Dramat pogorzelców. Pożar w Ząbkach zabrał im wszystko

Pożar bloków przy ul. Powstańców w Ząbkach oglądała cała Polska. Na oczach widzów płonął dobytek życia mieszkańców, zwłaszcza tych najwyższych kondygnacji. Drewniane poddasze zajęło się natychmiast. Niektóre mieszkania wypaliło doszczętnie, pozostały zgliszcza i popiół. Pogorzelcy mówią ekipie Interwencji, jak próbują ułożyć życie na nowo, jakie mają problemy i z czym przyszło im się zmierzyć.
- Ten nieszczęsny 3 lipca, 19:27 to będę pamiętał do końca swoich dni, dosłownie. Ja po prostu patrzyłam jak cały dorobek życia, mój i mojej małżonki, idzie z dymem. Zrobiło mi się trochę słabo, trafiłem do karetki pogotowia – wspomina Tadeusz Majstrewicz.
ZOBACZ: Skupowali byki za miliony. Nie przelali pieniędzy
Mężczyzna wraz z żoną Dorotą mieszkali na trzecim piętrze spalonego bloku przy ul. Powstańców w Ząbkach. Mieli użytkowe poddasze. Pogorzelcy starają się ułożyć swoje życie od nowa. Od kilku dni mieszkają w wynajętym mieszkaniu.
- Wynajmujemy mieszkanie przede wszystkim dzięki dobrym ludziom. Nie znaliśmy ich wcześniej. Synowa znalazła ogłoszenie, miało być bez zwierząt, ale zgodzili się na nie. W hotelu nie dałabym rady. Staramy się właśnie zrobić tu taką namiastkę tego domu, nawet rzeczy, które poprzewoziłam stamtąd, to ja się z tego cieszę, z tych filiżanek. To nie tylko ja straciłam, stracili wszyscy ludzie. Najbardziej stratni są lokatorzy dwóch ostatnich kondygnacji – mówi Dorota Majstrewicz.
ZOBACZ: Z porodówki do hospicjum. Dramat w szpitalu w Mrągowie
Pani Katarzyna Kociuba jest nauczycielką w miejscowej szkole, jest także terapeutką. Mimo, że mieszkała na drugim piętrze, ogień dostał się również do jej mieszkania, które jest częściowo spalone.
- Myślę, że najgorsza tragedia dzieje się wtedy, kiedy ktoś jest sam. Są osoby, które straciły wszystko, które nie mogły tam wejść i zobaczyć. To są te ostatnie piętra, dla nich ta sytuacja jest najtrudniejsza, bo jest niepewna i nie może się zamknąć. Niektórzy muszą zobaczyć, że to się spaliło, żeby wiedzieć w jakiej są sytuacji – tłumaczy Katarzyna Kociuba.
- Dwa dni pod tragedii wyprosiłam u strażaków, żeby tam weszli, bo poszukuję swojego kotka. Cały czas mam nadzieję, że uciekł. Prosiłam ich o nagranie jakiegokolwiek filmiku albo zdjęcia. Tam w ogóle jakby był pustostan, wypalony pustostan. Natomiast, na pewno mi to pomogło, bo ta niepewność jest straszna. Wiedziałam przynajmniej na czym stoję, przestałam się łudzić po prostu. Osoby, które jeszcze mają swój dobytek, te z tych niższych pionów, nie są obecnie w stanie tam wejść ponieważ jest zakaz, i po prostu cierpią z tego powodu, bo nie wiedzą, kiedy mogą to w ogóle odzyskać, czy odzyskają – opowiada Małgorzata Krawiecka, jedna z poszkodowanych.
ZOBACZ: Gigantyczne stawki polis. Po powodzi nie stać ich na ubezpieczenie
Budynek tworzył kształt litery U. Ogień błyskawicznie rozprzestrzeniał się po dachu i drewnianym poddaszu. Tydzień po tragedii odbyła się komisja nadzoru technicznego. Z użytkowania wyłączono cały budynek czyli 211 lokali, ponad 500 osób musi znaleźć nowe lokum.
- Myślę, że jeszcze przez dłuższy czas lokatorzy nie będą mogli wejść do środka – przyznaje Leszek Tischner, inżynier budownictwa wynajęty przez administracje bloku, który spotkał się z mieszkańcami.
Reporterka: Szanowny panie tam są lodówki pełne, przecież to za chwile zacznie wypełzać, wychodzić.
Inżynier: Zdaję sobie z tego sprawę, ale chyba życie ludzkie, ludzi, którzy by tam wchodzili jest ważniejsze.
Lokator: Chcielibyśmy wejść meble wziąć, bo to są pieniądze, to są koszty dla nas, nie mam za co kupić.
Inżynier: Ja to wszystko rozumiem, ale nie jesteśmy w stanie zaryzykować zdrowia i życia innych osób, tylko po to, żeby akurat to zrobić.
- Jeżeli w miarę szybko udałoby się odbudować dach, to wtedy mieszkańcy tych niższych kondygnacji mogliby remontować. Problem był tylko innego rodzaju, nie można dać możliwości użytkowania, jeżeli nie ma mediów, nie będzie wody, nie będzie gazu, nie będzie elektryki. Już w tej chwili zabezpieczamy w gminie środki na to, żeby przekazać do OPS-u, dla każdej poszkodowanej rodziny dwa tysiące zł, do czynszu w sierpniu i dwa tysiące we wrześniu – informuje Małgorzata Zyśk, burmistrz miasta Ząbki.
ZOBACZ: Oddali kukurydzę do gorzelni. Stracili gigantyczne pieniądze
Raportu z komisji nie ma. A to właśnie od niego wiele zależy. Bez ustalenia przyczyny pożaru oraz oceny szkód, jakie poniosła zarówno wspólnota, jak i mieszkańcy, trudno mówić o wysokości odszkodowań.
- Obiecał nam pan inżynier, że ta ekspertyza będzie w przeciągu trzech, czterech tygodni, więc to bardzo dobra wiadomość, bo mówiliśmy, że może być to ponad miesiąc, nawet do trzech - podkreśla Małgorzata Zyśk, burmistrz miasta Ząbki.
- Rzeczoznawcy z ubezpieczalni nie mogą wejść do środka. Ciężko jest uzupełnić dokumentację – wskazuje poszkodowana w pożarze Katarzyna Kociuba. A czas jest ważny, bo wielkość szkody powinno się przedstawić w ciągu 30 dni.
- Ludzie zgłaszali problem, że formularze elektroniczne nie przepuszczają ich dalej, bo żądają załączenia odpowiednich dokumentów. Tych dokumentów jeszcze formalnie nie ma, one nie powstały. Każda z tych osób, jeśli nie może zgłosić szkody elektronicznie, wysłała po prostu list polecony do ubezpieczyciela, w którym zgłosi szkodę, wskaże czego szkoda dotyczy – informuje adwokat, Paweł Kuźniecow.
- Ja miała ubezpieczenie, ale multum ludzi na tym osiedlu nie miało w ogóle żadnego i to jest tragedia, po prostu to jest duża tragedia – zaznacza poszkodowana Małgorzata Krawiecka.
- Była deklaracja ze strony rządowej w tej sprawie. Każdy po kolei oszacuje straty, potem kolejna kwestia, czy jest ubezpieczenie, czy nie i w jakiej części ubezpieczenie pokryje taką stratę. Dopiero wówczas ludzie będą się ubiegać o pieniądze od strony rządowej i okaże się, jaka to będzie kwota i to też w zależności, czy były jakieś środki z ubezpieczenia, czy ich nie było. Jak do remontu, to do stu tysięcy, jak do odbudowy to do dwustu tysięcy – wyjaśnia Małgorzata Zyśk, burmistrz miasta Ząbki.
ZOBACZ: Nowy tunel pod Łodzią. Tym razem kamienice mają zabezpieczyć właściciele
Blok jest wyłączony z użytkowania. Prokuratura ustala przyczynę pożaru. Administracja sprząta i zabezpiecza teren wokół budynku, bo policja do końca ubiegłego tygodnia pilnowała dobytku mieszkańców.
- Jeszcze jest zdecydowanie zbyt wcześnie, aby ocenić przyczynę tego pożaru. Pamiętajmy, że prace, czynności oględzinowe, procesowe zakończyli prokuratorzy, zespoły oględzinowe, zakończyli biegi z zakresu pożarnictwa, a to oni będą się wypowiadać ostatecznie na temat przyczyn tego pożaru. Myślę, że potrwa to jeszcze kilka miesięcy. Nie ma żadnych powodów, na tym etapie śledztwa, aby podejrzewać, że doszło do podpalenia – informuje Robert Szumiata z Komendy Stołecznej Policji.