Obsiali pola niewłaściwymi nasionami. Rolnicy szukają winnych

Grupa prawie 140 rolników z województwa świętokrzyskiego znalazła się w dramatycznej sytuacji. Z nasion, którymi obsiali swoje pola, wyrosło bowiem zupełnie coś innego, niż deklarował ich sprzedawca. Zamiast korzeniowej, mają w ziemi pietruszkę naciową, której nie wykorzystają.
- Według nas są to nasiona pietruszki naciowej. Różnica dla nas jest kolosalna. My jesteśmy producentami pietruszki korzeniowej. Mamy sprzęt przystosowany do tego, magazyny, odbiorców. Cały cykl jest przygotowany pod uprawę korzenia, nie naci. Środki, które są stosowane, dozwolone w produkcji pietruszki korzeniowej, nie są dozwolone w uprawie pietruszki naciowej – opowiada Dominik Czarny.
- Biegły sądowy wyliczył mniej więcej stratę 60 tysięcy zł z hektara. A będziemy mieli prawie 5 hektarów, więc to dość duża kwota. - W którymś momencie komornik zapuka do drzwi i powie: oddajcie traktor, zatrzymujemy budowę hali czy różne inne inwestycje – zaznacza Aneta Żołna.
- Tu są małe gospodarstwa i jeżeli zasiane jest 3, 5, 7 hektarów, a w jednym przypadku nawet 20, to główny ciężar finansowy za funkcjonowanie gospodarstwa pochodzi właśnie z uprawy tej pietruszki. Rolnicy ponieśli koszty okresu wegetacji, czyli agrotechniki, uprawy, ochrony i w zasadzie na finale, kiedy powinni osiągać zyski, mają stratę. Jeszcze muszą dołożyć środków, żeby tę pietruszkę zniszczyć. Nie będą mieli środków na to, żeby wyjść w przyszłym roku w pole. Wypadają z rynku – tłumaczy Mirosław Fucia, prezes Świętokrzyskiej Izby Rolniczej.
ZOBACZ: Brutalna zbrodnia na 15-latce. Sprawca uniknął kary
Rolnicy kupili nasiona czeskiej firmy od polskiego pośrednika. Pośrednik twierdzi, iż sprzedał takie nasiona, jakie otrzymał od producenta. Wybraliśmy się do biura pośrednika – firmy PNOS, w podwarszawskim Ożarowie Mazowieckim.
- Ja nie mam w tej sprawie sobie nic do zarzucenia. PNOS sprzedaje na polskim rynku m.in. produkty czeskiej firmy Moravoseed i my odpowiadamy w tym zakresie wyłącznie jako sprzedawca. My przesyłamy do Moravo puste etykiety, ale jakby same nasiona, ich pakowanie, pakowanie tej torby, przyklejenie etykiety odbywa się w Czechach. My wysyłamy etykiety niezadrukowane, które po prostu pokazują nas jako dystrybutora i to wszystko – tłumaczy Robert Bender, prezes PNOS.
Rolnicy i pośrednik skarżyli się na utrudniony kontakt z czeską firmą. W siedzibie firmy w miejscowości Mikulov na Morawach nie zastaliśmy prezesa. Pytania zadaliśmy więc mailem.
„Informujemy, że sprawy związane z tą skargą są nadal badane. Pragniemy podkreślić, że bardzo żałujemy zaistniałej sytuacji. (…) Podejmujemy niezbędne kroki w celu ustalenia prawdziwej przyczyny tego problemu.” –odpowiedział Radek Aust, dyrektor Wykonawczy MoravoSeed.
ZOBACZ: Deszcz niszczy mieszkania. Dramat po pożarze w Ząbkach
- Gdzieś ta wina leży pośrodku i też polski dystrybutor powinien być bardziej zabezpieczony na taką ewentualność. To jest jedyna uwaga, którą mam. Natomiast uważam, że strona czeska zrobiła to po raz kolejny. Pięć lat wcześniej wypuściła na rynek selera nie takiego, jak był oznaczony na opakowaniu. Nie spotkałem się nigdy w swojej historii, w swoim doświadczeniu, żeby jakakolwiek inna firma miała takiego typu pomyłki – komentuje Mirosław Fucia, prezes Świętokrzyskiej Izby Rolniczej.
- Pokrzywdzeni mogą pozwać oba te podmioty, a więc spółkę MoravoSeed oraz spółkę PNOS. I tutaj sąd już będzie decydował, który z tych podmiotów będzie odpowiedzialny. Na obecnym etapie uzyskujemy pierwsze postanowienia o zabezpieczeniu dowodów. Polega to na tym, że niezależny biegły z zakresu rolnictwa dokonuje oględzin działek, na których zostały zasiane nasiona tej pietruszki i wycenia wartość poniesionych szkód – tłumaczy Anita Telega z Kancelarii Domiszewscy, pełnomocnik części pokrzywdzonych.
Sprawy sądowe mogą trwać latami, a tymczasem wielu poszkodowanym grozi bankructwo. Jednym z nich jest pan Dominik.
- Jesteśmy gospodarstwem stosunkowo młodym, które przechodzi transformację. Zakładaliśmy rozwój, a grozi nam bankructwo. Ja straciłem pracę z dnia na dzień, bo to jest moja praca. Być może w skali świata nikt po mnie nie zapłacze, czy w skali nawet kraju, jeżeli moje gospodarstwo zniknie – mówi Dominik Czarny.
- Żaden bank nie udzieli im kredytu, bo nie mają zdolności. Widmo bankructwa grozi kilkunastu rolnikom – dodaje Mirosław Fucia, prezes Świętokrzyskiej Izby Rolniczej.
ZOBACZ: Nęka, straszy, grozi. Sąsiedzi nie wychodzą z mieszkań bez gazu
Nieoficjalnie mówi się, że straty mogą dotyczyć 137 rolników, około 700 hektarów, a ich łączna wartość to około 14 mln zł. Na zlecenie ministra rolnictwa sprawę wyjaśnia Państwowy Inspektor Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Kłopot w tym, że owa instytucja nie może działać poza Polską. Oficjalne stanowisko Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi w tej sprawie otrzymaliśmy SMS-em:
„Spór pomiędzy kontrahentami dotyczący jakości/parametrów zakupionego towaru ma charakter cywilnoprawny/biznesowy i zgodnie z przepisami leży w gestii sądów, a nie ministerstwa” – przekazano.
- To wobec tego po co jest Ministerstwo Rolnictwa? Po co jest ten resort? Jeżeli to nie jest ich sprawa, to po co jest ten resort? Nadzieja umrze ostatnia, będę walczył do samego końca o to, żeby gospodarstwo przetrwało – podsumowuje Dominik Czarny.