Bez zaległych pensji i odpraw. Walczą o 1,6 mln zł

Ponad 80 pracowników rybnickiej firmy zajmującej się naprawą i budową dróg nie może odzyskać zaległych pensji i odpraw. W marcu mija rok od śmierci właściciela spółki, znanego, śląskiego sponsora żużlu. Dług wobec pracowników to co najmniej 1,6 mln zł. Wdowa po przedsiębiorcy nie współpracuje z nadzorcą sądowym ani poszkodowanymi pracownikami. Wkrótce mija ważny termin, pozwalający im odzyskać choć część wypłat.

- Z nikim nie ma kontaktu, tak jak się firma skończyła, tak my zostaliśmy po prostu na lodzie. Prawie osiem lat tam pracowałem. Z wdową nie ma w ogóle rozmowy – mówi były pracownik.

- Ja byłem parę razy w miejscu zamieszkania pani Dominiki, widziałem że tam stoi samochód, że się świecą światła w oknach. Dzwonię, pukam nikt mi nie otwiera, to jest do tego stopnia absurdalne – stwierdził Jacek Pietrzela, doradca restrukturyzacyjny, tymczasowy nadzorca sądowy.

- 15 marca 2024 roku szef firmy miał wypadek śmiertelny. Prokuratura umorzyło śledztwa stwierdzając, że popełnił samobójstwo – opowiadał jeden z byłych pracowników firmy.

- Jak szef zginął w piątek, tak w poniedziałek powiedzieli, żeby nie przychodzić do pracy, nie było żadnego spotkania, nie było żadnego zebrania. I tak został już do końca – dodał kolejny.

ZOBACZ: Na Zanzibarze zaraził się malarią. Zmarł w polskim szpitalu

 Mijały miesiące, a wdowa i jednocześnie współwłaścicielka spółek nie tylko, że nie wypłacała pieniędzy, ale unikała wszelkich kontaktów i wyjaśnień. Byli pracownicy zorientowali się, że majątek firmy jest wyprzedawany. Zgłosili upadłość do sądu.

- Samochody firmy były sprzedawane, są na aukcjach internetowych – tłumaczył jeden z byłych pracowników.

- Dwa samochody ciężarowe są w komisie w Kielcach, na aukcji internetowej jest ogłoszenie.

- Nie tylko samochody, były kruszarki, były przesiewacze. A to są potężne pieniądze – dodał kolejny, zauważając, że sprzedać trzech takich maszyn pozwoliłaby pokryć zobowiązania wobec pracowników.

- To są trzy podmioty, natomiast one ze sobą współpracowały, w naszej ocenie każdy z tych państwa, miało swoją działalność. Dodatkową mieli spółkę, no jakby w ramach rozliczeń finansowych. W związku z tym wymyśliliśmy i złożyliśmy wnioski o ogłoszenie upadłości każdego z tych podmiotów razem z wnioskami o zabezpieczenie poprzez ustanowienie tymczasowego nadzorcy sądowego – poinformowała Paulina Obrok-Pawlarczyk, adwokat, pełnomocnik pracowników.

Rybnik: Walczą o zaległe pensje i odprawy. To w sumie 1,6 mln zł

W maju sąd ustanowił tymczasowego nadzorcę sądowego, została nim kancelaria prawna specjalizująca się w upadłościach i restrukturyzacji. Miała ocenić czy spółki mogą być postawione w stan upadłości. Niestety nie udało im się oszacować majątku spółek.

- Póki co mamy szczątkowe informacje, wynika to głównie z tego powodu, że nie mamy kontaktu z panią Dominiką i to jest największy problem, który wstrzymuje mnie przed złożeniem sprawozdania z moich czynności do sądu – mówi Jacek Pietrzela, doradca restrukturyzacyjny.

Reporterka: Czyli właścicielka, czy współwłaścicielka, wdowa po panu Damianie, unika kontaktu z panem?

Doradca: Unika kontaktu ze mną, unika również kontaktu z sądem upadłościowym, próbujemy wszelkich możliwości kontaktu przez telefony, przez wizyty bezpośrednio w miejscu zamieszkania, przez kontakt na mediach społecznościowych. Niestety pani Dominika również nie odbiera korespondencji. Również komornik próbuje nawiązać kontakt z panią Dominiką.

ZOBACZ: Kolosalne rachunki za ciepło. Bez szans na spłatę długów

- Trzeba przyznać, że szef był głową tej firmy, no bo jednak on to wszystko ciągną tutaj, każdego kto był przyjęty, to on go przyjmował, z każdym rozmawiał. Spadło to na nią, duża odpowiedzialność i duży ciężar, jednak była szefową. Jedna z firm była jej konkretnie firmą, też powinna wiedzieć, jak to działa wszystko – stwierdziła była pracownica.

- Nie mogę na chwilę obecną, pełniąc funkcję tymczasowego nadzorcy sądowego, przejąć tej dokumentacji w sposób przymusowy. Gdybym pełnił funkcję zarządcy, a rozważam złożenie takiego wniosku do sądu, to wówczas mógłbym tą dokumentację przejąć przymusowo, chociaż oczywiście wcześniej musiałbym ustalić, gdzie ta dokumentacja się znajduje – przyznał Jacek Pietrzela, doradca restrukturyzacyjny.

Pracownicy mogą otrzymać należności z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych  tylko wtedy, gdy upadłość zostanie ogłoszona w ciągu roku. Jednak była szefowa nie chciała współpracować z nadzorcą sądowym. Byli pracownicy powiadomili prokuraturę.

- Zawiadomienie wpłynęło pierwotnie do Prokuratury Rejonowej w Rybniku o rzekome uszczuplanie lub udaremnianie zaspokojenia ich wierzytelności wynikającej ze świadczonej pracy. W maju wszczęto śledztwo, które przyjęta Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. Uznaliśmy, że sprawa dotyczy poważnego przestępstwa gospodarczego. Organy ścigania mają kontakt w wdową, mogę powiedzieć, że w sprawie była między innymi konieczność zabezpieczenia dokumentacji bankowej. Jest ścieżka dłuższa, która przebiega przez sąd okręgowy i jest ścieżka krótsza, gdzie właściciel danego rachunku współpracuje, daje zgodę na ściągnięcie tej dokumentacji bankowej i tak było w tej sytuacji – poinformował Kamil Rogoziński z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.

ZOBACZ: Bez zezwolenia wyburzył dom. Sąsiedzi liczą straty

Na kilka sposobów próbowaliśmy porozmawiać z panią Dominiką. Bezskutecznie. Wprawdzie przysłała wiadomość, że odezwie się do nas jej prawnik, ale ten się nie skontaktował. W drodze powrotnej dowiedzieliśmy się, że właścicielka wreszcie podjęła współpracę z zarządcą sądowym. Chcieliśmy na gorąco potwierdzić te informacje.

 - De facto chwilę po naszym spotkaniu udało się nawiązać kontakt z panią Dominiką. Udzieliła bardzo wielu wyczerpujących informacji dotyczących sytuacji ekonomicznej, prawnej jej firmy, jaki i również firm, które reprezentuje. Wskazała również dokumentację księgową, w tej chwili jesteśmy na etapie weryfikowania tych informacji. Wydaje mi się, że... oczywiście nie wyrokując orzeczenia sądu, bo to zrobi sąd, natomiast uważam że są szansę na ogłoszenie upadłości – powiedział Jacek Pietrzela, doradca restrukturyzacyjny.

- Zabrakło zwykłego ludzkiego odruchu. Tak jak szef praktycznie codziennie dawał zwykłe odruchy, to ze strony szefowej nie ma nic – uważa jeden z byłych pracowników.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX