roku musiałam wołać męża, bo mnie po prostu obróciło. A tam jest przepaść do tego potoku – alarmuje Marta Golec.

- W zimę przeważnie wygląda to tak samo: przyjeżdżam i zostawiam samochód na dole, jeżeli jest nieodśnieżone. Przychodzę do domu, przebieram się, biorę łopatę do odśnieżenia i odśnieżam drogę, żeby np. mamę do lekarza zawieźć, bo muszę po prostu samochodem po nią wyjechać. To nie jest tak, że mama zejdzie – mówi Krzysztof Golec.

Żona pana Krzysztofa i jego mama mają orzeczoną niepełnosprawność i problemy z poruszaniem się. Nie są w stanie poruszać się po drodze inaczej niż samochodem. Dojazd pogotowia lub straży pożarnej jest niemożliwy.

- Mam chorobę zawodową. Problem z ręką, odcinkiem szyjnym, piersiowym i odcinkiem lędźwiowym, z kręgosłupem. Miałam kiedyś wypadek w pracy – tłumaczy Marta Golec.

- Ja ojca musiałem na kolanach zwozić, ciągnikiem. Dostał zawał po 22:00. Nie chcieli noszami brać, bo to jest 500 metrów, więc musiałem zwozić. No i z tego umarł. Przejechać się nie dało, bo to była noc. Chorego człowieka z zawałem na kolanach wozić? Do rana umarł – dodaje inny mieszkaniec, Piotr Bednarz.

ZOBACZ: Kuriozum na kolei. Zamykany przejazd przez… nieczynne tory

Trudna sytuacja trwa od pokoleń. Niestety żaden z dotychczasowych wójtów nie był w stanie rozwiązać problemu.

- Kiedyś było ciut gorzej, bo nie było w ogóle tych płyt. Jak woda garnęła, to całą szerokością drogi. Wymywało dziury na pół metra, na metr. Ludzie później w czynie społecznym je zasypywali, bo tu dużo osób miało swoją rolę, jeździli tu do pól. Wiadomo, każdy chciał dojechać w jakiś sposób. Jeżeli chodzi o dalsze odcinki drogi, które są na dole i tu w górze, to myśmy własnoręcznie ze swoim tatą układali, żeby jakoś ta droga wyglądała. Żebyśmy mogli w jakiś sposób dojechać do tego domu – tłumaczy Krzysztof Golec.

- Ci państwo układali te płyty. Na drodze publicznej mieszkaniec, który żył tutaj, płyty układał. To jest niepoważna sprawa, to jest droga publiczna. I dodatkowo płynie tutaj ciek wodny. I nikt nie chce się przyznać do tego, kto ma podjąć pracę, żeby w tym miejscu ta droga publiczna była, były odpowiednie parametry. Karetka, straż pożarna nie ma najmniejszych szans przejechać – wskazuje Marian Pietrasina, radny gminy Węgierska Górka.

- Problem jest od wielu lat. Natomiast ci mieszkańcy kiedyś się tam wybudowali. Tory kolejowe wybudowano w 1860 roku. Wtedy już wybudowano ten wiadukt. Czyli ludzie, którzy się tam zaczęli budować, to już wtedy wiedzieli, że trzeba będzie przepustem przejeżdżać. I tym przepustem po prostu całe życie przejeżdżali. Bo to nie są wiadukty. Ani jeden, ani drugi to nie są wiadukty. To są przepusty. Traktor, wóz drabiniasty przejeżdżał. Teraz jak się zaostrzyła sytuacja, to jest problem dosyć duży, bo ja nie skieruję tam koparek, nie skieruję tam różnego rodzaju sił, no bo podkopię wiadukt, przepust kolejowy, czy przepust drogowy. Jeżeli się zdarzy katastrofa, to kto poniesie odpowiedzialność? – pyta Piotr Tyrlik, wójt gminy Węgierska Górka.

ZOBACZ: Wskazał złodziei auta za pół miliona. Śledczy mają inne priorytety

Wójt twierdzi, że ma pomysł na rozwiązanie problemu. Kłopot w tym, że zdaniem mieszkańców jego realizacja może potrwać nawet kilkanaście lat. 

- Oni chcą puścić to górą. Ale jak, kiedy? „No, jak będą pieniądze”. Tak mi odpowiedział zastępca wójta z gminy. Ile my możemy czekać? Jak dożyję takiego wieku jak teściowa moja? – mówi Marta Golec.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX