Dramat małej Zuzi. Nikt nie zauważył, że urodziła się z połową serca
Zuza urodziła się z połową serca, czego nikt w szpitalu w Barlinku nie zauważył. Mimo że rodziców od początku niepokoił stan córki, została wypisana do domu. To tam rozpoczęła się dramatyczna walka z czasem o życie dziecka. Na szczęście udało się ją wygrać, ale w wyniku niedotlenienia mózgu, rozwój Zuzi jest opóźniony. Rodzice nie rozumieją, jak można było nie zauważyć tak poważnej wady.
Zuzanna była wymarzonym i długo oczekiwanym dzieckiem. Państwo Szumierzowie mieszkają w Barlinku w województwie zachodniopomorskim. Pięć lat temu w miejscowym szpitalu urodziła się ich córka. Nic nie zapowiadało dramatu, z którym przyszło się zmierzyć rodzicom dziewczynki.
- Miałem w końcu upragnioną córeczkę. Była piękna, śliczna. Wiadomo, co się potem stało. Wszystko prysło – mówi Mateusz Szumierz, tata Zuzanny.
- Już jak się Zuzia urodziła, to oni powinni to zauważyć. Bo mam film, że miała zasinione usta. Zgłaszałam problem taki w szpitalu, że Zuzanna ma zimne nóżki, mimo że ma ubrane skarpetki, rajtuzki, śpioszki. Jest przykryta wszystkim, czym się dało, a ona cały czas jest zimna. Nie chciała jeść, cały czas spała. Mówili: „Boże, jakie cudowne dziecko, cały czas śpi, nie płacze”. A ona już wtedy, po prostu, zaczynała słabnąć. Zaczynała toczyć walkę o swoje życie - opowiada Judyta Szumierz, mama Zuzy.
- Powinna się zapalić czerwona lampka, że coś jest nie tak. Czyli zwrócić uwagę, jak wygląda dziecko, jak się zachowuje. Czy nie jest apatyczne, czy właśnie nie ma sinicy. Zbadać tętno na dużych naczyniach. To jest wyczuwalne – uważa dr Michał Buczyński, kardiochirurg dziecięcy.
ZOBACZ: Został „właścicielem” 18 aut. Spływają polisy do opłacenia
- W domu nie płakała, cały czas spała, nie reagowała na dźwięki. I tej ostatniej nocy, którą spędziła w domu, to ona już tylko jęczała – wspomina Judyta Szumierz.
- Przyjechała pani położna. Tylko zobaczyła Zuzię i mówi: dzwońcie po karetkę - relacjonuje Mateusz Szumierz.
- Ona dosłownie umierała nam na rękach. Zabrali ją tutaj do Barlinka do szpitala, gdzie nie chcieli nam udzielić pomocy, dlatego że u nas w szpitalu nie ma oddziału dla dzieci. Oni cały czas się upierali, że oni nie mogą zostawić Zuzi w szpitalu, że musi jechać do innego szpitala. Ale chłopaki z karetki stwierdzili, że oni nie odjadą nigdzie, dopóki nie zostanie udzielona jakakolwiek pomoc Zuzannie, bo oni też nie mieli w karetce takiego małego wenflonu. Nic nie było wiadomo. Po prostu Zuzia miała niski cukier, była wychłodzona, ciężko jej się oddychało. Gdyby nie ratownik, Zuzi by nie było – dodaje Judyta Szumierz.
ZOBACZ: Po powodzi państwo o nich zapomniało. „Jesteśmy odcięci”
W barlineckim szpitalu podano dziecku tlen i glukozę. Karetką pogotowia Zuzia została natychmiast przewieziona do szpitala w Gorzowie Wielkopolskim. To dystans ponad 30 km.
- I tam było już tak dużo tego wszystkiego, tych ludzi przygotowanych, cały zespół, bo chłopaki z karetki obdzwonili lekarzy tam i oni już byli przygotowani, że jedzie taki mały pacjent. I oni już wiedzieli, że coś będzie grubego. Miała już niedotleniony mózg, niewydolność nerek już się zrobiła. Ogólnie cały organizm już został zainfekowany przez to, że tętnica główna się zamykała – opisuje Mateusz Szumierz.
- Podeszła pani ordynator, pani doktor Gendera, cudowny człowiek. I ona tylko spojrzała na Zuzannę, przytuliła mnie i powiedziała, że ona nie obiecuje mi, że uda jej się uratować Zuzę, bo stan jest bardzo ciężki. Ona miała kwasicę organizmu. Wszystko stawało się niewydolne, wszystko już umierało. Cały czas szukali przyczyny. W końcu przyszła pani doktor i zrobiła usg serca. Okazało się, że Zuzia nie ma połowy serduszka, lewej strony serduszka. Wtedy Zuzi został podany lek, który w ostatniej chwili ją uratował – tłumaczy Judyta Szumierz.
U Zuzanny konieczna była bardzo szybka operacja serca. W gorzowskim szpitalu takich zabiegów się nie wykonuje. Specjalistycznym transportem lotniczym dziewczynka została przewieziona do Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Życie dziecka uratował dr Buczyński.
- Jest to jedna z trudniejszych operacji w kardiochirurgii dziecięcej, więc jeżeli jest taki przypadek, w cudzysłowie beznadziejny, to staramy się te dzieci przyjmować. To jest bardzo okrutna choroba i na nią nie mamy lekarstwa. Nie jesteśmy w stanie odtworzyć połowy brakującego serca. Więc jedyną ścieżką jest przeszczep serca - mówi dr Michał Buczyński, kardiochirurg dziecięcy.
ZOBACZ: Niepełnosprawny syn wpada w szał i grozi. Matka woła o pomoc
Walka o życie dziecka została wygrana. Rodzice Zuzanny toczą teraz inną bitwę: tym razem sądową w barlineckim sądzie rejonowym. Niestety sąd sprawę umorzył.
- Z uwagi na fakt, że w takich małych miejscowościach to się praktycznie wszyscy znają, próbowaliśmy przenieść to postępowanie do Szczecina. Dwukrotnie nam odmówiono przenosin, więc efektu rozstrzygnięcia można się było od samego początku takiego spodziewać. Nie przesłuchano kluczowego świadka w tej sprawie: pani doktor, która była obecna przy narodzinach dziecka i była odpowiedzialna za całą diagnostykę – komentuje Jarosław Witkowski, pełnomocnik rodziców Zuzanny.
- Niestety przed świętami pani doktor zmarła – dodaje Judyta Szumierz.
- Zuzanna w wieku pięciu lat nie mówi. Mówi po swojemu. Spowodowane to jest niedotlenieniem mózgu, które miało u niej miejsce. Sam fakt, że umorzono, jakby zakończono postępowanie karne i nie postawiono nikomu zarzutów, nie zamyka nam drogi do dalszych działań. Dowody są na tyle mocne w tej sprawie, żeby wszcząć postępowanie cywilne. To już będzie inny sąd, bo to jest właściwość sądu okręgowego, którego nie ma w tej miejscowości. To jest właśnie Szczecin, więc tam już nie będzie takich powiązań – ocenia Mateusz Szumierz.