Kupili wymarzone mieszkania. Od dwóch lat nie mogą do nich wejść
Pan Adam za 35-metrowe mieszkanie w Poznaniu zapłacił prawie 200 000 zł. Podpisał umowę deweloperską w formie aktu notarialnego i czekał już tylko na klucze, kiedy okazało się, że nadzór budowlany blok odbierze, ale tylko w części. Deweloper uznał, że brakujące miejsca parkingowe wybuduje na działce wydzierżawionej od spółdzielni. Gdy ta jednak dowiedziała się, że jej działkę zgłoszono do prywatnej inwestycji, wypowiedziała umowę dzierżawy. Do użytkowania nie dopuszczono ponad 90 lokali.
- Ja mogę tylko tak naprawdę sobie spod bloku popatrzeć na mój balkon. Czuję się okradany i oszukiwany i to jeszcze w bardzo nieelegancki, wręcz bezczelny sposób - mówi nam Adam Kowalczyk, jedna z osób, która kupiła mieszkanie w bloku przy ul. Morzyczańskiej w Poznaniu.
Trzy lata temu 29-letni pan Adam postanowił wziąć kredyt i z pomocą programu Mieszkanie Dla Młodych kupić swoje pierwsze własne „m”. Znalazł idealne lokum - 35-metrową kawalerkę w stanie deweloperskim za 200 000 zł.
- Najważniejsza była dla mnie lokalizacja i to, że cena za metr kwadratowy tego mieszkania podchodziła pod program Mieszkanie Dla Młodych - tłumaczy pan Adam.
- Ja to mieszkanie kupiłem będąc już wcześniej w środku, tak że to nie była dziura w ziemi. Ten blok już generalnie stał i był już na ukończeniu - dodaje mężczyzna.
Inwestycja przy Morzyczańskiej w Poznaniu przyciągnęła nie tylko pana Adama. Wszyscy zainteresowani podpisali umowy deweloperskie, zaciągnęli kredyty i w 2017 roku przelali deweloperowi pieniądze, czekając już tylko na klucze.
- Razem z żoną szukaliśmy mieszkania takiego, w którym będziemy mogli założyć rodzinę, rozpocząć życie po ślubie. Umowę na to mieszkanie podpisywaliśmy w styczniu dwa lata temu, na marzec mieliśmy zaplanowany odbiór. W czerwcu braliśmy ślub - wspomina Rafał Smolec, kolejna osoba, która czeka na mieszkanie.
Chociaż lokatorzy zapłacili, mieszkań nie dostali do dziś. Kredyty spłacają, blok stoi, ale nadzór budowlany odmówił wydania zgody na jego całkowite użytkowanie, bo deweloper miał wybudować nakazany prawem parking. Ale… „zgubił” 140 miejsc.
- To, ile miejsc postojowych ma być na mieszkanie, określa decyzja o warunkach zabudowy. My mieliśmy jeden do półtora, czyli na każde mieszkanie musi przypadać półtora miejsca postojowego. Z tego się nie wywiązaliśmy, brakuje 140 miejsc - mówi w rozmowie z nami Łukasz Kaczmarek, wiceprezes zarządu spółki Wechta, która wybudowała blok.
Paweł Łukaszewski, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego dla Miasta Poznania tłumaczy, że kiedy przystąpiono do kontroli inwestycji na wniosek inwestora, okazało się, że dodatkowa, brakująca liczba miejsc parkingowych nie znajduje się na działce określonej w pozwoleniu na budowę.
Deweloper wskazał, że brakujące miejsca wybuduje na dzierżawionej działce nieopodal inwestycji. Tyle że działka nie była jego! A właściciel, kiedy przypadkiem o sprawie się dowiedział, umowę najmu wypowiedział.
- W żaden sposób deweloper nie skontaktował się z zarządem spółdzielni, żeby tę działkę wpisać pod własną inwestycję - zaznacza Julia Tritt, rzecznik prasowy Spółdzielni Mieszkaniowej „Osiedle Młodych”.
- To działanie było nieuczciwe z jego strony (dewelopera - red.) więc nie widzieliśmy sytuacji, abyśmy mogli kontynuować tę współpracę - dodaje Julia Tritt.
Wiceprezes spółki Wechta wskazuje, że działka należy do spółdzielni, ale przepisy pozwalały na wpisanie jej pod własną inwestycję.
- Jeżeli my dzierżawimy 140 miejsc postojowych pod miejsca dla samochodów, to oni nie wiedzieli, że to są miejsca dla samochodów? Bo po co innego byśmy mieli ten parking tam wynająć? - tłumaczy Łukasz Kaczmarek.
- Wielu deweloperów tak zrobiło. W Poznaniu są budynki, które na terenie nieruchomości nie mają żadnego miejsca postojowego. Wszystkie mają na działkach sąsiednich. Tam jest dobrze, a u nas jest źle? - dodaje Łukasz Kaczmarek.
- Obowiązkiem nadzoru budowlanego jest kontrolować przestrzeganie przepisów prawa. I tu nie ma kwestii uznaniowości - tłumaczy Paweł Łukaszewski, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego.
Pan Adam Kowalczyk, który czeka na mieszkanie, wskazuje, że nawet nie potrzebuje miejsca parkingowego. - Nie mam samochodu, nie planuję samochodu i to mieszkanie wybrałem z uwagi na lokalizację. Mieszkając tam, samochód jest mi kompletnie niepotrzebny - wskazuje.
Ze względu na liczbę wybudowanych miejsc parkingowych nadzór budowlany zezwolił na użytkowanie jedynie części lokali. Część mieszkańców cieszy się więc od dwóch lat mieszkaniami. Inni mogą o takim szczęściu tylko pomarzyć.
Grzegorz Warelis zapłacił za mieszkanie 270 tys. złotych. Nadal nie otrzymał swojego lokum.
- Aktualnie spłacamy kredyt, czyli koszty rosną - mówi.
- W całym bloku są 223 mieszkania, ponad 90 nie dostało pozwoleń na użytkowanie. 90 mieszkań zostało wybranych losowo. Wiem to z oficjalnych maili od pani dyrektor sprzedaży z Wechty - tłumaczy Adam Kowalczyk.
- Prosiłem dewelopera o dostarczenie protokołu z losowania i składu komisji losującej. Powiedziano mi, że Wechta jest prywatną firmą i nie mają obowiązku mi się tłumaczyć - dodaje pan Adam.
Agata Kuberka to kolejna osoba, która czeka na mieszkanie przy Morzyczańskiej. - Nie mogę go wyremontować, wykończyć, właściwie nie mogę nawet go zobaczyć, bo nikt mnie w tym momencie nie wpuści do tego mieszkania - mówi.
- Inwestor musiał mieć pełną świadomość tego, w jakiej sytuacji będą osoby, którym sprzedał swoje lokale mieszkalne - informuje inspektor Paweł Łukaszewski.
Deweloper próbował wskazać inne miejsca na zabezpieczenie parkingu - przy centrum handlowym, 3 km od bloku. Nadzór na to się jednak nie zgodził. Deweloper się odwołał, a sprawę skierowano do ponownego rozpatrzenia. Końca sporu nie widać.
- Mieszkam razem z żoną w kawalerce, 20-metrowej. Nie stać mnie na wynajem większego mieszkania i spłatę kredytu - dodaje Rafał Smolec.
- Ta absurdalna sytuacja stawia firmę Wechta w najgorszym świetle, ja to doskonale rozumiem, ale my nie czujemy się winni - zapewnia wiceprezes Kaczmarek, który zapewnia, że w tej chwili osoby, które kupiły mieszkania „mogą tylko czekać".
- Deweloper nasze pieniądze dostał, więc on nie jest stratny. Nasze pieniądze dostał, więc to my jesteśmy stratni - tłumaczy Grzegorz Warelis.
- Obawiam się, że będę przez najbliższe 28 lat spłacał kredyt. Fizycznie nie ma takiej możliwości, żeby znaleziono tam 140 miejsc parkingowych - podsumowuje pan Adam Kowalczyk.*
*skrót materiału
ibrachacz@polsat.com.pl