Miał woreczek po narkotykach. Dziś oskarża policjantów

To jedna z najbardziej niesamowitych spraw korupcyjnych w Polsce. Z jednej strony człowiek twierdzący, że nie miał narkotyków - to były asystent ministra w rządzie Zjednoczonej Prawicy. Z drugiej strony dwoje wyróżniających się w pracy policjantów. Bartosz K. utrzymuje, że wręczył im łapówkę, choć nie groziły mu żadne konsekwencje prawne, bo narkotyków przy nim nie znaleziono. Mimo to funkcjonariuszy zatrzymało BSW.
- Od dziesięciu lat pełnię służbę w załodze wywiadowczo-patrolowej, to znaczy w ubraniu cywilnym. Zatrzymuję sprawców na gorącym uczynku – opowiada pani Patrycja. Policjantka z warszawskiego Śródmieścia nie chce pokazywać twarzy. - Po prostu nie chciałabym zostać przez kogoś rozpoznana, jeżeli miałabym kiedykolwiek wrócić do służby, a bardzo bym chciała – tłumaczy.
- Z jednej strony mamy słowo osoby, która jawnie przyznała się do tego, że zażywa środki od czasu do czasu, bo lubi. Całą noc spędziła na imprezie. Przeciwko słowu dwójki funkcjonariuszy. I to wyróżnianych funkcjonariuszy – dodaje pan Oliwier, drugi z oskrażanych o łapówkarstwo policjantów.
ZOBACZ: Wydała pieniądze na leczenie synka. Nikt nie chce wynająć im mieszkania
To również pokaz niezrozumiałej nieudolności policjantów Biura Spraw Wewnętrznych, którzy z jakichś względów - choć mogli - nie chcieli przyłapać policjantów na gorącym uczynku.
- Sprawa jest taka, że nikt nie trafia po siedmiu godzinach od zajścia do BSW, bo nawet nie wie, jak tam trafić – wskazuje Jan Fabiańczyk, były oficer policji.
Warszawa. Policjanci oskarżani o łapówkarstwo. Odsłaniają kulisy
Jedyne zdjęcia Bartosza K., które zachowały się na rządowych stronach, pochodzą z uroczystości wręczania promes dla kół gospodyń wiejskich. Bartosz K. jest podpisany jako przedstawiciel ówczesnego wiceministra rolnictwa Rafała Romanowskiego.
Ten sam Bartosz K. jest widoczny na zdjęciach z miejskiego monitoringu, gdy opuszcza klub słynący w Warszawie - łagodnie rzecz ujmując - ze swobodnego podejścia do ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Mężczyzna opuszcza ten klub grubo po godzinie 9 rano. Jest listopad 2024 roku. Do mężczyzny podchodzą nieumundurowani policjanci.
- Wiemy skąd pan wyszedł, widzieliśmy. Czy posiada pan przy sobie jakieś środki? Jak posiada, to w dniu dzisiejszym jest pan zatrzymany. Standardowa procedura – opisuje początek swojej interwencji pan Oliwier.
- Ujawniliśmy w jednej z kieszeni spodni woreczek foliowy po białej substancji, po białym proszku. Rozpisane zostało, że posiadał przy sobie folijkę ze śladowymi ilościami środków zabronionych, taką niewystarczającą na wykonanie testera narkotykowego. Była jakby oprószona tą substancją. Podczas rozpytania mężczyzna sam przyznał nam, że jest to kokaina, którą zażył z grupką dwóch swoich znajomych w klubie – mówi pani Patrycja.
ZOBACZ: Ufała tylko jednej pracownicy banku. W końcu rodzina zajrzała na konto
Jak dodaje jej partner, skoro nie było przy Bartoszu K. środków zabronionych, bo folia to za mało, „no to nie mieliśmy podstaw, żeby tego mężczyznę zatrzymywać.”
Bartosz K., kiedy mógł już odejść wolno, poprosił jednak policjantów o podwiezienie do najbliższej stacji metra ze względu na dezorientację i stan, w którym się znajdował.
- A jego stan po prostu wskazywał, że jest pod dużym spożyciu środków zabronionych, tak jak sam stwierdził, kokainy. Zatrzymałam 120 osób w roku poprzedzającym to zdarzenie za posiadanie środków zabronionych. Ja wiem, jak taki mężczyzna wygląda, jak się zachowuje – zaznacza pani Patrycja.
Wizyta BSW i zarzuty korupcji
Policjanci chcieli wykorzystać krótką jazdę samochodem do tego, żeby ustalić, gdzie lub od kogo mężczyzna kupił kokainę. Bartosz K. miał być jednak w takim stanie, że funkcjonariusze zapytali, czy nie spotka się z nimi za kilka godzin.
- Był w takim stanie, że też trochę się mieszał, skąd pozyskał te środki. Tak że jakby logicznym, rozsądnym było to, że skoro wykazuje chęć rozmowy, to przeprowadźmy ją później – podkreślają.
Mężczyzna nie przyszedł jednak na umówione spotkanie, za to 36 godzin później, kiedy dwoje wywiadowców zaczynało kolejną służbę, na odprawę weszli policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych i zatrzymali ich pod zarzutem korupcji.
Okazało się, że Bartosz K. kilka godzin po rozstaniu z policjantami pojechał wprost do BSW i oświadczył, że funkcjonariusze w zamian za odstąpienie od czynności chcieli od niego 3 000 złotych i dał im już 600 zł, a resztę miał dopłacić na umówionym spotkaniu.
- Wszystko, co złożyłem, złożyłem to w prokuraturze, podpisałem to i tak było – mówi Bartosz K.
Reporter: Że dał pan łapówkę policjantom, który nic panu nie mogli zrobić, bo pan nie miał narkotyków?
Bartosz K.: Nie, nie, to pan troszeczkę przeinacza...
Reporter: Niech pan to opowie, jak to było?
Bartosz K.: Nie chcę mówić, nie mogę mówić tego...
ZOBACZ: Woda po kolana. Po przebudowie drogi są notorycznie zalewani
- Za co miał im wręczać łapówkę? Jak oni nic przy nim nie ujawnili? Pustą torebkę? – komentuje Tomasz Kiciński, emerytowany oficer policji, również z warszawskiego Śródmieścia.
- Nie mamy do czynienia z kimś, kto ma niski iloraz inteligencji, tylko z osobą wykształconą, z osobą znającą przepisy panujące w naszym kraju – zaznacza Marcin Taraszewski, także były oficer policji.
Bartosz K. w BSW zjawił się o 15:00, czyli godzinie o której - jak twierdził - był również umówiony z policjantami na wręczenie im pozostałej części łapówki. Chwilę po 15:00 policjanci starali się do niego dodzwonić, ale mając potencjalnych łapówkarzy na tacy, BSW nie zrobiło nic.
- To jest piękna sytuacja. Faktycznie, podejrzani policjanci dzwonią do człowieka, jeśli chcą pieniędzy, on bierze ich na głośnik i funkcjonariusze BSW słyszą to, tak? „Proszę przyjechać, ma pan pieniądze? Tak, mam pieniądze. Gdzie mam to przywieźć? Gdzie się umawiamy? W tym i w tym miejscu czekamy na pana”. Później on jedzie z obstawą, nagrywają, policjanci przyjmują korzyść majątkową, po sprawie – Jan Fabiańczyk nakreśla scenariusz akcji, jaką mogliby przeprowadzić policjanci BSW.
- Podejrzewam, że się plątał w tym, co mówił, w tych swoich zawiadomieniach, w tych swoich zeznaniach całych. Nie wypadł wiarygodnie. Więc tak naprawdę robić czynności jakiekolwiek teraz… No zrobimy czynności, ale wyjdziemy na głupków, bo okaże się, że wysłuchaliśmy człowieka, który konfabuluje. Wiedzieli o tym, że to będzie pusty strzał. Nie będzie wyniku – ocenia Jan Fabiańczyk.
ZOBACZ: Nowa lokalizacja, stare problemy. Auta z komisu nie nadają się do jazdy
Sam Bartosz K. twierdzi, że policjanci mu grozili, ale do tej pory nie jest w stanie wytłumaczyć, dlaczego uległ tym groźbom.
Reporter: Tylko jak ktoś nie ma przy sobie narkotyków, to nie ma po co dawać łapówki.
Bartosz K.: Ja pamietam, że to nie była z mojej strony łapówka, nic nie było z mojej strony. To była łapówka wymuszona ode mnie.
Reporter: No dobrze, ale nie miał pan narkotyków, to za co?
Bartosz K.: Łapówka była wymuszona ode mnie.
- Szczerze mówiąc na początku ciężko było to zrozumieć, jaki był motyw i powód. Ale potem jak zaczęliśmy analizować, to dopytywanie się przez niego, czy z tej interwencji będzie jakaś notatka, czy gdzieś będzie jakiś ślad, to też nam dało do myślenia. No i później wyszło na to, że mężczyzna jest w jakiś sposób, nazwijmy to, powiązany ze światem polityki – opowiada pan Oliwier.
ZOBACZ: Prawnik ma oddać pieniądze. Na koncie nie ma nic
Prokurator w akcie oskarżenia napisał, że Bartosz K. jako osoba zaangażowana w działalność publiczną i wiążąca z nią plany na przyszłość, mógł kłamać na temat tego, czy miał przy sobie narkotyki, choć nawet gdyby je miał, to już na etapie donosu na policjantów, żadna odpowiedzialność karna z tego tytułu mu nie groziła. Prokurator orzekł więc, że mężczyzna w tym aspekcie kłamał, ale jeżeli chodzi o łapówkę, to był już wiarygodny.
Od wielu miesięcy śródmiejscy wywiadowcy są zawieszeni, a policja chce ich wyrzucić z pracy jeszcze zanim zapadnie w tej sprawie wyrok. Według prokuratury i przełożonych policjantów umawianie się z człowiekiem w celu pozyskania informacji o źródle kupionej kokainy jest… działaniem niestandardowym.
- Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych policjantek, jakie znam. Myślę także, że ona jest stworzona do tej pracy – mówi o oskarżonej pani Patrycji Tomasz Kiciński, emerytowany oficer policji.
Rep. Leszek Dawidowicz