Poćwiartował i spalił ciało. Twierdzi, że to wypadek

Makabra na Śląsku. 36-letni Mateusz M. poćwiartował i doszczętnie spalił ciało Małgorzaty Wybraniec, matki ich dwojga małych dzieci. W Katowicach dobiega końca proces, w którym oskarżony jest o zabójstwo. Twierdzi, że śmierć kobiety to był wypadek. Jeżeli przekona sąd, wyjdzie na wolność za kilka lat.
Chełm Śląski – jego mieszkańcy są w szoku po tym, jak maju 2024 roku ujawniono makabryczne wydarzenia, do których doszło w jednym z domów. Niedługo wcześniej zamieszkała w nim młoda para z dwojgiem dzieci.
- Oni się poznali na portalu randkowym. Ona o nim mówiła z takim uwielbieniem: mój Mateusz to potrafi wszystko, a mój Mateusz jest taki super. Takie były początki, jak idylla, aż troszeczkę dla mnie za różowo – wspomina pani Magdalena, koleżanka ofiary.
- Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie bardzo spokojnego, inteligentnego, dobrze wykształconego mężczyzny, który jest inżynierem, pracuje na poważnym stanowisku, ale myślę, że ma podwójną osobowość – uważa Aleksandra Ratajczak, dziennikarka „Faktu”.
- To co mnie zaniepokoiło, to ten czas pierwszego kwartału roku 2024. Małgosia dość często była bardzo smutna. Pytam ją, czy wszystko jest w porządku, a ona, że nie do końca im się układa – mówi pani Izabela, kuzynka ofiary.
Śmierć Małgorzaty Wybraniec. Co stało się w domu w Chełmie Śląskim?
Pani Magdalena wskazuje na inne niepokojące zdarzenie.
- Gosia przyszła do pracy i pokazała mi zdjęcie córeczki, która miała ślady na żebrach, tak jakby po ręce. Powiedziała, że Mateusz tak chwycił Mart. Mówię: „Jedź do rodziców, jeśli będziesz chciała jechać po rzeczy, a będziesz się bała, pojedziemy większą grupą i będziesz na razie mieszkała u rodziców”. A okazało się, że Gosia pojechała prosto do domu – wspomina.
Ostatni raz Małgorzata Wybraniec kontaktuje się z rodziną w niedzielę 21 kwietnia 2024 roku.
- W południe wysłała zdjęcie wnuka, piętnaście po dwunastej, że śpi, zasnął bez smoczka. Na drugi dzień rano telefon milczy. Zadzwoniłem do pracy i pierwsze pytanie, czy córka jest w pracy? Nie ma. Czy usprawiedliwiła nieobecność? Nie. To w tym momencie już wiedziałem na sto procent, że doszło do czegoś bardzo złego - relacjonuje Bronisław Wybraniec.
- W kwietniu ubiegłego roku wszystkie media obiegło zdjęcie pani Małgorzaty i komunikat policji, że zaginęła. Zaczęło się śledztwo nie tylko policyjne, ale też dziennikarskie. Szybko okazało się, że partner i również ojciec dzieci pani Małgorzaty bardzo mało się przejmował tym zaginięciem, nie brał udziału w poszukiwaniach i to dało do myślenia – opowiada Aleksandra Ratajczak z „Faktu”.
ZOBACZ: Sprzedają wraki. Psują się zaraz po wyjechaniu z komisu
Później w sprawie zastępuje zwrot. W pobliżu zbiornika Dziećkowice w Chełmie Śląskim znaleziony zostaje samochód pani Magdaleny.
- Pojawiła się teoria, że rzekomo mogła utopić się. Jednak Małgosia bała się panicznie wody. Nie chciałam też dowierzać w to, że mogłaby sobie coś zrobić, bo wiem, jak mocno kochała dzieci – podkreśla pani Izabela, kuzynka ofiary.
- Śledczy zwrócili uwagę, że w aucie jest kilka rzeczy, które są co najmniej dziwne. Zaginiona była raczej drobną kobietą, natomiast fotel z tego auta był odsunięty dość daleko, nawet jeden ze śledczych twierdził, że ona nie byłaby w stanie sama prowadzić tego auta jako kierowca – informuje Przemysław Gluma, dziennikarz „Super Expressu”.
- Okazało się, że to właśnie partner ma wiele wspólnego z jej zaginięciem. Szczegóły były makabryczne, o których dowiedzieliśmy się 2-3 tygodnie później, kiedy do akcji wkroczyli policjanci od najtrudniejszych spraw, oni przycisnęli partnera pani Małgorzaty – dodaje Aleksandra Ratajczak z „Faktu”.
ZOBACZ: Świadczenie wspierające? Chory nie doczekał
Mężczyzna ze szczegółami opowiedział o przebiegu zdarzenia.
- Doszło do przełomu: nagle konkubent zaczął spontanicznie przyznawać się do tego, że zabił swoją konkubinę i opowiadać przebieg całego zdarzenia. Obawiał się on, że partnerka odejdzie i zabierze mu dzieci. Popchnął pokrzywdzoną, która stała na schodach, dusił i w wyniku tego zdarzenia pokrzywdzona straciła życie – tłumaczy Marta Bińkowska, prokurator rejonowa w Mysłowicach.
- Dziecko siedziało w pokoju obok, oglądało bajki, to zniósł ją do piwnicy. Odciął jej wtedy jedną z nóg, wyniósł do kominka, później zrobił dziecku kolację, położył je spać, następnie przyniósł drugą nogę - mówi pani Agnieszka, koleżanka ofiary.
- Działał zwykłym brzeszczotem. To co się nie spaliło, miał zapakować w folię i samochodem wywieźć – dodaje dziennikarka Aleksandra Ratajczak.
„Zrobił zaprawę murarską, po prostu zmieszał popioły z cementem”
Zabójca ukrył szczątki w lesie. Później jednak ponownie zabrał je do domu i spopielił.
- Miał kupić specjalną beczkę, do której włożył pozostałe szczątki swojej partnerki, matki swoich dzieci. Dołożył drewno, w beczce zrobił dziury, aby ciąg powietrza był większy i aby to spalanie było szybsze – mówi Aleksandra Ratajczak.
- Kiedy już wszystko było spopielone, zrobił zaprawę murarską, po prostu zmieszał te popioły z cementem, dodał wody, a to co powstało - ta zaprawa została wylana tutaj nieopodal drogi, kilka metrów od domu. Droga była wówczas w remoncie, to, że tam ktoś wylał trochę betonu, właściwie by nikogo nie zaniepokoiło. Perfekcyjne ukrycie zwłok – opowiada Przemysław Gluma z „Super Expressu”
ZOBACZ: Osiedle zamiast ogródków działkowych. Rozpacz emerytów
W czerwcu przed Sądem Okręgowym w Katowicach rozpoczął się proces 36-letniego Mateusza M. Jego obrońca odmówił udziału w programie.
- Prokurator oskarżył Mateusza M. o zabójstwo, natomiast z uwagi na to, że oskarżony skutecznie pozbył się ciała, więc nie została przeprowadzona sekcja, linią obrony oskarżonego jest, że feralnego dnia doszło do nieszczęśliwego wypadku – informuje Marta Bińkowska, prokurator rejonowa w Mysłowicach.
- On wprost powiedział funkcjonariuszom, że udusił partnerkę. Z tej wersji szybko się jednak wycofał. Jeżeli nie ma zwłok, to nie ma dowodu zbrodni. Jeśli sąd uzna, że sprawca nieumyślnie pozbawił życia pokrzywdzoną, wówczas górne zagrożenie karą wynosi pięć lat – podkreśla Dariusz Kawalec, pełnomocnik rodziny ofiary
- Pięć lat za nieszczęśliwy wypadek plus dwa lata za zbezczeszczenie zwłok zamiast dożywocia, o które wnosimy. Ja nie mogę sobie wyobrazić takiego wyroku, nie wyobrażam sobie tego, że on może wrócić do dzieci – dodaje pani Izabela, kuzynka ofiary.
Dziećmi opiekują się teraz dziadkowie, czyli rodzice pani Małgorzaty.
- Przy dobrym sprawowaniu za jakieś dwa lata może zapukać mi do drzwi i powiedzieć: przyjechałem po dzieci. Przecież to jest nie do pojęcia, jak te dzieci cierpią, szczególnie starsza. Po tej informacji, że już mamy nie będzie, że jest aniołkiem, to jak usypiałem ją w łóżeczku, wstała: „powiedz, dziadek, że to nieprawda” – wspomina Bronisław Wybraniec.