Protest przed szpitalem. „Coś niewyobrażalnego”

Rodzice, których dzieci były leczone w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie są oburzeni i bezsilni. Dowiedzieli się, że oddział rekonstrukcji i leczenia oparzeń został zamknięty. Przyjechali więc z całej Polski, aby walczyć o swoje ciężko chore dzieci. Mówią, że było to jedyne miejsce w Polsce, gdzie mogli liczyć na pomoc.
- To jest po prostu chore. Lekarz mi płacze do słuchawki, że za chwilę dzieci poumierają, bo nie ma ich gdzie zoperować, u jednej z dziewczynek pojawiło się już wysokie ciśnienie środczaszkowe. Kto weźmie za to odpowiedzialność? Taką mamy opiekę... Musimy przychodzić i walczyć o lekarza! Czy ona ma na ulicy operować, by ratować życie? Nikt inny w Polsce nie podejmie się leczenia tych dzieci – podkreśliła pani Paulina, mama chorej Mai.
- Jak można zamykać jedyny oddział w Polsce, który potrafi takie rzeczy robić i zwolnić chirurg, która ma największe doświadczenie w Polsce w leczeniu dzieci z tego typu problemami? To coś niewyobrażalnego – dodał pan Łukasz, tata Mikołaja.
ZOBACZ: Zatrudniał osoby z niepełnosprawnością. Dziś zalega im 1,5 mln zł
Dzieci leczone w krakowskim szpitalu były pod opieką doktor Beaty Stanek. Na oddział trafiały przypadki niezwykle rzadkie. Jednym z nich jest 17-letnia Maja, która urodziła się z ogromnym znamieniem na głowie. Jej mama, pani Joanna, latami szukała ratunku.
Dopiero w Krakowie Maja znalazła pomoc dzięki doktor Beacie Stanek. Leczyła się tu wiele lat. Przeszła kilka operacji i dostała nadzieję na wyleczenie.
- To była pierwsza pani doktor, która dała nadzieję, że może będzie normalnie, może się uda to usunąć. Mówiła: ja coś zrobię, ja nie zostawię was – wspominała pani Joanna.
ZOBACZ: Bez podłóg i pieniędzy. Ostrzegają przed firmą z Łodzi
Kolejny pacjent to 10-letni Mikołaj. Chłopiec urodził się z deformacją czaszki. Jego rodzice również znaleźli ratunek u pani doktor. Mikołaj przeszedł kilka operacji i niedługo miał zakończyć leczenie.
- Przez kilka pierwszych lat mózg dziecka rośnie bardzo intensywnie i on się nie mieści w głowie. Leczenie polega na tym, żeby tę głowę poszerzać operacyjnie – tłumaczyła pani Joanna.
Niestety dziś oddziału nie ma i nie ma też pani doktor. Rodzice i ich chore dzieci zostali sami. Postanowili protestować przed szpitalem.
- Jak tak można postępować z małymi dziećmi, zdajecie sobie sprawę, co im zrobiliście? Moja córka została bez opieki – mówili.
- Zebraliśmy się, by walczyć o oddział, by móc kontynuować leczenie. Jeśli jest takie miejsce, gdzie są zasoby, są odpowiednie pomieszczenia, personel, mają sprzęty, dzięki którym mogą pracować i ratować nasze dzieci, to czy musimy jeździć za granicę? – podkreślali.
ZOBACZ: „Warto było walczyć”. Przełom po 15 latach poszukiwań
Z rodzicami nikt nie rozmawia. Szpital dla mediów przygotował jedynie oświadczenie, w którym poinformował, że „została rozwiązana umowa o pracę z kierownikiem Oddziału Rekonstrukcji i Leczenia Oparzeń, a oddział nie został zlikwidowany - został połączony z Oddziałem Chirurgii Dziecięcej”.
- To nie jest prawda. To jest informacja podana dla mediów, dla rodziców, by uspokoić sytuację – ocenił pan Adrian, jeden z protestujących rodziców.
Rodzice chorych dzieci mówią, że ich sytuacja wygląda zupełnie inaczej, niż twierdzi szpital. A przykładem jest 7-letnia Maja, której podczas naszego nagrania odmówiono zabiegu.
- Nie mamy leczenia, nie mamy nic. Pytam: gdzie jest minister zdrowia, prezes NFZ, gdzie jest dyrektor? Dla mnie to jest kpina, żeby rzecznik nie wyszedł do nas. Nie ma oddziału, bo został zamknięty, a lekarz został wyrzucony, zmuszony do podpisania wypowiedzenia. Mam oświadczenie pani doktor – przekazała pani Paulina, mama chorej Mai.
Następnie odczytała je protestującym: „W pełni rozumiem emocje rodziców dzieci, które były pod opieką naszego zespołu, a obecnie są pozbawione specjalistycznego leczenia. Ze swojej strony deklaruję chęć pełnej współpracy w wypadku chęci przywrócenia samodzielnego oddziału.”
ZOBACZ: Świadczenie wspierające. 80-latek czeka na pomoc ponad rok!
Postanowiliśmy z rodzicami interweniować u dyrekcji szpitala. Zastępca dyrektora nie zgodził się na dłuższą rozmowę.
- Trzeba się najpierw umówić z panem dyrektorem. Oficjalne stanowisko szpitala jest znane, na temat przyczyn wypowiedzenia pani doktor Stanek nie będziemy dyskutować, bo to jest jej prywatna sprawa – stwierdził Szymon Skoczeń, koordynator pediatrii w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie.
- Teraz najbliższym ośrodkiem, który może leczyć naszego syna, jest Filadelfia w USA. Rodziców na to nie stać, bo koszty są ogromne, liczone w milionach złotych – komentuje pan Łukasz, tata Mikołaja.