Zwrot w sprawie tragedii na A1. Proces Sebastiana M. nie ruszył

Zwrot w sprawie Sebastiana M. i tragedii na autostradzie A1, w której zginęła trzyosobowa rodzina. Kierowca BMW, który chwilę przed wypadkiem miał jechać ponad 300 km/h, a później wyjechał do Dubaju, stanął dziś przed sądem. Proces jednak się nie rozpoczął. Obie strony postępowania dostały czas na mediacje. Sam Sebastian M. w jednym z wywiadów obciążył winą za wypadek kierowcę, który zginął.
O tym wypadku od dwóch lat mówi cała Polska. Oburzenie miesza się z gniewem, żalem oraz rozpaczą. W męczarniach zginęła trzyosobowa rodzina: młodzi rodzice oraz ich pięcioletni syn.
- Dobrzy sąsiedzi, bardzo zgodni byli, wspaniali ludzie. Po prostu płakać mi się chce – mówi sąsiadka ofiar wypadku.
- O to dziecko tak długo się starali. A później jak Oliwier wchodził, na parterze, to było słychać do samego czwartego piętra, że idzie – dodaje inna.
ZOBACZ: Nowe mieszkania bez aktów własności. Mieszkańcy zakładnikami umowy miasta z deweloperem
Jest 16 września 2023 roku. Pan Patryk i jego rodzina wracają z wakacji nad morzem. Jadą autostradą A1. Do domu mają jeszcze około dwóch godzin drogi. W pewnym momencie za nimi pojawia się czarne BMW. Prowadzi je zamożny łódzki biznesmen: 32-letni wówczas Sebastian M.
- Samochód marki BMW poruszał się niczym pocisk po autostradzie, która tego dnia była zatłoczona. Kierowcy mówili, że mrugał światłami. Czyli tworzył presję na innych uczestnikach ruchu, żeby zjeżdżali mu. Żeby zwalniali mu tor jazdy. A rodzina znalazła się w złym miejscu i w złym czasie, w momencie kiedy ktoś z miejsca publicznego zrobił sobie tor wyścigowy – opowiada Łukasz Kowalski, pełnomocnik rodziny ofiar.
- Sebastian M. prowadził z prędkością, która nie nadaje się do jazdy po jakichkolwiek publicznych drogach, bo była to prędkość około 315 km/h – zaznacza Patryk Szulc, dziennikarz, autor kanału Podejrzanitv.
ZOBACZ: Lądujące samoloty niszczą dachy! Lotnisko umywa ręce
Sebastian M. wiezie dwóch pasażerów. Mimo to pędzi z zawrotną prędkością. Uderza w tył samochodu pana Patryka. Ten z impetem wbija się w barierę energochłonną, chwilę później auto staje w płomieniach.
- Najprawdopodobniej doszło do rozerwania zbiornika z paliwem i zapłonu tego paliwa. Wydaje mi się, że w środku musiało być co najmniej 800 stopni Celsjusza – mówi Jędrzej Pawlak z Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi.
- Te ofiary, kiedy już płonęły, krzyczały: pomocy, ratunku. Podbiegali kierowcy z małymi samochodowymi gaśnicami, usiłowali zrobić cokolwiek. – relacjonuje dziennikarz Patryk Szulc.
- Tam raczej była bierność ze strony pana Sebastiana – mówi adwokat Łukasz Kowalski.
Reporter: W akcie oskarżenia znalazło się stwierdzenie, że kierowca zachowywał się, jakby wjechał w kosz na śmieci.
Pełnomocnik rodziny ofiar: To były cytaty ze świadków, którzy takie sformułowania używali.
ZOBACZ: Ciężkie choroby rodziców. Boją się o los bliźniąt
- Założył kamizelkę odblaskową, przeszedł przez barierki i dzwonił do swojego ojca. Co więcej – był wręcz oburzony, że policjanci chcieli zatrzymać mu prawo jazdy – dodaje Patryk Szulc.
- Pasażer tego BMW powiedział, że sprawdzali, ile maksymalnie wyciągnie to auto – mówi nam świadek zdarzenia.
Łukasz Zboralski z portalu BRD24.pl mówi wprost: - Morderstwo drogowe. To jest moje określenie na tę historię. Chcemy nie bać się tego, że jakiś drogowy morderca, spełniając swoje chore ambicje, nas zabije.
Ekspert dodaje, że BMW zostało zmodyfikowane, by zwiększyć jego moc.
- To dość popularne wśród tzw. bananowych dzieci. Bardzo często zmieniają mapy silnika, wgrywają różne kody, żeby pokazać, ile koni więcej oni mają i do jakich prędkości się mogą rozpędzać. I tak to wyglądało w tym przypadku – ocenia Łukasz Zboralski.
- W ostatnich sekundach poprzedzających zdarzenie przez 4 sekundy jechał przez cały czas z maksymalnie wciśniętym pedałem gazu. Dopiero potem zaczął wykonywać jakiekolwiek reakcje. Kolejnego dnia nad ranem, mimo iż policjanci zabezpieczyli telefon komórkowy Sebastiana M., on zdalnie usunął jego zawartość. Tak aby nie dało się sprawdzić, co na tym telefonie się znajdowało. Na przykład do kogo dzwonił – informuje dziennikarz Patryk Szulc.
ZOBACZ: Śmierć Chorwata po awanturze z Polakami. "Brat nie mógł się bronić"
Krótko po wypadku Sebastian M. wyjechał do Dubaju. Przez prawie dwa lata śledczy zabiegali o jego ekstradycję. Udzielił stamtąd internetowego wywiadu, w którym winą za spowodowanie wypadku obciążył... nieżyjącą ofiarę:
- Samochód osobowy marki KIA na pustej trzypasmowej autostradzie zajechał mi drogę.
- Ile pan jechał na godzinę? Przy jakiej prędkości doszło do wypadku? Bo my wiemy w przestrzeni publicznej, że to było pomiędzy 250 a 270 km/h…
- To nie jest prawdą. Przy tej prędkości nie sądzę, aby ktokolwiek mógł wyjść żywy z jakiejkolwiek kolizji, nie mówiąc o wypadku. Ta prędkość wynosiła około 160 – 170 na godzinę w momencie, kiedy samochód osobowy KIA niestety zajechał mi drogę.
- Rekonstrukcja wypadku oparta na dowodach w ogóle nie potwierdza takiej wersji. Sprawcy wypadków bardzo często przed prokuratorem utrzymują, że to ich ofiary były winne i usiłują zrzucać to na ofiary – uważa Łukasz Zboralski.
ZOBACZ: Miał woreczek po narkotykach. Dziś oskarża policjantów
W maju tego roku Sebastian M. został zatrzymany i sprowadzony do Polski. Krótko po tym do sądu trafił przeciwko niemu akt oskarżenia. Prokurator zarzucił biznesmenowi spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Jeżeli sąd uzna Sebastiana M. za winnego, grozi mu do ośmiu lat więzienia.
- Z uwagi na złożenie wniosku o mediacje, przed odczytaniem aktu oskarżenia, w celu nieograniczania stronom możliwości wynikających z instytucji mediacji, sąd postanowił nie otwierać w dniu dzisiejszym przewodu sądowego, tj. nie odczytywać aktu oskarżenia, nie odbierać wyjaśnień oskarżonego, albowiem - jak podniosła obrońca i tu jest słuszność - z chwilą zakończenia wyjaśnień oskarżonego, zamyka się możliwość części rozwiązań procesowych – przekazała podczas rozprawy sędzia.
Dziennikarz Patryk Szulc nie ma wątpliwości, że wkrótce wydarzą się kolejne tragedie na polskich drogach. - Cały czas są tacy, którzy myślą, że ich to nie dotyczy, że im się po prostu to nie przytrafi – zaznacza.